Zmiany nadejdą, jeśli uda nam się je wymusić na ulicach i w miejscach pracy. W globalnym scenariuszu każde działanie polityczne ma potencjał. Wiedzieli o tym działacze organizacji związkowych, uczniowskich i studenckich, którzy 30 października tłumnie wyszli na rzymskie ulice w sprzeciwie wobec szczytu G20.  

Już kilka dni przed szczytem wieczne miasto zmieniło się w istną cytadelę. Do dość powszechnego widoku wojskowych pojazdów opancerzonych wojska – wyprowadzonego już tak dawno na ulice, że nikt nie pamięta dlaczego – dołączyły wszechobecne oddziały policji z własnym ciężkim sprzętem. Policjanci blokowali ulice, ich helikoptery przelatywały dosłownie co piętnaście minut nad głowami mieszkańców – szczególnie dzielnic południowych, położonych obok biznesowego centrum stolicy – EUR. Główna ulica przecinająca Ostiense od strony północnego zachodu, Via Cristoforo Colombo, została zamieniona na trasę wyłącznie dla delegacji zmierzających na szczyt. Wszelkie drogi dojazdowe obstawiły ciężko uzbrojone oddziały prewencji. Znaczna część mieszkańców Rzymu nagle straciła i dostęp do komunikacji zbiorowej, i możliwość dojazdu autem do domu.

Szczyt G20 to spotkanie dwudziestu największych gospodarek świata. Razem populacje tych krajów wytwarzają 80 proc. światowego produktu krajowego brutto, odpowiadają za 75 proc. handlu zagranicznego i zamieszkuje je 60 proc. ludności planety. Na ów szczyt właśnie w ostatnich dniach października do Rzymu przybyły dziesiątki polityków, dyplomatów i towarzyszące im świty lobbystów i ekspertów .

Tegoroczny zjazd, pod egidą prezydencji włoskiej, nosił nazwę „People, Planet, Prosperity”. Uczestnicy zapowiadali przyjęcie wspólnych proklamacji dotyczących walki z globalną pandemią COVID-19, katastrofą klimatyczną oraz dążeniu do zmniejszania nierówności i utrzymania pokoju na świecie.

Nowe podatki, nowe obietnice

Przed oficjalnym szczytem miały miejsce spotkania Joe Bidena z papieżem Franciszkiem w Watykanie, jak i później z Mario Draghim oraz Emanuelem Macronem. Przedstawiciele Unii Europejskiej, Ursula Von der Leyen i Charles Michel spotkali się natomiast z premierem Indii, Narendrą Modim.

Sam szczyt prócz obustronnych spotkań poprzedzały dumne zapowiedzi. Tak więc wśród priorytetów Unii znajdowały się zwiększenie globalnej liczby szczepień, jak i poprawa globalnej gotowości na wypadek pandemii. Drugim celem były kolejne zobowiązania klimatyczne i konkretne plany walki z katastrofą klimatyczną ze strony Cop26.

Joe Biden i Ursula Von der Leyen mówili również o globalnej reformie podatkowej, tak zwanym globalnym podatku, miałbym on ograniczyć ucieczkę kapitału do rajów podatkowych. Porozumienie takie zostało już wcześniej uzgodnione przez 135 krajów. Miałoby ono na celu zapewnienie, że duże firmy będą płacić minimalną stawkę podatkową w wysokości 15 proc. i utrudnienie im unikania opodatkowania, jak twierdzi w swych komunikatach z początku października Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju.

OECD podała wtedy też, że cztery kraje – Kenia, Nigeria, Pakistan i Sri Lanka – nie przystąpiły jeszcze do porozumienia, ale kraje, które stoją za porozumieniem, stanowią razem ponad 90 proc. światowej gospodarki. Na szczycie G20 miały te ustalenia doprecyzować.

Jedność to złudzenie

– Nie mamy żadnej pewności, że jakiekolwiek zapewnienia ze strony władz zostaną spełnione. Spójrzmy na Porozumienie Paryskie, wszyscy najwięksi gracze nic sobie z niego nie robią. Co gorsza, zachęcają tym samym mniejsze państwa do braku poszanowania bezpieczeństwa najmłodszych pokoleń – mówi w rozmowie ze mną Waleria, uczennica rzymskiego liceum, która postanowiła 30 października zademonstrować przeciwko G20.

Na placu przy Piramidzie Cestiusza zebrało się do 8 tysięcy ludzi. Wielu z chętnych nie mogło dotrzeć na miejsce zbiórki. Większość dzielnic Rzymu była skutecznie odcięta od robotniczej Ostiense, w której zaplanowano początek demonstracji środowisk socjalistycznych i ekologicznych. – Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem, całe miasto pełne wojska i policji, niczym stan wojenny. Większość ludzi nie miała pojęcia, że na długi weekend całe miasto zostanie kompletnie odcięte – mówi mi Giorgio z organizacji Fronte della Gioventù Communista. To właśnie ta formacja jest odpowiedzialna w lwiej części za dzisiejszą demonstrację.

– Przyjechali do nas robotnicy z Campi Bisenzio, najnowsze ofiary globalizacji i niszczonych miejsc pracy. To właśnie oni okupowali swoją fabrykę należącą do GKN Automotive, i wywalczyli jej przetrwanie, przynajmniej na jakiś czas. Nasze komórki z Florencji miały w tym swój udział – dodaje Giorgio.

Przedstawiciel kolektywu Campi Bisenzio o imieniu Matteo przemawia potem do zgromadzonych i jasno tłumaczy, dlaczego robotnicy powinni sprzeciwiać się kapitalistycznej globalizacji.

