Wielki problem miały władze Rosji ze stuleciem rewolucji październikowej. Z jednej strony nie da się rocznicy takich wydarzeń pominąć milczeniem, bo zbyt mocno osadzone są w zbiorowej pamięci. Z drugiej – lepiej, żeby ludzie nie zaczęli się zastanawiać nad tym, czy i na ile aktualne jest antykapitalistyczne przesłanie 1917 roku. Tym, którzy chcieli jakoś tę rocznicę obchodzić albo przynajmniej z jej okazji zastanowić się nad sensem wydarzeń sprzed stu lat, zaserwowano oficjalny konglomerat snów o potędze i wezwań do jedności.
Petersburg, Nabrzeże Piotrowskie. Agitator w skórzanej kurtce i czapce wykrzykuje z ciężarówki „Niech żyje rewolucyjny Piotrogród!”. Kilkanaście metrów dalej marynarz z „Aurory” na okrągło, kartka za kartką, czyta, a właściwie wykrzykuje, rewolucyjne wiersze Majakowskiego. Za rogiem rewolucyjna barykada, przy której kręci się kilkunastu ludzi w mundurach, jeszcze carskiego wzorca, ale z czerwonymi wstążkami czy opaskami Czerwonej Gwardii. Chodzą po ulicy rewolucjoniści i rewolucjonistki, leci „Jabłoczko”. Na słupie ogłoszeniowym hasła „Ziemia chłopom!”, „Pokój!”.
Kolejny bolszewik ustawił się przy pojeździe pancernym: można zajrzeć do środka, zrobić zdjęcie. Jest rok 2017, nie 1917, nie bierzemy udziału w prawdziwej zmianie systemu, to tylko rekonstrukcja historyczna. Dlatego co jakiś czas z głośnika słyszymy przemówienie Lenina, chociaż równo sto lat temu przywódca bolszewików nie był jeszcze nawet w Piotrogrodzie. Do tego agitator z ciężarówki myli się, śpiewając „Międzynarodówkę”. Ale ci, którzy tutaj przyszli, wpięli czerwone wstążki i dołączyli do śpiewania, są w stanie to wybaczyć. Wiedzą, że to i tak jedno z nielicznych rocznicowych przedsięwzięć, podczas których można chociaż trochę poczuć atmosferę „dziesięciu dni, które wstrząsnęły światem”, pokazać, że się o rewolucji myśli dobrze albo chociaż z życzliwym zainteresowaniem. W ciągu kilku godzin rekonstrukcji przez nabrzeże przewali się kilka tysięcy ludzi.
Jedna i niepodzielna
Zaledwie dwadzieścia minut na piechotę dalej, w willi Matyldy Krzesińskiej, klimat jest już zupełnie inny. Gwar w budynku taki, jak między kwietniem a lipcem 1917 r., kiedy bolszewicy zrobili z niego swoją kwaterę główną. Wtedy do modernistycznej willi ciągnęli aktywiści, radykalni robotnicy i zrewolucjonizowani żołnierze, teraz nie ustaje potok gości, których ciekawość przywiodła w historyczne miejsce. Taki sam jest gabinet, z którego Lenin, Trocki i inni mówcy wychodzili przemawiać na balkon. Żywcem przeniesiona z tamtych czasów wydaje się również sala obok, z maszynami do pisania i paczkami rewolucyjnych gazet. Ale na tym podobieństwa się kończą. Na początek zwiedzania willi dostaje się wystawę-serię migawek z ostatnich 150 lat dziejów carskiej Rosji: uwłaszczenie chłopów, zamach narodowolców na Aleksandra II, krwawa niedziela w Petersburgu. Wszystko zmierza ku katastrofie.
I ta następuje. Społeczeństwo rosyjskie się dzieli. Carat obalony, walczą ze sobą czerwoni, biali, zieloni, wkraczają zagraniczni interwenci. Wyrasta z chaosu przerażający reżim, który jednak w pewnym momencie przerażającym być przestaje. W salach wystawowych, przedstawiających epokę Chruszczowa i Breżniewa, widzimy już normalne, całkiem szczęśliwe życie.
