„Solidarność” nie poprze strajku w poznańskim zakładach Volkswagena. Biorąc pod uwagę, że organizacja międzyzakładowa tego związku zrzesza ponad 7,5 z 11 tysięcy pracowników fabryk niemieckiego koncernu w stolicy Wielkopolski jest to wiadomość bardzo niepokojąca. „Solidarność” nie popiera również postulatów, które są przedmiotem trwającego od grudnia sporu zbiorowego i odcina się od pracowników zrzeszonych w Inicjatywie Pracowniczej – związku, którzy spór zbiorowy rozpoczął. Przewodniczący „S” w VW Piotr Olbrych powiedział, że jego związek „nie chce mieć z tymi ludźmi nic wspólnego”.
Przyjrzyjmy się zatem tym postulatom. Co takiego tak bardzo wzburzyło związkowców z „Solidarności”? Po pierwsze – Inicjatywa Pracownicza sprzeciwia się zwolnieniom grupowym. Pracę w poznańskich Volkswagenie stracić może 750 osób. Na pierwszy ogień pójdą ci, którzy w oczach kapitalisty nie zasłużyli jak dotąd na umowę na czas nieokreślony. Zostaną pozbawieni zatrudnienia nie dlatego, że są złymi pracownikami. Po prostu firma ich już nie potrzebuje. W fabryce nadchodzi czas robotyzacji. Związkowcy z IP wskazują, że to właśnie dzięki ciężkiej pracy zwykłych pracowników firma zgromadziła kapitał, za który może sobie pozwolić na supernowoczesną technologię produkcyjną. Volkswagena to jednak nie obchodzi, „Solidarności” również. Człowiek zrobił swoje – wytworzył bogactwo, a więc przyszedł czas, żeby człowieka się pozbyć.
Drugi postulat to skrócenie czasu pracy. W jednej z poznańskich fabryk pracownicy muszą przychodzić do fabryki również w sobotnie popołudnie. Czasu na odpoczynek jest mniej. Zyski kapitalisty są większe. Inicjatywa Pracownicza chce likwidacji tej zmiany. „Solidarność” nie dostrzega takiej konieczności. Nie jest to szczególnie zaskakujące.
Kiedy w 2008 roku szalał kryzys finansowy, kierownictwo fabryki postanowiło wykorzystać to jako pretekst do zwiększenia obciążeń. „Solidarność” nie stawiała oporu, kiedy wprowadzono dodatkową zmianę w sobotę i wydłużono okres rozliczeniowy do 12 miesięcy. Tak, pracownicy „Volkswagena” harują na nadgodzinach, które koncern może rozliczyć w ciągu roku. „Solidarność” nie widzi problemu i nie popiera również trzeciego postulatu IP – skrócenie okresu rozliczeniowego do miesiąca. Przewodniczący Olbrych uważa, że rok i tak krótszy okres niż w wielu innych fabrykach, więc pracownicy powinni się cieszyć.
„Solidarność” nie zareagowała również dzisiaj, kiedy zarządcy poznańskiej fabryki wysłali na związkowców policję. Członkowie IP chcieli przeprowadzić konferencję prasową w związku z toczącym się sporem zbiorowym. Nic zatem dziwnego – w końcu „S” nie popiera również czwartego postulatu – równego traktowania wszystkich organizacji pracowniczych działających w zakładzie. Obecnie władze fabryki robią wszystko, żeby zminimalizować wpływ Inicjatywy Pracowniczej na pracowników. Związek nie może rozdawać gazet ani ulotek na terenie zakładu. Problemy pojawiają się nawet wtedy, gdy na korytarzu pojawia się tablica informacyjna. Zrzeszający ponad 500 pracowników związek nie ma też swoich przedstawicieli w komisji BHP, przez co jest pozbawiony wpływu na bezpieczeństwo pracy.
Bonzowie z „Solidarności” mają się świetnie. Firma opłaca im wyjazdy na bankiety i szkolenia do Wolfsburga, siedziby koncernu. Strajkować nie zamierzają, zmian większych nie przewidują. Kolegów związkowców zdarzyło im się nawet pozwać do sądu. Może więc, skoro postulaty Inicjatywy Pracowniczej tak ich drażnią, powinni uczciwie określić – po której stoją stronie – pracowników czy kapitalisty?
