Tylko polityczny prostak, a nie samorządowiec może dziś ekscytować się metrem. Bo takie nowoczesne i jeździ pod ziemią. A Bayer Full polskiej polityki, czyli PiS i jego warszawski eksponent Patryk Jaki, kierowany tym podnieceniem, czyni bezbrzeżną żenadę.
Piszę o tym nie dlatego, że wniosek ten uważam za odkrywczy, lecz dlatego, że tym razem Jaki dokonał wybryku, który doskonale oddaje faktyczną jakość polskiej polityki, zwłaszcza na poziomie samorządowym. Nie ważne co, gdzie i na ile funkcjonalne; ważne by się świeciło jak odpustowa zabawka i by sprzedać to ludowi jako niedoścignione dobro i piękno w jednym; niczym mundur amerykańskiego żołnierza.
Piszę też dlatego, że PiS-owski kandydat na prezydenta Warszawy był uprzejmy podać za przykład do naśladowania miasto, którego nie tylko jestem mieszkańcem od urodzenia, ale też w którym już od niemal dwóch lat pracuję i spędzam większość czasu.
Chodzi oczywiście o stolicę Bułgarii, Sofię. Jaki był uprzejmy stwierdzić, iż tamże wybudowano 27 km linii metra, a w Warszawie tylko ileś tam, no i #NieMówcieŻeSięNieDa. Niestety, nie zauważył niczego innego. Więc, za pozwoleniem, uzupełniam oto ten idylliczny pejzaż.
Po pierwsze sofijskie metro, to 41, a nie 27 km, od przyszłego roku będzie to bodaj 44,9 km, gdy otwarta zostanie trzecia nitka. Poza długością, która nie wiedzieć czemu niektórym wydaje się imponująca, ma ono jednak jeszcze kilka innych właściwości. Jedną z ważniejszych są interwały, w jakich poruszają się pociągi. Otóż w godzinach szczytu kursują one 4-5 minut, w ciągu dnia co 8-10, a wieczorami i wczesnym rankiem nawet co 13-15. Dla porównania dodam, iż w Moskwie, gdzie tylko w tym roku otwartych zostanie 20 nowych stacji metra, w godzinach szczytu pociągi poruszają się na najważniejszych trasach w odstępach co 45 sekund! No i ma ono w sumie 335 km długości. Ciekawe czemu Jaki nie odwołuje się do tej metropolii skoro mierzymy wszystko ilościowo.
Zostańmy jednak przy metrze sofijskim. Bilet na przejazd rzeczonym środkiem transportu kosztuje dokładnie 1,60 lewa, czyli około 3,50 zł. Niby taniej i Jaki od razu się tego chwycił. Niestety, polityka tym różni się od matematyki, że 2+2=4, ale w różnych okolicznościach to 4 przybiera rozmaite wartości względne poza nominalną. Np. średnia pensja w Sofii (najwyższa w Bułgarii) wynosi zaledwie ok. 1100 lewów (ok. 2,3 tys zł), zaś w Warszawie było to 5071 zł (dane z 2017 r.), czyli ponad dwa razy więcej. To oznacza, że zarabiający średnią warszawiak może sobie kupić 1153 bilety jednorazowe, a mieszkaniec Sofii jedynie 687. Dodajmy też, że ten pierwszy nie musiałby kupować sobie cały czas biletów za 4,4 zł, bo może też wybrać bilet 20-to minutowy, tj. zapłacić 3,40 zł. Takiego wyboru w Sofii nie ma. Mało tego. Tam wzory biletów do metra i do innych środków transportu są różne. Tj. nie można kupić sobie biletu w kasie na przystanku metra i użyć go np. w trolejbusie czy tramwaju. I vice versa ma się rozumieć.
