Pracownicy budżetówki przypomnieli rządowi o swoim istnieniu. W sobotę 23 października przemaszerowali spod Ministerstwa Finansów przed Kancelarię Prezesa Rady Ministrów.
Przed KPRM uczestnicy demonstracji pozostawili bryłę lodu w kształcie okienka kasowego, z napisem KASA. Żądamy 12 procent. Było to czytelne nawiązanie do planowanego na rok 2022 zamrożenia płac w budżetówce. Wcześniej, w przemówieniach kolejnych uczestniczek i uczestników protestu, wybrzmiewał żal i złość z powodu tego, że zarobki nawet bez zamrażania stoją praktycznie w miejscu, czy raczej – zżera je inflacja. Praca dla państwa wiąże się z odpowiedzialnością, rosnącym zakresem obowiązków, ale nie z godnym zarabianiem. – Zostaliśmy z marną pensją – mówili protestujący.
Protest organizowała Solidarność
Do Warszawy przyjechali pracownicy urzędów skarbowych i celnych z różnych części Polski, osoby zatrudnione w muzeach, a także pracownicy cywilni i mundurowi Służby Więziennej, osoby cywilne zatrudnione w MON. Do demonstracji dołączyli również zrzeszeni w Solidarności pracownicy sądów i prokuratur, chociaż ich organizacja niedawno podpisała z Ministerstwem Sprawiedliwości porozumienie, a resort wykorzystał je, by krytykować inne, liczniejsze protesty tej grupy zawodowej, koordynowane przez związek zawodowy Ad Rem. Czerwony namiot protestacyjny Ad Rem nadal znajduje się w pobliżu budynku ministerstwa przy Placu Na Rozdrożu.
Protest pracowników budżetówki w stolicy. Przez inflację żądają większych podwyżek [ZDJĘCIA] https://t.co/iDsbjp8SIg pic.twitter.com/v9pCaRA8qY
— Onet Wiadomości (@OnetWiadomosci) October 23, 2021
Łącznie pod KPRM przeszło około trzech tysięcy osób. Premier ”powitał” ich barierkami przed swoją siedzibą i zamkniętymi drzwiami. – Proszę nie traktować nas jak ludzi drugiej kategorii. Jeżeli są pieniądze na różne grupy społeczne, dlaczego nie ma dla nas – zwrócił się do nieobecnego Mateusza Morawieckiego Tomasz Ludwiński, przewodniczący Krajowej Sekcji Administracji Skarbowej w Solidarności. Kierujący Krajową Sekcją Pracowników Cywilnych MON Mirosław Kamieński stwierdził, że pracownicy mają już dość wyjaśnień i wykrętów rzekomo uzasadniających, dlaczego ich podwyżki są niemożliwe.
Czy to tak dużo?
Rząd twierdzi, że na podwyżki w budżetówce nie będzie go stać. A na pewno nie na takie, jakich domagali się demonstranci. Oni chcieli 12 proc. – Morawiecki byłby skłonny dać nie więcej niż 5.
Urzędnicy, którzy podczas protestu mówili, że ich zarobki wyglądają raczej jak jałmużna, zapowiedzieli, że będą organizowali kolejne protesty. Już teraz też odchodzą z pracy. A jeśli podwyżek nie będzie, na ich miejsce nie przyjdą wykwalifikowane kadry.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…