Sutrykalia
Spektakularne zatrzymanie Prezydenta Wrocławia Jacka Sutryka przez funkcjonariuszy CBA w z…
to nigdy nie był związek zawodowy
Właśnie, to nigdy nie był związek zawodowy!
W całkowicie prywatnej stoczni związki zawodowe zajmują się już wyłącznie grzybami, rybami i spotkaniem opłatkowym :) do tego doszło… i jakoś mnie to nie dziwi, każdy chce żyć, związkowiec też pragnie udziału w zyskach… a robol był, jest i pozostanie robolem… i to na własne życzenie. Bo jak doopa to nic nie poradzi.
Po której stronie stoi „Solidarność”?
Nie wiem, ale na pewno nie po stronie mojej generacji.
Największym problemem w tym kraju to wciąż kolejki pod sklepami 30 lat temu.
Problemy mojej generacji nie istnieją. Jesteśmy rozpieszczonymi smarkaczami, z aj-fonami, którym wszystko przychodzi samo.
Ponoć nawet nie umiemy pracować? Ciekawe tylko, która generacja więcej wódki wyłoiła w pracy? Tu rzeczywiście poprzeczka zawieszona wysoko.
Wszystkie nasze problemy zostaną i tak zamiecione pod dywan – byle, tylko kilku cwaniakom na krzyż żyło się lepiej.
Kraj, który nie ma wystarczającej dzietności by zagwarantować zastępowalność pokoleń ma być teraz wielkim sukcesem? Wywalenie tylu młodych ludzi za granice to też sukces?
Ot standardowe gazetowe poglądy ,,młodej generacji”.
A nie jesteście rozpieszczonymi szczylami, którzy kończąc jakąś ,,sorbonę” w Mszanie Górnej życzą sobie ,,na rękę” tyle co inżynier z 20-letnią praktyką? Taka jest niestety, większość.
A co ma piernik do wiatraka? Widzisz dziecko w latach 60-tych było coś takiego jak ,,wymiana robotnicza” wytypowani robole z majstrem jechali do zakładu tej samej branży uczyć się od kolegów po fachu. Znam z opowiadań rodzinnych jeden taki znamienny wyjazd. Z drukarni w P. pojechała kilkunastoosobowa grupa do drukarni berlińskiej. No praca metrampaży – jak i gdzie indziej. Podstawową różnica był jednak bufet, gdzie oprócz kanapki i herbaty czy kawki można było sobie sznapsa golnąć. Jak się zapewne domyślasz, był to pierwszy i ostatni wyjazd polskiej ekipy drukarzy do Berlina.
Ja również zaczynałem w drukarni. Jasne piło się gorzałę przy imieninach, nawet w zakładzie, ale poza wyjątkami nikt się nie upijał. Życzenia dla jubilata, kawka, ciastko po secie i dalej do roboty. I jakoś nigdy nie zdarzyło się, aby gazeta z tego powodu nie wyszła na czas, a redakcje potrafiły dosyłać ,,niezbędne świeżynki na pierwszą stronę” na dwie godziny przed rozpoczęciem druku i.. składacze, metrampaże, giserzy pomimo jednego czy dwóch kieliszków sznapsa – wyrabiali się aż miło, a o wypadku w pracy nie słyszałem przez siedem lat jak w tym zakładzie pracowałem.
A na co liczyłeś? Żyjesz w państwie, gdzie liczy się WYŁĄCZNIE WŁASNA ZARADNOŚĆ. Nie udało ci się – to WYŁĄCZNIE TWOJA WINA!
Ja sobie radziłem (może dlatego, że nie boję się pracy przy której pobrudzę sobie rękawki) i radzę sobie dziś mając już szósty krzyżyk na karku. nie chodzę, nie drę japy ,,mnie się należy”. Po prostu jestem dobry w tym co robię i zleceń mam ,,po kokardę”.
Zatem drogi Adrianku. SPRÓBUJ BYĆ PERFEKCYJNY W TYM CO ROBISZ, A DODATKOWO POSIADAĆ UKOŃCZONĄ W TYM KIERUNKU PAŃSTWOWĄ UCZELNIĘ.
Zdobądź ,,twarz” w swoim zawodzie.
I przestaniesz narzekać.
