Przeciwko brutalności policji i dławieniu przed Madryt demokratycznego, zdaniem Katalończyków, wyboru jakim miało być niedzielne referendum, trwają dziś protesty na ulicach Barcelony. Bunt objął również lokalne instytucje i część sklepów i restauracji. Oświadczenia wydały również władze słynnego klubu piłkarskiego.

W stolicy Katalonii życie toczy się dziś na ulicach. W całym mieście trwają masowe demonstracje i wiece. Nie kursuje metro, nie jeżdżą autobusy, pracę zawiesiły instytucje rządu regionalnego, place targowe oraz część prywatnych biznesów. „Jestem smutnym sklepem. Jestem zamknięty, żeby zaprotestować przeciwko przemocy” – głosi napis na jednym z lokali.

Do strajku przyłączyły się władze klubu FC Barcelona. Boiska treningowe „Dumy Katalonii” świecą dziś pustkami, wszyscy piłkarze dostali wolne. „Postanowiliśmy dołączyć do ogólnokrajowego strajku (…) Ten dzień ma zjednoczyć wszystkich, zarówno tych, którzy zagłosowali, jak i tych, którzy tego nie zrobili, ale którzy byli oburzeni wydarzeniami podczas katalońskiego referendum” – czytamy w oświadczeniu klubu. Władze Barcelony rozważają również wystąpienie z La Liga, co byłoby drastycznym osłabieniem jednych z najlepszych i najbardziej kapitałochłonnych rozgrywek piłkarskich na świecie.

Podczas starć z policją przy okazji niedzielnego głosowania według danych rządu katalońskiego rannych zostało ok. 900 osób. Funkcjonariusze konfiskowali urny z kartami oraz zatrzymywali głosujących, chcąc w ten sposób zniechęcić obywateli do wizyt w lokalach wyborczych. Taktyka okazała się skuteczna – w referendum wzięło udział ok. 42 proc. uprawnionych do głosowania. 90 proc. z nich opowiedziało się za niepodległością. Premier Katalonii Carles Puigdemont zapewnia, że parlament dostosuje się do woli ludu i ogłosi secesje w ciągu 48 godzin od ogłoszenia wyników plebiscytu. Szef hiszpańskiego rządu Mariano Rajoy powiedział, że referendum jest nieważne i Madryt nie uzna jego wyników. Po stronie władz centralnych opowiedziała się również Unia Europejska, której przedstawiciele podkreślają, że nowe państwo znajdzie się automatycznie poza wspólnotą i unią walutową.

Jeśli parlament Katalonii ogłosi odłączenie od Hiszpanii, władze centralne mogą ogłosić stan wyjątkowy w regionie i wysłać wojsko w celu zapewnienia pełnej kontroli nad wydarzeniami. Barcelona nie dysponuje własnymi siłami militarnym ani porządkowymi, które byłyby zdolne do zabezpieczenia granic, budynków administracji publicznej, lotnisk i głównych dróg. To również Madryt kontroluje większość wpływów podatkowych i wydatków autonomii.  Bardzo prawdopodobne więc, że deklaracja niepodległość ograniczyłaby się tylko do zastąpienia hiszpańskich flag katalońskimi.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Nie tylko kompromitacja władz w Madrycie.
    Również wynik referendum. Gdyby Madryt nie rozrabiał stosując policję, a zajął się uzmysłowianiem faktu na ile niekorzystne jest dzielenie państwa – wyniki byłyby zbliżone do wyników sondaży 42:58 za secesją.
    Skończyłoby się to przyznaniem większej autonomii i skierowaniem do Katalonii większej części wpływów skarbowych wypracowywanych przez region (taka idea przyświecała pomysłodawcom referendum) Jednak postawa władz w Madrycie spowodowała postawienie wszystkiego na ostrzu noża.
    Na ile bardziej myślące okazały się w niezbyt odległej przeszłości władze w Londynie, gdy Szkocja wpadła na identyczny pomysł co Katalonia…

  2. Warto wprowadzić 10-letni okres przejściowy. Rzetelne przygotowania, debaty, a później solidne referendum. Popieram samostanowienie, ale nie chaos. Myślę, że teraz wszyscy więcej by stracili niż zyskali. Jednak kompromitacja władz w Madrycie to twardy fakt.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej

Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…