Parada Równości to zawsze mały kawałek kolorowego raju. Ale ci, którzy go sobie zrobili, często musieli przejść przez piekło.

fot. WK

Na platformie Stonewall widziałam tańczące Drag Queens, które pamiętam z Marszu Równości w Krakowie. Było przyjaźnie, przepięknie, normalnie. Wesoło. Podczas after party jedna z uczestniczek konkursu na najpiękniejszy strój trans nie wytrzymała napięcia i zdjęła z siebie ubranie, prezentując zebranym naturalne wdzięki. Została wprawdzie formalnie zdyskwalifikowana, ale wygrała na efekt wow. Widownia była zachwycona.

Nie było oficjalnego, sztywnego otwarcia. Każdy blok miał do zaoferowania coś innego. Byli politycy, był Strajk Kobiet, byli nawet Rodzice i Opiekunowie Niepełnosprawnych, przeróżne organizacje równościowe, fundacja Ocalenie. Żeby złapać wszystkie wrażenia na raz, trzeba by biegać od jednych do drugich. Parada w ciągu paru lat zmieniła się. Stała się bardziej „paradą totalną”, niż „paradą gejów”.

Jej społeczne postrzeganie też się zmienia, ale bardzo powoli. Tańczące pedały i rozwydrzona młodzież, której się nudzi – taki obraz najwyraźniej nadal pielęgnuje stołeczny ratusz, który tradycyjnie odmówił patronatu.

– Prawdziwy punkt zwrotny będzie, gdy przestaniemy być Marszem Równości, a zaczniemy być Pridem. Dziś nie mamy się czym cieszyć. Musimy ostro walczyć o swoje prawa – powiedział w rozmowie z Okiem.press Gustaw, jeden z organizatorów warszawskiej imprezy.

W 2018 niektórym nadal trzeba przypominać, że pod literkami LGBTQ nie kryje się żadna odgórnie sterowana ideologia, wymierzona w tradycyjną wspólnotę, ale to ludzie, twarze, imiona, historie walki ze wstydem. I jest ich, jak mawiał klasyk „niezliczona ilość”.

L… G …BTQ

– O rany, ile ludzi! – Sergiusz rozgląda się dookoła, poprawiając trendziarskie oprawki, które od dziesięciu minut, odkąd rozmawiamy, zdążyło już pochwalić kilku facetów. Czuję, że mój dobry kolega, który na co dzień wydaje się nieco niepewny siebie, będzie dzisiaj prawdziwą gwiazdą.

– Dziesięć lat temu to zupełnie inaczej wyglądało… strach było przyjść…

Na rogu Plater i Świętokrzyskiej mijają nas dwie kolorowe platformy.

– Kurcze, a ja się na co dzień czuję, jakbym był the only gay in the village!

Od zawsze wiedział, że pociągają go mężczyźni. Wyoutował się w wieku 18 lat – tak dla porządku. Ma bardzo sprecyzowany gust, lubi określony typ. Od kilku lat nie był na Paradzie Równości, w międzyczasie mieszkał za granicą. Głównie pracuje w domu. Kiedyś więcej imprezował po klubach LGBT – można powiedzieć, że jest ich weteranem. Kilka razy został pobity w nieistniejącym już Paradise przy stadionie Skry.

– To klub, który miał chyba w Wawie najdłuższy żywot, ale tuż obok było zagłębie chłopców sportowców, jeszcze wtedy nie narodowców. Można było dostać w zęby.

Mówi o tym już nawet bez oburzenia, jakby bycie nieheteronormatywnym z definicji wiązało się z wyższym levelem trudności w życiu.

– To norma, jak się jest gejem, a co, nie jest tak?

Sergiusz to spełnienie koszmaru Witolda Waszczykowskiego. Homoseksualista, cyklista, wegetarianin, intelektualista. Pytam, czy po zwycięstwie PiS w wyborach odczuł zmianę atmosfery w powietrzu.

– No jasne, zrobiło się strasznie duszno. To, że teraz sobie tu idziemy, to karnawał. Ale jutro trzeba będzie wstać rano i wrócić do swoich obowiązków. Chciałbym móc wyjść na ulicę i fajniej się ubrać, bardziej odsłonić. Ale wiem, że u nas to nie przejdzie. Rozjeżdżamy się w dwie różne strony, Polska i reszta Europy.

Ze względu na to, że wyoutował się wcześnie, Sergiusz doświadczył przykrych niedogodności okresu przejściowego – kiedy w Polsce dopiero rodziła się świadomość różnorodności i kiedy dopiero uczono się równościowego języka. Na homofobiczne komentarze trudno się uodpornić, nawet jak jest się weteranem.

LGB… T …Q

– Niewtajemniczonym mówię, że jestem po prostu lesbijką – mówi Anna, odgarniając blond grzywkę. Na Paradę przyszła, żeby zrobić przyjemność dziewczynie, z którą się obecnie spotyka.

Formalnie jest homoseksualną transseksualną kobietą. Do czasów, kiedy była Andrzejem, wraca niechętnie. Porównuje to do wyrwania zęba, który bardzo długo dokuczał. Nie ma ochoty jakoś szczególnie celebrować swojej przemiany. Mówi, że czuje raczej ulgę niż radość.

Dlatego nie założyła nic tęczowego, ma krótkie spodenki i niebieski T-shirt. Podkreśla, że nie ma problemu z samą imprezą – i ja jej wierzę. Cały czas ma jednak problem ze swoją przeszłością.
Najchętniej zamknęłaby ją na strychu i wyrzuciła klucz.

– Może to głupie, ale kiedy mówię, że „poszłam” albo „zrobiłam”, to nie czuję gdzieś tam w środku wstydu, że oszukuję rzeczywistość. Kiedyś nie było tak jak powinno. Po prostu. Nie lubię do tego wracać.

Teoretycznie wie, że liczy się płeć, z którą się identyfikuje, ale dopiero operacja dała jej spokój ducha. Jest po trzydziestce, pracuje w IT. Uważa siebie za liberałkę: obyczajowo i gospodarczo.

– Chyba nie będę pasować do twojego tekstu… Nie identyfikuję się z lewicą, chociaż moja obecna dziewczyna jest feministką. Nie chcę wnikać w szczegóły, ale z racji tego, w jakiej branży pracuję, jestem postrzegana jako „ta uprzywilejowana”, „ta co ma kasę”. Czyli co ja tam wiem o życiu. Fakt, szczęście miałam w jednym: kobieta, które chce zmienić płeć, musi wyłożyć o wiele więcej.

Próbuję drążyć, kto tak bardzo nadepnął jej na odcisk, ale wykręca się ogólnikami.
– Faktycznie, coś tam się zmienia – rozgląda się wokół po lesie tęczowych flag. – Tak, no jest fajnie. Ale to nie moja estetyka. Nie lubię się wyróżniać…

Czas kuracji hormonalnej i dochodzenia do siebie po operacji określa jako „hibernację”. Nadal najlepiej czuje się w gronie kolegów z biura – tam ma swoją bezpieczną przestrzeń. To też głównie liberałowie, którzy szczerze obawiają się, czy rząd utrzyma liniówkę. Niektórzy z nich wiedzieli, czemu w 2014 zrobiła sobie długą przerwę, ale nawet ci, którzy dowiedzieli się po fakcie, przyjęli to bardzo pozytywnie. Śmieją się, że teraz podbija kobietom statystyki w IT, i że to nie fair.

LGBT… Q

Filip to historia przemiany w przeciwną stronę.

Odwrotnie niż moja wcześniejsza rozmówczyni, nie chce jednak twardo identyfikować się z jedną określoną tożsamością płciową. Poprosił, żeby w tekście wystąpić pod literką Q, jak queer.

Zwykle nie ułatwia sytuacji nowo poznanym osobom, które często mają kłopot, żeby jakoś go genderowo przyporządkować, ale nie robi tego złośliwie, po prostu nie czuje potrzeby dookreślania.

– Jestem psiarzem, do niedawna byłem też studentem. Przez ostatni czas definiowałem się głównie przez te dwie tożsamości – mówi. Ma serdeczny, otwarty sposób bycia. To ten typ, o którym myślisz, że dogada się z każdym, każdego rozbroi.

Aktywnie działa na rzecz praw zwierząt. Tak się poznaliśmy. Wiele razy ratował mi honor, przypominając o zobowiązaniach, które wzięłam na siebie i potem zapominałam przez roztrzepanie. Ale mówi, że w ruchu proanimal mało kto chce się wychylać – priorytetem jest teraz przegłosowanie ustawy o ochronie zwierząt, więc dominują raczej nastroje „nie drażnić PiS”.

– Ruch jest zresztą podzielony w wielu aspektach – wzdycha. – Zupełnie jakby był tak duży, żeby móc sobie na to pozwolić… ale cóż, trzeba robić swoje. Dla mnie nie ma walki o prawa zwierząt bez walki o prawa ludzi.

Swoją partnerkę poznał również na imprezie równościowej. Zagadała, żeby pochwalić jego tęczowe sznurówki w glanach – i dostała je w prezencie.

Pochodzi ze wsi na północy Mazowsza. Takiej wierzącej, przesiadującej w kościele… i przepełnionej miłością bliźniego. – Mamy naprawdę światłych duszpasterzy. Nigdy nie spotkała mnie tam żadna przykra sytuacja.

Rodzice akceptują go w pełni. Może im się zwierzyć, kiedy zaliczą ze swoją dziewczyną kłótnię. – Często nawet biorą jej stronę!

W rodzinne strony jeździ bez obaw. Ale w Warszawie na wszelki wypadek stara się nie wychodzić sam po 22.00.

Każdy inny, wszyscy piękni

Kaja tańczy na trawniku. Ma kolorowy wianek na długich ciemnych włosach. Jest piękna.

– Kocham Paradę Równości, to moja impreza, tak bardzo moja!

Kaja walczy z dyskryminacją – dyskryminacją wszystkich. Jej instagramowy kanał Ciałopozytyw rozkręca się. Ma 1500 obserwujących, prawie tyle samo strona na Facebooku. Nie jestem pierwsza, media już zdążyły ją odkryć. Ruch Body Positive w Polsce nadal jest mikroskopijny w porównaniu z zachodnimi trendami. Dlatego Kaja robi świetną, emancypującą robotę, łamie internetowe stereotypy o kobiecie idealnej w klimacie akceptacji, solidarności i girl power.

fot. Kaja Szulczewska

Na Ciałopozytywie znajdziemy historie blizn, nadwagi, cellulitu, które zamiast zniszczyć kobietom życie, jednak wyzwoliły. Jest dziewczyna, której po wypadku trzeba było usunąć powiekę, ale nie chciała pozwolić, żeby jej rodzina zadłużyła się na całe życie na kosmicznie drogą operację plastyczną.

Jest też inna dziewczyna, która urodziła się, cytuję „z wytrzewionymi jelitami – czyli z flakami na wierzchu” – i codziennie dziękuje Bogu za swoją bliznę na brzuchu, bo ona pozwoliła jej normalnie żyć.

Kaja nie jest gołosłowna, sama też wystąpiła na profilu i podzieliła się historią swoich kompleksów.
Body positive nie odrywa uwagi od ciała, ale przenosi ją na inny poziom: uświadamia, jak bardzo wpływ na nasze postrzeganie siebie ma brak akceptacji społecznej.

Ciałopozytywni też przyszli solidaryzować się z LGBTQ, bo o dyskryminacji naprawdę wiedzą wszystko. Marsz rozpoczęłam właśnie z grupą znajomych Kai.

– Na razie działam w mediach społecznościowych, ale chcę zrobić całą stronę internetową. Jestem bardzo dumna z galerii przedstawiających części ciała – mówi pomysłodawczyni Ciałopozytywu. – Zbieram ręce, stopy, brzuchy. Od mężczyzn, kobiet, osób trans. Chciałabym w przyszłości zrobić też galerie z intymnymi częściami ciała, stworzyć przyjazne miejsce, które pokazuje, że nasza fizyczność jest różna. Na razie swoje historie opowiadają głównie kobiety, ale mam nadzieję, że mężczyźni też się przełamią. Męskie problemy z ciałem są zupełnie inne od naszych. Nadal jednak mężczyźni nie są aż tak bardzo oceniani przez pryzmat swojej fizyczności. W polityce czy biznesie wciąż patrzy się na urodę kobiety. A internet jest zalewany hasztagami z kanonami piękna.

Pomysł na stronę zrodził się, kiedy Kaja pracowała jako dietetyk. – Przychodziły do mnie szczupłe, zwykłe dziewczyny i domagały się diety odchudzającej. Taką krzywdę nam zrobiły nierealne wzorce kobiecości.

Kaja dostrzega wiele pułapek inicjatyw, które niby są w duchu body positive, ale tak naprawdę nie mają z nim wiele wspólnego. Tak jak niektóre programy z modelkami plus size.

– Wiele z tych dziewczyn nadal poprawia się na potrzeby sesji fotoszopem albo wciska w gorsety, żeby mieć lepiej widoczną talię. Poza tym nadal ciała duże czy owłosione często postrzegane są w kategoriach fetyszu, a nie jako coś normalnego, co po prostu współistnieje z innymi.

Kilka razy zarzucono jej, że promuje niezdrowy tryb życia:

– Kiedy udostępniłam galerię zdjęć z otyłymi modelkami, pojawiły się takie głosy. „I co, anorektyczki tez pokażesz?” – pytali w komentarzach. Oczywiście – odpowiadałam, anorektyczka też potrzebuje akceptacji i wsparcia. Nie da się wyjść z choroby i zmienić ciała, którego się nienawidzi. Ale pod zdjęciami, które publikuję, staram się usuwać tzw. porady: „o, też miałam taki trądzik, powinnaś użyć takiej maści”. Nie o to tutaj chodzi. Najwięcej poruszenia na profilu wywołały historie dziewczyn, które przywołałaś – po operacji i po wypadku. One są najbardziej dramatyczne, bo to po prostu na nie spadło, nie miały na  to żadnego wpływu. A na przykład kiedy widzimy osoby otyłe, często włącza się takie myślenie „sami sobie winni”. To też ważny aspekt akceptacji ciała.

***

Pod koniec parady dostałam na Messengerze wiadomość z tęczowymi pozdrowieniami od kolegi z klasy ze szkoły podstawowej. – Bardzo chciałem Cię dzisiaj spotkać – napisał. Krążył gdzieś przy platformie SLD, ale nie udało mi się go namierzyć. Przesłałam wirtualne buziaki. Nie widziałam go od czasu ogniska na zakończenie ostatniej klasy. Oboje jesteśmy z miasteczka tak prawicowego, jak tylko się da. Parę lat temu dowiedziałam się, że jest wyoutowanym gejem i razem ze swoim partnerem angażuje się w problemy naszej małej społeczności. Zdaje się, że działał w Młodzieżowej Radzie Miasta. Taki lokalny Robert Biedroń. Dawno się tak nie wzruszyłam.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…