– Jesteśmy tutaj, by powstrzymać globalizację, by bronić naszych miejsc pracy. To właśnie niszczy naszą planetę. To, że możemy fabrykę  produkującą sprzęt dla Europejczyków przenieść na drugi koniec świata, a potem zaśmiecać globalnymi łańcuchami dostaw naszą atmosferę tonami spalin i gazów – mówi. A tłum, który mimo wszystko zebrał się na demonstracji, całą drogę śpiewa: Za nasze krzywdy zapłacicie wszystkie, zapłacicie pięknie!

Demonstracja szła z dzielnicy robotniczej, bo z takich właśnie części miasta, nie z bogatego centrum, pochodzą jej uczestnicy. Mimo wszelkich trudności do marszu dołączyli też ludzie przybyli z Bolonii czy z Florencji. Były też związki zawodowe: najbardziej widoczne były Confederazione dei Comitati di Base (COBAS) i Włoska Powszechna Konfederacja Pracy (CGIL). Ale towarzyszyło im morze innych, pomniejszych organizacji lewicowych, od maoistycznych po jeszcze bardziej egzotyczne. Całość pochodu dość sprawnie przemaszerowała pod Circo Massimo, a więc blisko miejsca, w którym odbywał się szczyt.

„Jedyna jedność, jaką znamy, to jedność w walce” – grzmiały transparenty demonstrujących. Jasne było ich podejście do rządu, zlepka socjaliberałów, konserwatystów i neoliberalnych populistów, nazwanego rządem jedności narodowej.

– Hasło o tak zwanej jedności zawsze są tylko hasłami. To właśnie pod ich płaszczykiem ludzie tracą pracę, domy i przyszłość, wszystko w ramach wygaszania „niepotrzebnych sporów i waśni”, tak właśnie klasa robotnicza płaci za kryzys. To my ponosimy jego cenę, choć to nie nasze działania go stworzyły – mówił jeden z działaczy związkowych pod koniec demonstracji, ze sceny ustawionej naprzeciwko szeregów uzbrojonych policjantów.

Nowy lepszy świat

Według głównonurtowych mediów szczyt okazał się sukcesem. Ustalono wprowadzenie podatku globalnego na poziomie 15 proc. do 2023 roku. Jest to element bidenekonomiki, nowej formuły mającej być zdolną na udźwignięcie pełzającego – a raczej tupiącego z każdą chwilą głośniej – kryzysu kapitalizmu.

Znów też powstały nowe ustalenia co do klimatu, największa dwudziestka zgodziła się zahamować wzrost globalnej temperatury poniżej 2 st. C.  Jednak co z tego wyjdzie, zobaczymy w przyszłości. Co ważne jednak, przyjęto nową „datę” osiągnięcia neutralności węglowej, ma nią być „około połowa wieku”, było to jedyne akceptowalne sformułowanie dla delegacji Chin, Indii i Indonezji.

W kontekście klimatu najważniejsze jest jednak inne pytanie: co z pieniędzmi dla globalnego południa na transformację energetyczną? Plan był taki, by fundusze te miał w swojej dyspozycji Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Chodzić miało o 100 miliardów dolarów rocznie. Ale ten skromny projekt nie doczekał się swego miejsca w końcowych deklaracjach dwudziestki.

Prawdą jest, że kolejny przyjęty cel, osiągnięcia 40 proc. wszczepienia populacji Ziemi przeciw COVID-19, jest już bardzo bliski. Można stwierdzić wręcz, że jest on na ten moment – jeśli założymy, że nie był on ustaloną od początku zagrywką marketingową, mającą na celu ukazanie sprawczości globalnych elit – jedynym celem osiągniętym przez szczyt G20.

Deklaracja końcowa zawiera też formułę dotycząca międzynarodowych migracji. Szefowie państw należących do najbogatszej dwudziestki ustalili, że zintegrują swe działania „w duchu międzynarodowej współpracy i zgodnie z polityką, ustawodawstwem i warunkami krajowymi przy zagwarantowaniu pełnego poszanowania ich praw i fundamentalnej wolności niezależnie od statusu migracyjnego”. Brzmi to bardzo zwięźle w świetle kolejnych doniesie z obszaru Morza Śródziemnego, jak i granicy polsko-białoruskiej.

Przyszłość trzeba będzie wywalczyć

Większość innowacji, jak na przykład zwroty niektórych państw w kwestiach ekologicznych to tylko slogany. Inne, jak niektóre rozwiązania idące za Bideneconomics, mają już nieco więcej treści. Co jednak dla nas ważne opierają się ona na politycznej pracy Thomasa Piketty’ego, Jeremiego Corbyna, Berniego Sandersa i Alexandrii Ocasio-Còrtez, oraz dziesiątkom, jak nie setkom działaczy, publicystów i ekspertów mocno pracujących nad przeciągnięciem globalnego dyskursu w bardziej przyszłościowe, lewicowe tory.

Z pewnością świat po pandemii COVID-19 nie będzie już taki sam jak wcześniej, a obawa przed wstrząsami społecznymi może popchnąć globalne elity – znające już efekty kryzysu z 2008 roku – w kierunku podjęcia się pewnych środków redystrybucyjnych, a nawet ekologicznych. Ale prawdziwe, głębokie, radykalne punkty zwrotne zawsze wynikają z relacji władzy w społeczeństwie. Pandemia może stworzyć korzystne możliwości, jak rok temu sugerowała Naomi Klein, ale Covid nie wykona za nas naszej pracy.

Jeśli chcemy uratować świat przed stąpającą coraz głośniej katastrofą – musimy zakasać rękawy!

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Niemcy są problemem

Publikujemy ponownie tekst Jarosława Pietrzaka z paźdzernika 2018 roku o Unii Europejskiej…