Konfederacja podrzuca nam postulaty, które, wprowadzone w życie, zdestabilizowałyby całą gospodarkę. Potencjalne niezadowolenie z realizacji tych postulatów obraca – zawczasu – przeciw mniejszościom. Leseferyzm i fundamentalizm nie tylko sobie nie przeczą, a uzupełniają się.
Neoliberalizm jest pojęciem-parasolem, używanym często wręcz jako obelga, wobec wszystkich wadliwych działań w kapitalizmie, zwłaszcza tych wolnorynkowo-liberalnych. Jak głosy o potrzebie ograniczenia roli państwa do minimum i prowadzenia polityki skrajnie wolnorynkowej przejęły rolę głównego nurtu ekonomicznego? Początek wpływów neoliberałów możemy datować na rok 1947. Wtedy w kurorcie w małej szwajcarskiej miejscowości Mont Pelerin powstaje stowarzyszenie, które znane będzie właśnie pod nazwą Stowarzyszenie Mont Pelerin. To w nim działali ideologowie neoliberalizmu, którzy odcisnęli największe piętno na światowej linii gospodarczej: od samego założyciela Friedricha Hayeka, poprzez Miltona Friedmana, po nasz polski akcent – Leszka Balcerowicza. Mamy więc do czynienia z ruchem międzynarodowym, który stawia sobie jeden zasadniczy cel: przywrócić wiarę w wolny rynek. W swojej deklaracji statutowej określa brak wiary w własność prywatną i wolny rynek jako “niebezpieczeństwo dla ludzkiej cywilizacji”. Osobistości współtworzące stowarzyszenie mogą na pierwszy rzut oka budzić respekt – mamy wśród członków przecież ośmiu laureatów Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii. Tyle tylko, że w tej dziedzinie Nobel nie jest przyznawana za całokształt działalności, a za pojedyncze odkrycia.
“Wolność gospodarcza” tak ochoczo promowana przez prawicowe ugrupowanie ciągnie za sobą multum tragicznych skutków, tak dla najbiedniejszych, jak i dla całości gospodarki. Fundamentalizm i zamordyzm względem mniejszości narodowych, etnicznych, czy seksualnych buduje ściany i nakręca społeczne konflikty. Opisano to tysiące razy. A jednak ta programowa hybryda wciąż ma w Polsce siłę przyciągania.
Kim jest przeciętny wyborca Konfederacji? Okazuje się, że największym czynnikiem jest… różnica wiekowa. W przedziale wiekowym 18-29 lat odsetek głosujących na Konfederację to aż 19.7 proc., przy 6.81 proc. w skali całej populacji. Ciągle to młodzi, dodajmy, młodzi mężczyźni, najaktywniej szukają czegoś nowego, zauważają problemy dzisiejszego kapitalizmu, jednak pod wpływem forsowanych zewsząd idei neoliberalnych wpadają w pułapkę błędnych wniosków. Kiepska praca? Znalazłbyś lepszą, ale nie mamy prawdziwego wolnego rynku, tylko zbyt wysokie podatki. Nie stać cię na czynsz? To biurokracja zabija przedsiębiorczość, hamując rozwój pożytecznych sektorów. Idee dzikiej transformacji wciąż się reprodukują.
Spróbujmy jednak wyjść poza hasła. Co konkretnie by się stało, gdyby wdrożyć program Konfederacji? Na pierwszy plan wysuwają się w nim postulaty dot. systemu podatkowego: od podniesienia kwoty wolnej, poprzez obniżenie stawek VAT, do zniesienia podatku dochodowego od osób fizycznych. Konsekwencji takich praktyk zdecydowanie należy się obawiać. Po pierwsze: większość konfederackich postanowień krąży wokół wpływów do budżetu – czy to chodzi o podatki dochodowe, czy o dobrowolne składki ZUS. Problem w tym, że program zakłada zredukowanie wpływów do budżetu z tych wszystkich źródeł, jednocześnie nie gwarantując niemalże żadnych alternatyw. Cięcia kosztów uderzyłyby najprawdopodobniej w i tak kulejące usługi publiczne (przede wszystkim w służbę zdrowia, edukację) czy dość wąskie programy socjalne jak 500+. Konfederatom całkiem skutecznie udaje się przekonywać, że takie rozwiązania miałyby być znacznym odciążeniem dla ludzi biedniejszych. Tyle że odcięte wpływy z opodatkowania bogatych doprowadzą w praktyce jedynie do ograniczenia publicznych usług i pomocy socjalnej. Jak to ma pomóc biedniejszym?!