Wystawy stałe i okolicznościowe przepleciono ze sobą tak, że na zakończenie widz jeszcze raz staje oko w oko z wybranymi przywódcami białych i czerwonych. Może posłuchać pieśni jednych i drugich. Wybrano takie, by okazało się, że jedni i drudzy podkładali różne teksty pod tę samą muzykę. Wniosek narzuca się sam: sympatyzuj z którąkolwiek ze stron, ale szanuj też drugą, to dwie połowy tej samej Rosji, obie mają swoje racje i obie szły do walki z ideowych pobudek. Opowiedzenie się za jednymi przeciwko drugim to znowu podział, tragiczny podział, najgorsza rzecz, jaka teraz może przytrafić się Rosji. Z nim właśnie trzeba walczyć. Dlatego na wystawie jest też portret Mikołaja II, który, jak głosi podpis, został pocięty przez rewolucjonistów w Pałacu Zimowym, a teraz, ku refleksji, pieczołowicie go odrestaurowano.
Brakuje tylko (aż!) jednego: wytłumaczenia, jakie były prawdziwe, głębokie przyczyny wszystkich opisywanych wydarzeń. Dlaczego narodowolcy rzucali bomby w carską karetę, wojsko strzelało w 1905 r. do robotników idących z ikonami i pokorną petycją do cara, jak rozwinął się ruch rewolucyjny i jakie było klasowe podłoże podziałów z lat wojny domowej. Odwiedzający willę poznają bohaterów wydarzeń, nie pojmą sensu historycznych procesów. Zostanie tylko przesłanie „jedność, jedność nade wszystko”, które jeszcze raz dopada gości w muzealnym sklepie. Chcesz kupić talerz z Leninem na pamiątkę rocznicowej wycieczki? Proszę bardzo. A może do kompletu kubek z Mikołajem II? Jak najbardziej, też jest.
Car wraca do Pałacu Zimowego…
Wystawa w willi Krzesińskiej to jedno z wielu takich przedsięwzięć. Podobne ekspozycje przygotowały muzea w całej Rosji. Także centralna placówka zajmująca się XX wiekiem – moskiewskie Muzeum Najnowszej Historii Rosji.
Wystawa „Kod rewolucji” ma inny charakter niż to, co można zobaczyć w Petersburgu. Mniej słabo ukrywanej nostalgii za caratem, jedynie próba polemizowania z przekonaniem, iż Rosja u progu XX wieku była krajem zacofanym. Dowiemy się z niej, że bolszewicy doszli do władzy, bo w rewolucyjnym zamęcie okazali się najsprawniejszymi politykami, natomiast w wydarzeniach 1917 r. swoją rolę odegrała cała gama stronnictw, a społeczne sympatie różnie się rozkładały i ulegały szybkim zmianom. Więcej w tym przypominania faktów i pozwolenia odwiedzającemu, by sam wyciągnął wnioski.
Za to do Pałacu Zimowego car powrócił i to z rozmachem. Co z tego, że pierwsze korytarze i słynne schody obwieszono czerwonymi płachtami z radykalnymi hasłami, co ciekawe, głównie z rewolucji lutowej. Kawałek dalej gości witają ogromne zdjęcia Mikołaja II i jego rodziny. Caryca Aleksandra z córkami pracują w szpitalu wojskowym jako siostra miłosierdzia. Mały następca tronu, Aleksy, wyjeżdża razem z ojcem na front, a także, jak relacjonuje ktoś z dworzan, obiecuje, że kiedy zostanie carem, nie będzie już biedy w Rosji. Ale w drugim końcu sali widzimy podpisany akt abdykacji i dowiadujemy się o rozstrzelaniu Romanowów. Jak tu im nie współczuć?