Nie można również kupić sobie kilku biletów na zapas. Albowiem sofijscy samorządowcy, głowy jeszcze tęższe niż ta Jakiego, wymyślili taki system, w którym bilet się aktywuje przy zakupie i traci „ważność” po 60 minutach. To jednak nie oznacza, że można go nie skasować! Nieskasowany bilet jest nieważny. Gdyby komuś przyszło do głowy to głupie pytanie – od razu odpowiadam, biletu nie można zwrócić. Osoby, które kupiły sobie tzw. karty abonamentowe (odpowiednik warszawskich biletów miesięcznych) do niedawne musiały je okazywać kasjerce, która wówczas otwierała dla pasażera czy pasażerki specjalną bramkę.
Można dodać jeszcze kilka absurdów o tym jak często tunele i stacje przeciekają, ile płaci się maszynistom itd, ale obawiam się, że dla fanów Jakiego byłaby to materia zbyt skomplikowana, a szczerze chciałbym, aby choć jeden przeczytał ten tekst i zastanowił się, co jego kandydat pieprzy.
W Sofii, dwumilionowym mieście, nie ma nocnego publicznego transportu zbiorowego. Wszyscy skazani są na taksówki. Owszem, tanie, ale jednak. Niewykorzystana pozostaje świetna struktura miejskich stacji kolejowych, które przy minimalnej inwestycji i uruchomieniu lekkich pociągów osobowych byłyby i wiele bardziej funkcjonalne niż obecne metro! Napomknę przy tej okazji, że pomimo, is stacje metra budowano całkiem niedawno, to niektóre z nich są umiejscowione w lokalizacjach kompletnie przypadkowych i niemal nikt z nich nie korzysta (np. Drużba czy Iskarsko Szosę).
Jaki nie zauważył też, że budowa i utrzymanie metra w Sofii doprowadziło do załamania finansowania pozostałych gałęzi tamtejszej komunikacji miejskiej. W ciągu ostatnich 20 lat (metro otwarto tam w 1998 r.) zlikwidowano bardzo wiele nie tylko połączeń, ale linii tramwajowych i trolejbusowych. Również w centrum miasta. Bo skoro jest metro, to wszyscy mają teraz jeździć metrem. Ba, zlikwidowano też fabrykę tramwajów oraz kilka fabryk bułgarskich autobusów Czawdar, to już w latach `90. Fabryki metra się nie doczekaliśmy, gdyby kto pytał.
Również w tejże Sofii, która tak imponuje Jakiemu, infrastruktura znajduje się stanie opłakanym. Dewastacja bułgarskiej stolicy rozpoczęła się wraz z nastaniem „wolności i demokracji” oraz działa się i dzieje za przyzwoleniem całej tamtejszej klasy politycznej i – warto o tym pamiętać – czynników międzynarodowych, jak choćby Unia Europejska. Tzw. transformacja ustrojowa doprowadziła do tego, że jesienią niemal każda płytka chodnikowa jest potencjalną pułapką. Zimą zaś przejście przez centrum Sofii przypomina zawody w pięcioboju sportowym. Wtedy zapełniają się oddziały urazowe w szpitalach.
Przy okazji, czy Patryk Jaki oglądał kiedyś taki film dokumentalny pt. „Ostatnia karetka Sofii”? Polecam. To jest przerażające filmowe świadectwo cywilizacyjnego upadku, który 1989 r. sprowadził na bułgarską służbę zdrowia; zresztą na wiele innych obszarów również. Jeszcze niedawno po Sofii naprawdę jeździło tylko 11 karetek!
Proszę mnie źle nie zrozumieć, urodziłem się i mieszkam w tym mieście i mam do niego mnóstwo sentymentu. Jestem przekonany, że gdyby nie katastrofa, za przeproszeniem, restauracji kapitalizmu, mogłoby ono konkurować, no, może nie z Paryżem czy Pragą, ale z Budapesztem czy Wiedniem na pewno. I metro nie ma tu nic do rzeczy.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Ale co się dziwić, w Opolu nie ma metra, więc dla kandydata na głównego warszawiaka każde metro jest wspaniała. Ale w razie czego polecam Jakiemu zachwyty nad metrem w Ałmaty (Ałama-acie) – nie dość, że zdecydowanie krótsze i o zdecydowanie dłuższym czasie budowy, to jeszcze tragicznie zbudowane.