Zachwianie wpływami do budżetu i redystrybucją kapitału to także zagrożenie dla ogólnego popytu i spowolnienie wzrostu gospodarczego. Wyobraźmy sobie, jak swoim majątkiem zarządzają najbogatsi. W celach konsumpcyjnych wydają znacznie mniejszą część majątku niż ludzie zarabiający minimalną krajową. Osoba zarabiająca kwoty powyżej kilkunastu tysięcy złotych dużo większą część zarobków będzie odkładać na później, oszczędzać. W przypadku osób zarabiających mniej, sytuacja wygląda diametralnie inaczej. Przy pensji oscylującej w okolicach stawki minimalnej, większość kapitału zainkasowanego poprzez programy socjalne czy większą progresję podatkową, najpewniej zostanie doraźnie skonsumowana i wydana. To z kolei jest gwarantem ciągłości popytu i zapewnieniem, że spółki zajmujące się produkcją, będą wciąż pobierać środki do działania od konsumentów, a co za tym idzie – produkcja krajowa utrzymywać będzie się na przyzwoitym poziomie i zażegnane częściowo zostanie widmo recesji i kryzysu.
W swojej książce “Cena nierówności”, Joseph Stiglitz zwraca uwagę na fakt możliwości wykorzystywania także ulg podatkowych dla najbiedniejszych, a według niego popyt zwiększony w ten sposób mógł znacznie ograniczyć negatywne skutki kryzysu w 2008 roku. Nawet jeśli przyjąć, że propozycje programowe Konfederacji są na tyle abstrakcyjne, że najprawdopodobniej nigdy nie weszłyby w życie, a ich orędownicy ograniczyliby się do uliniowienia obecnych podatków, to znacznie zaostrzyłoby to cykle koniunkturalne i zwiększyło nierówności społeczne. Jeszcze większa degradacja chociażby służby zdrowia, w zauważalnym stopniu docisnęłaby i tak już ciemiężonych w ucisku pracujących i biedniejszych. Ostatnio zaś polityków Konfederacji słyszymy raczej rozprawiających o LGBT niż o gospodarce. I znowu – w jaki sposób biedakom miałaby pomagać jawna nienawiść wobec osób o innym kolorze skóry, orientacji, narodowości, “przeciwdziałanie propagandzie LGBT”, tworzenie wyimaginowanych zagrożeń o antysemickim podłożu, teraz, gdy w Polsce prawie nie ma już Żydów?
Sugerowanie, że program Konfederacji mógłby realnie okazać się pożyteczny dla większości społeczeństwa, jest ordynarną manipulacją. Skrajnej prawicy chodzi wyłącznie o to, by pójść po władzę, korzystając ze świetnie znanego mechanizmu kryzysów, które przekładają się na wykluczenie całych grup społecznych. Podczas epidemii dżumy w XIV w. populacja samej Europy została zredukowana niemalże dwukrotnie. Przyczyny choroby nie były znane, to samo tyczy się lekarstwa. Społeczeństwo znalazło kozła ofiarnego – mniejszości, w szczególności Żydów. Obwiniani o spowodowanie epidemii zostali nie tylko wykluczeni, udokumentowane są m. in. takie zbrodnie jak spalenie 2 tys. Żydów żywcem, znane jako pogrom w Strasburgu. Ciąg przyczynowo skutkowy jest dość wyraźny: ludzkość pogrąża się w kryzysie społecznym oraz materialnym, a następnie, gdy nie widzi rozwiązań problemu, zaczyna szukać wroga. Niepokoi również fakt, że raz utrwalone uprzedzenia wykazują ogromną żywotność: według badań University of Virginia, regiony które doświadczyły epidemii dżumy w największym stopniu, miały skłonność do preferowania partii o liniach konserwatywnych w znacznie późniejszych latach.Tendencje wykluczeniowe względem mniejszości utrzymywały się w danym regionie i eskalowały w momentach lęku o stabilność materialną.
Niewydolność systemu neoliberalnego powoduje zradykalizowanie społeczeństwa i wytworzenie fobii w kierunku mniejszości, nienawiść wobec innych natomiast absorbuje niezadowolenie z funkcjonującego systemu, dzięki czemu prowadzona polityka gospodarcza chowa się w pewien sposób za plecami represjonowanych. Konfederacja formułuje zatem program, który uzupełnia się idealnie: faworyzowanie bogatych i klasy posiadającej kosztem pracujących, przekierowywanie złości na wyzysk w stronę mniejszości. Nie wiem, na ile konfederaci starannie przemyśleli swoją platformę i dokładnie wiedzą, co robią. Wiem jednak, że to program dla większości społeczeństwa potencjalnie zabójczy.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …