Leży obok mnie. Ciemnobrązowe ślepia sondują każdy mój ruch. Gdy kieruję wzrok w jego stronę, rozlega się dudnienie ogona uderzającego o podłogę. Co jakiś czas pochodzi, aby położyć mi kufę na kolanach. Zanim usiadłem do pisania, oglądałem mecz. A właściwie oglądaliśmy, bo sierściuch nie pozwalał mi o sobie zapomnieć. “Nie dam ci spokoju, dopóki nie pogłaszczesz i nie wytarmosisz” – komunikował swoimi sposobami. Kolejna sromotna porażka ukochanej drużyny tym razem nie zabolała. Bo nie da się smucić, kiedy obok Ciebie grasuje czworonożny dystrybutor dobrych emocji. 

Roman jest ze mną od dwóch dni. Ma siedem lat. Jest łagodnym i ufnym stworzeniem. Trudno uwierzyć, że całe życie spędził przykuty łańcuchem do obskurnej budy. Tylko wystające żebra przypominają o koszmarach przeszłości. Przez ostatnie miesiące Roman był karmiony, kiedy “opiekunowi” się przypomniało. A że przypominało się rzadko, to nie jadł prawie w ogóle. Kiedy trafił do schroniska, był ledwo żywy.

Patrzę na niego i sobie myślę: jakie psie szczęście jest proste. Leży sobie najedzony na miękkim posłaniu, w ciepłym mieszkaniu. Zbiera głaski i zachwyty. Nie ma już psa łańcuchowego. Jest pies kanapowy. Pewnie to dla niego dobra zmiana.

Dla mnie zresztą też. Kiedy dwa tygodnie temu zmarł mój tata, czułem przerażającą pustkę. Jakby część rzeczywistości nagle przestała istnieć. Z biegiem żałobnych dni dojrzała we mnie myśl: kiedy coś się kończy, coś też musi się rozpocząć. Dlatego pojawił się Roman. Ewidentnie jesteśmy sobie potrzebni na tym etapie. On czeka na dom, w którym spędzi resztę życia, ja muszę przepracować pewne emocje, a towarzystwo wesołego kompana to najlepszy balsam na zbolałą duszę. 

W polskich schroniskach na nowe życie czeka ponad 100 tys. psów. To ogromny, niewykorzystany potencjał.  Szczególnie teraz, podczas pandemicznej smuty, ograniczenia więzi, samotności, ludzie i psy potrzebują się nawzajem. Pies to jedyny taki antydepresant: daje nie tylko szczęście, ale też poczucie, że czynisz go szczęśliwym. Nigdy nie strzela fochów, zawsze chętnie się powygłupia, nie opowiada ci co kto napisał na fejsie, nie obchodzą go liczniki zachorowań, nie wraca na kacu, wyciąga cię na spacery, a kiedy otwierasz drzwi, wita cię z najbardziej bezinteresowną serdecznością. 

W informacyjnym ścieku pojawiają się ostatnio pomylone historie.  Dowiadujemy się  że zwierzęta też zarażają kowidem, a psy należy przymusowo konwertować na weganizm.  Obawy o kryzys zdrowia psychicznego okazały się ze wszech miar słuszne. 

Temu obłędowi dać się porwać nie możemy. Czworonożnemu szczęściu – jak najbardziej. Nie zastanawiajcie się dłużej – to idealny moment na psa. Jeśli odpowiedzialność gniecie za mocno – pamiętajcie, że możecie zapewnić dom tymczasowy. 

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Jak globalizacja i neoliberalizm zabijają demokrację

Sykofant to zawodowy donosiciel w starożytnych Atenach. Często hipokryta i kłamca. Termin …