I znowu: widz nie ma szans wiele zrozumieć. Nie pozna motywacji uczestników rewolucyjnych procesów, nie zrozumie, dlaczego upadający carat bynajmniej nie był popularny ani szanowany, ani dlaczego lud nie zerwał się w listopadzie bronić Rządu Tymczasowego. W głowie zostają tylko oderwane obrazy.
… a „Aurora” płynie na mundial
Albo sekwencje obrazów. Tak jest podczas projekcji światło-dźwięk pokazywanej nie gdzie indziej, a na samym pancerniku „Aurora” 4 listopada 2017. W toku piętnastominutowego seansu przed oczyma widzów pojawia się dwugłowy carski orzeł, po nim Lenin, dalej obrazy symbolizujące heroizm obrońców Leningradu i triumf w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, są też nawiązania do industrializacji kraju i lotów kosmicznych, wznosi się w górę Miszka, słynna maskotka moskiewskiej olimpiady. Potem jednym zręcznym przesunięciem sierp i młot ustępuje miejsca trójkolorowej fladze Rosji. A jej sukcesy uosabia logo zaplanowanych na przyszły rok mistrzostw świata w piłce nożnej. Nie ma wewnętrznego konfliktu, są kolejne fazy rozwoju.
Trafiam akurat na tę projekcję, po której odbywa się pokaz fajerwerków. Sztuczne ognie ponad „Aurorą” wywołują ogromny entuzjazm wśród zgromadzonych. Uniesieni zbiorową radością ludzie zdawali się naprawdę, przynajmniej w tym momencie, identyfikować z przekazem filmu: trudna była nasza historia, czasem tragiczna, czasem bohaterska, ale w ostatecznym rozrachunku wszystko kończy się dobrze. Staliśmy się potęgą, nasz kraj jest godny szacunku i podziwu, patrzcie, jakie odnosimy sukcesy. To jest ważne – nie spory o przeszłość.
„Aurora” głosi przekaz o jedności nie tylko od święta. Na pancerniku można zobaczyć nie tylko pięknie odnowioną tablicę przypominającą o wystrzale, który dał sygnał rewolucjonistom, ale i wystawę o udziale okrętu w wojnie rosyjsko-japońskiej ze szczególnie wyeksponowaną rolą prawosławnych kapelanów. Tak się zmieniała Rosja, ale to cały czas jeden kraj, jedna historia, mówi przekaz. Widzowie, możecie wybierać, do której tradycji wam bliżej, ale poznawajcie obie i pamiętajcie, że jedność i kontynuacja są najważniejsze.
A jednak rewolucja to nieszczęście…
Pobrzmiewa nieszczerością ta wizja pośmiertnego pojednania Białych i Czerwonych, odgórne zasypywanie podziałów i docenianie drugiej strony. Ich racje były zbyt przeciwstawne, ich wizje i interesy – zbyt wykluczające się. Tak pomyślane forsowanie idei jedności narodowej w ostatecznym rozrachunku sprowadza się do zaprzeczenia temu, że społeczeństwo ma strukturę klasową i nieuchronnie będą w nim występowały sprzeczności. Jednego, wspólnego interesu wszystkich jego członków nie było ani w 1917 r., ani nie ma obecnie.
Potrafię zrozumieć, a przynajmniej nie dziwię się, kiedy przedstawiciele najwyższych władz państwowych Rosji ostrzegają przed rewolucją, przekazując komunikat: nie trzeba nam powtórki z wojny domowej i zawalenia się całej struktury państwowej. Na tle polskich skrajności polityki historycznej, popadania w skrajności i natrętnego kasowania wszystkiego, co nie pasuje do jednej wizji przeszłości wypowiedzi zachęcające do jedności, do zamknięcia historycznych sporów jakąś salomonową formułą brzmią i tak nieźle. Mogło być gorzej.
Tym bardziej, że czuć obecność sił, którym nie tyle zależy na uczciwym przeanalizowaniu historycznych doświadczeń i docenieniu wszystkich szczerze walczących za swoje ideały, co na prostym odwróceniu znaków. Był propagandowy, „wyczyszczony” z niestosownych niuansów i postaci obraz rewolucji oraz wojny domowej – może być i obraz odwrotny. Prawosławny metropolita wołokołamski Hilarion w samym dniu rocznicy oznajmia po prostu, że rewolucja powstrzymała rozwój kraju.
