W czasie, gdy bywałam w Tunezji na różnych zgromadzeniach politycznych po 2011 roku, zawsze uderzały mnie tam płomienne deklaracje i wiara działaczy i działaczek zaangażowanych w walki społeczne, że kapitalizm i imperializm upadną. Zupełnie szczere było ich przekonanie, że opresja w końcu przegra z naporem społecznych rewolucji, świadomości ludzi i ich dążenia do wyzwolenia. Odbywało się to w trakcie, gdy tamtejsza niezależna lewica już była świadoma, że rewolucja 2011 roku została przejęta przez neoliberalne czynniki zewnętrzne. W pierwszej kolejności przyczynili się do tego islamiści-salafici, którzy doszli do władzy, w drugiej – koncesjonowana lewica i liberałowie będący wówczas w opozycji.
Mimo tych niesprzyjających okoliczności narracja pełna buntu i przekonania o konieczności bezkompromisowego zaangażowania robiła na mnie duże wrażenie. Było ono tym większe, gdy porównywałam je ze znanymi mi z Polski przekonaniem wielu działających tu ideowych wszak ludzi, twierdzących, że „polityka jest zawsze brudna”, więc można chodzić na skróty, kombinować, kierować się ambicjami itp.
Ta specyficzna polska apatia i swojska zaradność wynikają z adaptacji do sytuacji braku ruchów społecznych łączących niezależnych, gniewnych, ale też domagających się zmiany społecznej ludzi. Z kolei powodów, dla których w kraju nad Wisłą mamy do czynienia z pustynią po lewej stronie, jest wiele. Po pierwsze wynika to z wielkiej inwestycji w antylewicową propagandę, w stworzenie narracji o dobrobycie i szczęściu mierzonym konsumpcją, które może osiągnąć każdy, jeśli tylko będzie pracowity i roztropny (czytaj: konformistyczny i zorientowany na ciągły wyścig). Ludzie, którym wszystko wali się pod naporem uświęcenia własności (ofiary reprywatyzacji) i wolności gospodarczej (łamanie praw pracowniczych), przyłączają się do organizacji lokatorskich, Ruchu Sprawiedliwości Społecznej lub bojowych związków zawodowych, jednak nigdy nie udało się stworzyć na ich bazie antykapitalistycznego ruchu w większej skali, jak w krajach Europy Zachodniej.
Nie powołuję się tu na „Zachód”, by powielać puste przekonanie, że mamy powody mieć wobec tej części świata kompleksy. Uczestnicy ruchów protestu – ostatnio we Francji, czy wcześniej np. w Grecji czy Hiszpanii – dostrzegają, że zachodni model kapitulacji wobec neoliberalizmu oraz ingerencji w kraje pozaeuropejskie w celu odtwarzania kolonialnych zależności jest odpowiedzialny za kolaps demokracji i natężenia ruchów skrajnej prawicy. Tamtejsze partie lewicy, nawet te na pozór radykalne w symbolice i nazewnictwie, są oskarżane o konformizm i skostnienie. Coraz częściej postuluje się organizację niezależnego od istniejących struktur oraz zorientowanego na całościową zmianę ruchu społecznego.
Czy polską niekonformistyczną lewicę stać na takie wyzwania?
Realizowane dotąd projekty budowy niezależnych organizacji odbywały się w kontekście osobowości, przywództwa, lidera. Ludzie niezaangażowani w politykę oczekują postaci, które poprowadzą kraj lub lewicę w pożądanym kierunku. Nieco inaczej przedstawia się sytuacja z tymi, którzy owego przywództwa doświadczyli jako bariery dla podmiotowego działania wszystkich zaangażowanych. Niezależnie od wszelkich racji przemawiających za przywództwem lub przeciw niemu, to świadomość wyzwań dla niezależnego ruchu społecznego powinna być wiodąca. Osobiste, polityczne czy jakiekolwiek ambicje kogokolwiek nie mogą nadawać tonu i wyznaczać celów co do strategii i poszczególnych inicjatyw niezależnej lewicy.
Zniechęcenie wobec instytucjonalnej polityki powoduje, że ludzie poszukujący niezależności w działaniu chcą odnajdywać ją na poziomie lokalnych inicjatyw. Idea budowy ruchów miejskich jest kwestią jak najbardziej oddolną i demokratyczną, jednak współczesna oportunistyczna rzeczywistość spod znaku „społeczeństwa obywatelskiego” wynalazła sposób, jak odpolitycznić problemy społeczności lokalnych.
Działanie w NGO-sach daje szansę na rozwiązywanie pewnych problemów, daje tez możliwość zarobków sprekaryzowanym młodym ludziom, którzy myślą o innych, nie tylko o sobie. Ale
odpłynięcie w organizacje pozarządowe zabija ducha kontestacji będącego napędem zmian społecznych.