Do Adrian
Jeśli chodzi o tą zastępowalność pokoleń – nie byłoby tego gdyby nie państwowe emerytury i każdy sam odkładał sobie na emeryturę. Po drugie nadchodzi automatyzacja i już niedługo nie trzeba będzie tylu ludzi do pracy bo wiele rzeczy będą robić maszyny.
Ale obawiam się że w Polsce to nie przejdzie, zaraz polska ciemnota zacznie protestować i krzyczeć że automatyzacja to dzieło szatana i trzeba zakazać itp. i skończy sie na kilku zautomatyzowanych sklepach.
Tak się żyje w tym kraju położonym między zachodem i wschodem Europy …
W pewnym stopniu zgadzam się z @Adrian. Najmłodsze pokolenie pracujących jest pozostawione samemu sobie. Państwo toleruje nielegalne śmieciowe zatrudnienie, a rosnące ceny mieszkań z każdym rokiem coraz bardziej dają się we znaki. Współczesny młody człowiek wiedzie życie o zdecydowanie niższym standardzie niż jego rówieśnik na tym samym stanowisku i szczeblu kariery w czasach PRL. To istotny problem, a państwo dostrzega w zasadzie tylko tych, którzy uwłaszczyli się w czasie transformacji. Jako symbol ubóstwa często przedstawia się emeryta, chociaż ma stabilne źródło dochodu i, co szczególnie istotne, mieszkanie za grosze w spadku po PRL.
@Klasyczny Liberał, zastępowalność pokoleń nie jest potrzebna ze względu na ciągły wzrost wydajności pracy. Jednak patologiczne libertariańskie przywileje w zakresie unikania płatności należytych składek sprawiły, że środki należne obecnym świadczeniobiorcom ładują w kieszniach złodziei, a odziedziczony po PRL fundusz rezerwy demograficznej świeci pustkami.
Natomiast mowa, że gdyby nie państwowe emerytury, to każdy by sobie odkładał, świadczy o ignorancji na poziomie ucznia szkoły podstawowej. Po pierwsze, nikt nie odkłada na swoją emeryturę w ZUS, lecz opłaca świadczenia obecnych emerytów i rencistów. Likwidacja tego „przymusu” oznacza, że DALEJ będziesz płacił ZUS dopóki, dopóty nie umrze ostatni emeryt i rencista, który nabył prawo przed zmianą. Czy naprawdę marzysz o tym, by płacić na coś, z czego nigdy nie skorzystasz? Po drugie, żelazne prawo płac mówi otwarcie, że wymagrodzenia maleją w czasie do minimum, wobec czego indywidualne oszczędzanie staje się niemożliwe. To podstawy podstaw KAPITALISTYCZNEJ ekonomii. Czy marzysz o sytuacji, w której marzeniem rodziny jest sprzedaż bądź prostytuowanie się dziecka/córki dla zagranicznych bogaczy, jak to bywa w Azji i Afryce?
Zdrabnianie imion(Piotruś,Adrianek) i „ja sobie radziłem”Ja,ja,ja …jak Wałęsa.Typowy narcyz.Drugi Wadim Tyszkiewicz.Pozdrawiam serdecznie.
O to walczyliśmy w 80-tym roku. I jest świetnie! A będzie coraz lepiej.
100/100! i będzie że lepiej nie mówić! :-D
Organizacja która obecnie posługuje się nazwą „Solidarność”, odgrywa taką samą rolę jaką w czasach pierwszej „S” grały tzw. „wronie związki”.
miał jednak rację Lech Wałęsa mówiąc o zastrzeżeniu tej symbolicznej nazwy.
Pracując w elektrociepłowni (kapitał państwowy) i stoczniach (kapitał państwowy i prywatny) spotkałem się ze związkami, które zajmowały się m.in. organizacją wyjazdów na Jasną Górę i… grzyby. Szanuję takie upodobania i nie krytykuję ich, ale związek zawodowy ma stać na straży praw pracowniczych, zamiast być klubem seniora lub kółkiem zainteresowań. Za to redukcja kadry kosztem zlecania coraz większej ilości prac firmom zewnętrznym i śmieciowe zatrudnienie młodych oczywiście nie znajdowały się w spektrum zainteresowań etatowych związkowców. Tak więc etaty związkowe (płacę = wymagam) to przywilej strony wrogiej pracownikom, któremu lewica powinna wypowiedzieć wojnę.