– Rosja mogłaby osiągnąć znacznie większe sukcesy, gdyby rozwijała się nie rewolucyjną, a ewolucyjną drogą – oznajmia. Do tego dochodzi kult cara Mikołaja II, który dawno przyćmił pamięć o innych prawosławnych męczennikach XX wieku i wyrodził się w formy wybitnie sekciarskie. Mamy cerkiewną wersję ahistorycznej nostalgii za imperium, bez próby rzetelnego zrozumienia przyczyn, dla których upadło.
Nie oznacza to, że nie próbuje się tych przyczyn podsuwać. Patriarcha Cyryl jeszcze we wrześniu powiedział krótko i konkretnie: rewolucja nastąpiła, bo rosyjska inteligencja odeszła od Boga. Koniec, kropka. Podobnie upraszczający dyskurs płynie nie tylko ze strony wpływowej Cerkwi. Wieczorem 7 listopada i w dniach następnych oglądam na pierwszym kanale rosyjskiej telewizji serial o Lwie Trockim. Śledzę koleje życia narcyza i egoisty, otoczonego przez podobnych sobie niebudzące sympatii indywidua. A przede wszystkim dowiaduję się, że rewolucje wybuchają za sprawą zagranicznych intryg i spisków obcych sił.
Lewicowy krytyk Aleksiej Cwietkow pisze: „Łatwo będzie widzowi wyciągnąć wnioski z tej tragedii. Przede wszystkim nie wolno dopuścić, by w kraju doszło do rozpasanej orgii [rewolucji – przyp. MKF], trzeba też ratować państwo przed politycznymi agentami Zachodu. W każdym czasie.”. Publicysta Konstantin Skorkin, po wymienieniu całej listy historycznych nierzetelności w serialu, wprost nazywa obraz „triumfem postprawdy”. Kto ma minimalną orientację w historii Rosji przełomu epok, zauważy przekłamania i nachalne moralizowanie. Tyle, że przeciętny widz dziejów rewolucji nie zna, zapewne za pośrednictwem filmu chciał się właśnie czegoś o niej dowiedzieć. Dostanie przekaz z krzywego zwierciadła.
… chyba, że rewolucją być przestaje
W setną rocznicę rewolucja zaistniała w rosyjskiej przestrzeni publicznej niemal wyłącznie w postaci przykrojonej, zaadaptowanej do konkretnych potrzeb. W jednej narracji jest krokiem na drodze Rosji przez XX wiek, trudnym, ale ostatecznie dającym się obronić: wszak wywodzący się z niej Związek Radziecki był potem mocarstwem i pokonał faszyzm. W innej cały 1917 r. to seria ciosów zadanych z zewnątrz, przez dywersję ideologiczną i zagraniczne finansowanie tudzież wprowadzanie Rosjan w błąd. Można wreszcie zrobić z epokowego wydarzenia źródło popkulturowych nawiązań i żartów: sprzedawać w sklepach z pamiątkami popiersia Lenina i Dzierżyńskiego, a w budzie ustawionej za strefą rekonstrukcyjną – „lenin-burgery”.
Żaden z wariantów nie daje tak naprawdę odpowiedzi na pytania podstawowe – i te czysto historyczne, o przebieg i sens wydarzeń, ani tym bardziej odnoszące się do współczesności. Dyskutować jest o czym, ale nie ma siły politycznej, która byłaby gotowa taką dyskusję zainicjować. Nie mówiąc o wprowadzeniu wniosków w życie. Nie jest taką siłą Partia Komunistyczna Federacji Rosyjskiej, która wprawdzie zorganizowała 7 listopada marsz jubileuszowy, zebrała prawie tysiąc osób, ale która do swoich poprzedników nawiązuje tylko w słowach.