Zamiast walki i renegocjacji pozycji osób wykluczanych przez system, działający w NGOsach aktywiści i aktywistki przeszkalają w nieskończoność osoby bezrobotne i bezdomne wpajając im przekonanie bliskie skompromitowanym kliszom typu „od pucybuta do milionera”. Przygotowują się na przyjmowanie uchodźców, porzucając postawy antywojenne i sprzeciw wobec neokolonialnych praktyk Zachodu w imię pochwały tamtejszej demokracji i płynących grantów na budowę społeczeństwa obywatelskiego.
Tak właśnie wygląda sytuacja wyspecjalizowanych w „lewicowości” fundacji zachodnich. Dorota Dakowska w interesującej książce pt. Le Pouvoir des fondations, des instruments de la politique étrangère allemande (Władza fundacji, instrumentów niemieckiej polityki zagranicznej) analizuje dokumenty wskazujące na to, że już w latach 60. niemieckie fundacje, w tym te lewicowe, współtworzące dzisiaj też fundacje na poziomie europejskim, miały na celu stworzenie „alternatywy dla infiltracji przez blok sowiecki” krajów Trzeciego Świata. Chodziło o zmarginalizowanie szeroko rozumianych ruchów komunistycznych, radykalnych, kontestacyjnych, również tych o niezależnej proweniencji. Fundacje te, zorganizowane pod auspicjami partii politycznych, realizują swoje cele zagranicą i bywają oskarżane o neutralizowanie niezależnych inicjatyw oddolnych pod płaszczykiem realizacji lewicowych projektów.
Do tej pory pamiętam, jak niezależni uczestnicy lewicowej rewolucji w Tunezji, wymierzonej zarówno przeciwko dyktaturze Ben Alego, jak i (co było w mediach głównego nurtu stanowczo mniej eksponowane) podporządkowaniu Tunezji neoliberalnym instytucjom zachodnim, byli tonowani i selekcjonowani przez lewicowe fundacje zachodnie podczas światowego Forum Społecznego w Tunisie w 2015 roku. Zachód wychowywał sobie własną, konformistyczną, wygodną dla siebie lewicę w przechodzącym gruntowne przemiany kraju. Efektem tego była kontestacja Forum przez środowiska niezależnej lewicy i alternatywne wydarzenia, m.in Alternatywne Forum w Sousse. Wniosek? Budowa niezależnego ruchu społecznego musi odbywać się ze świadomością, że wszelka dotowana aktywność, nawet pod lewicowymi hasłami, może być częścią gry, elementem pewnej zewnętrznej strategii oswajania postaw przez system.
W polskiej rzeczywistości od budowy ruchu i zaangażowania dzieli nas przede wszystkim niemalże zerowa gotowość do kontestacji w oparciu o narrację klasową.
Ludzie niezadowoleni skłonni są widzieć problemy jedynie w wąskim kontekście odpowiedzialności tych lub tamtych „złodziei”
lub w kontekście kolejnych ciosów zadawanych narodowi przez obcych ciemiężycieli. Wyzwaniem pozostaje zatem przeistoczenie takiej percepcji rzeczywistości w narrację, w której główną rolę odgrywałaby nie świadomość potoczna wtłoczona przez media, kościół i rządzących, a świadomość klasowa. Środki i treści adekwatne dla tego wyzwania to zadanie niezmiernie trudne w kontekście braku alternatywnych mediów. Wszyscy o tym wiemy, ale nie wszyscy się poddajemy.
Poza organizowaniem ludzi cierpiących z powodu kapitalizmu zadaniem jest również rzucenie wyzwania podstawom legitymizacji systemu. Czy ciesząca się konsumpcją klasa średnia na zawsze pozostanie we wzgardzie wobec robotników i ludzi biednych? Czy dopiero widmo pauperyzacji w wyniku odśrodkowych procesów systemu spowoduje kontestację inżynierów, kierowników i informatyków? Prawdopodobnie tak, ale wówczas poprą oni każdego, kto obieca powrót do konsumpcji i blichtru. Aspiracje wątłej klasy średniej w Polsce stanowią podstawę fantazmatów dla reszty społeczeństwa. Tym zasila się kapitalistyczna bezalternatywna rzeczywistość.
Właśnie owe wyobrażenia o sensie życia opartym na nieustającej konsumpcji trzeba podważać.
Kwestionować szczęśliwość, której podstawą jest otaczanie się przedmiotami, na rzecz tej wynikającej z głębokich związków międzyludzkich, podważać sens konkurencji na rzecz współpracy i solidarności. Uświadamiać ludziom, że kapitalizm stał się wrogiem ludzkości, odkąd planeta Ziemia nie ma szans na przetrwanie zatruwana przez produkcję, konsumpcję i jej odpady.
Nasze idee mogą wygrać, gdy ich propagowanie stanie się jednym z priorytetów na bardzo serio. Jak przekonują nas psychologowie społeczni, konsekwentna mniejszość może stać się słyszalną. Może zawalczyć o podważenie oficjalnych narracji i zaproponowanie własnych.
BRICS jest sukcesem
Pamiętamy wszyscy znakomity film w reżyserii Juliusza Machulskiego „Szwadron” …
Niezwykle celnie opisana nasza zasrana rzeczywistość.
Wspaniały, niezwykle celny artykuł!