Październik? Nie wypowiem się
7 i 8 listopada pod „Aurorę” przyniesiono ponad tysiąc czerwonych goździków. Kwiaty leżały również na grobie rewolucjonistów na Polu Marsowym i pod pomnikiem Lenina przed Dworcem Finlandzkim.
Według badania przeprowadzonego przez Instytut Socjologii Rosyjskiej Akademii Nauk prawie jedna trzecia Rosjan nie potrafi (nie chce?) sformułować jakiejkolwiek oceny rewolucji październikowej. Niewiele mniej, 29 proc. stwierdziło, że wydarzenia te przyniosły po tyle samo pożytku i szkody. 21 proc. respondentów było skłonnych uznać, że pożytku było więcej, 19 proc. było odwrotnego zdania. Po zadaniu pytania bardziej szczegółowego, o ocenę przejęcia władzy przez bolszewików, też okazało się, że głosy się rozłożyły. 35 proc. potępiło działania partii Lenina, 30 proc. oceniło je pozytywnie. Pozostali nie mieli zdania.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…
Każda rewolucja jest krwawa i bolesna. Jednak, w przeciwieństwie do rewolucji francuskich, niemieckich, czy węgierskiej, ta z października 1917 roku zwyciężyła i zmieniła życie na jednej szóstej świata na 74 lata. Przy całej literaturze światowej, również w Polsce, mamy nikłe pojęcie o jej okrucieństwie po obu walczących stronach o zasięgu represji przez pierwsze czterdzieści lat. Warto przeczytać wydane w Polsce cztery lata temu wspomnienia Michaiła Gorbaczowa, który na przykładzie własnej rodziny i ludzi, wśród których żył, pisze o tym prosto i bez ogródek. Literacko oddaje to w „Cichym Donie” Szołochow. Tyle, że to wszystko przeżyli ludzie, rodziny, narody. Nie ma jednego spojrzenia na tak splatane losy. Dla jednych pozostaje triumf obalenia komunizmu, dla innych dzisiejsza zróżnicowana rzeczywistość, w której żyje w złotej wieży oligarcha i chłop ze wsi, z które pochodzi poprzedni rosyjski prezydent Miedwiediew, gdzie na jego przyjazd zbudowano tylko potrzebny do przejazdu fragment drogi.
Rozwarstwienie i poczucie krzywdy to siła napędowa rewolucji. ta fala już ogarnia Europę, a obecna europolityka tylko przyspiesza ten proces. Oby nie było to tsunami, po którym już nigdy się nie pozbieramy.
Tak jak Rassieji pozazdrościć można cara, który (niezależnie od tego, jak by na niego nie pluto w nas) ma jakaś w miarę sensowną wizję swego, jakby nie było, mocarstwowego kraju, tak i pozazdrościć należy właśnie z tej wizji wynikającej przymusowej unifikacji „jedności narodowej”. I to bardzo dobrze, że Polsza dla nich w tej dziedzinie wzorem nie jest.
Bardzo dobry, do myślenia, tekst!
W Rosji można było mimo wszystko zobaczyć obie, zasadnicze strony Rewolucji. W amsterdamskim Ermitażu zaś (oglądałem w czerwcu) była tylko bardzo rozczarowująca, filisterska wystawa o Romanowych i Rewolucji 1917 – Lenina tam zero, poza dwoma zdaniami w suchym opisie czasowego układu zdarzeń; za to miłość pary carskiej – na pół piętra. Nic jednak dziwnego: twórcy – rosyjski i amsterdamski – tego wyjazdowego Ermitażu zaprzyjaźnili się w 1991 r. – roku kapitalistycznej kontrrewolucji.
Rosja ma o tyle dobrą sytuację, że są ludzie pamiętający naocznie ZSRR (nie tylko z lektur np. Orlando Figesa, aroganta i fanatyka, współpracownika służb specjalnych, znanego także z recenzji w Amazonie), a także z braku bariery językowej, więc możliwości dostępu do literatury z lat socjalistycznych.
Realnie istniejący socjalizm (ZSRR i kraje demokracji ludowych) były rzeczywistym inkubatorem nowego systemu, który zapewne powstałby w przeciągu stulecia. W ZSRR – z hipokryzją – ale wydawano i czytano dzieła klasyków marksizmu, literatura naukowa (filozoficzna, socjologiczna, dotycząca zagadnień semantyki czy analiz systemowych) była w ZSRR bardzo zaawansowana (choć wydawana w małych nakładach), ludzie oglądali filmy z realnym i pozytywnym przesłaniem, a nie rozliczne biografioły seryjnych morderców i bajeczki o US marines broniących galaktyki. Po 1991 idee lewicowe straciły realne oparcie: można już było wyrzucać z pracy za poglądy lewicowe (także naukowe – NRD najciekawszym przykładem), bić na komisariatach itd. I co najgorsze, ciemny lud to kupił, w pakiecie z (w Polsce): chwałą bohaterów i szlacheckimi przodkami.
Powrót do normalności będzie niestety trudny.
Dziękuję, Jaceju. Patrzę sobie na otaczającą nas rzeczywistość i narzekam. A potem taki bolszewicki zombie jak Ty zapłacze za realsocem. I od razu wszystko mi się przypomina – np. o tej porze roku cały kraj czekał by na transport pomarańczy z bratniej Kuby – czy dotrze przed świętami?
Można by jeszcze o łagrach, totalnym syfie, ludobójstwie i Łysence (to a propos lewicowej nauki), ale te pomarańcze wystarczą…
Szczurzec z tymi pomarańczami pamiętam, że przywożono z Algierii, czasmi nieźle zalana morska wodą. Oczywiście, że potępienie łagrów nie ulega żadnej wątpliwości. Fakt, daleko bylo im do wzorowej organizacji zycia reedukacji jak w Sing Sing, czy Alcatraz. Aż dziw, że nie potrzebowali budować eksteryrtorialnego Guantanamo, prawdziwego i do dziś niedościgłego wzoru eksportu demokracji.
Odpowiadanie prawicowym szczurom jest męczące i zawsze czcze, ale może ktoś normalny przeczyta.
Więc: w różnych latach PRL zaopatrzenie wyglądało różnie. Sytuacja z lat ’80 była bezpośrednim wynikiem solidarnościowego szaleństwa oraz sankcji „wolnego zachodu”. Mandarynki i klementynki były w latach ’60 (końcówkę pamiętam, w Warszawie), podobnie 70 (gdzieś go połowy, gdy system dostał zadyszki – dużo o tym można pisać). Nie były to bynajmniej tylko kubańskie, mogę zaprezentować zbiór bibułek bardzo różnych producentów, w które były zawijanie cytrusy (lata 60 i 70).
Co do łagrów i ofiar: liczby były daleko mniejsze niż propaganda kapitalistyczna podaje. Trudno niestety publikacjom w rodzaju tej z Am Hist Rev 98: 1017-1049 przebić się do głównego nurtu dyskursu o ZSRR. Nikt nie jest zainteresowany: ani Putin, ani „wolny zachód”. W końcu czymś trzeba uzasadnić 1991.
Co do nauki: Łysenko (w odróżnieniu od Olgi Lepieszyńskiej) nie był takim prymitywem, jak prof. Gajewski i następcy zapodają. Jest cała literatura naukowa na temat zjawiska łysenkizmu (zjawiska o zasięgu światowym) – niedostępna w Polsce. Zalecam poczytanie czegoś więcej niż broszurki „Łysenki i kosmopolici”, np. Wilhelma deJong-Lamberta, Nikolaia Krementsova i innych.
Warto też pamiętać np. o pionierskich pracach i zastosowaniach bakteriofagów do leczenia chorób bakteryjnych (nota bene to Rosjanin odkrył zjawisko lizogenii). Także w PRL, zwłaszcza w początkowych latach, stosowano fagi do leczenia chorób bakteryjnych. Teraz dopiero następuje renesans tej metody.
I tak dalej.