Za nami konwencja partyjna Platformy Obywatelskiej. Impreza odbyła się w Łodzi, co jest potwierdzeniem najnowszego trendu w polskiej polityce – destolicyzacji. Po tym jak PiS brawurowo wygrał wybory dzięki głosom w małych i średnich ośrodkach, żadna z poważnych sił nie chce być kojarzona z Warszawą – miastem odrealnionego burżujstwa, nadęcia oraz reprywatyzacyjnych przekrętów. Jeszcze chyba nigdy po 1989 roku stolica nie miała tak złej opinii. Nic dziwnego więc, że luminarze Prawa i Sprawiedliwości zjechali do Przysuchy (woj. mazowieckie, 6 tys. mieszkańców), Nowoczesna zebrała się w Poznaniu (kto jak kto, ale oni po wsiach przecie jeździć nie będą), a platformersi zorganizowali swój spęd w mieście włókniarek. Nieprzypadkowo, bo to właśnie tam od dwóch kadencji urząd prezydenta pełni Hanna Zdanowska, która w przeciwieństwie do swojej imienniczki z Warszawy może myśleć jeszcze o reelekcji w przyszłorocznych wyborach. Hanny Gronkiewicz-Waltz nie było wśród tysiąca delegatów, co wskazuje, że partia Schetyny potrafi czasem zadziałać według minimum logiki racjonalności politycznej.
Najważniejszym wydarzeniem na konwencji było oczywiście ogłoszenie programu – dokumentu zawierającego propozycje, które, według przewodniczącego Schetyny, są świadectwem znakomitego przygotowania Platformy do „maratonu wyborczego”. Szef PO zapewnia, że jego partia jest w stanie wygrać wszystkie starcia. Próbował bon motowej gimnastyki, czarując słowami o przejściu od „totalnej opozycji do totalnej propozycji”. Co zatem zakłada propozycja doskonała, którą platformersi zamierzają uwieść Polaków na czterech randkach przy urnach? Mówiąc w skrócie – ogromny wzrost wydatków przy równie znaczącej redukcji przychodów.
Spróbujmy dokonać wstępnego podliczenia. 500 zł na każde pierwsze dziecko to drugie tyle, ile pochłania obecnie ten program – około 22 miliardów złotych. Być może zadziałałby efekt wzrostu konsumpcji, stymulacji popytu wewnętrznego i rekompensaty w postaci zwiększonych wpływów z VAT, co zaistniało przy okazji wprowadzenia programu Rodzina 500+. O ile można więc wierzyć, że ten pomysł budżetu państwa nie rozwali, to skutkiem oddania samorządom wpływu z podatków CIT i PIT może być już tylko fiskalna apokalipsa. Dochody z PIT to 14 proc. budżetu państwa, a więc ubędzie ok 30 mld zł, a CIT to dokładnie drugie tyle. Mamy więc już 82 miliardy złotych na minusie.
No dobrze, a więc może Platforma Obywatelska, partia przecież wyrosła z tradycji fiskalnego rygoryzmu, zamierza zwiększyć przychody podnosząc podatki? Otóż nie. Plan zakłada natomiast stopniowe obniżanie kwoty wolnej od podatków, a także wprowadzenie różnicowania wysokości kwoty wolnej w zależności od decyzji władz samorządowych. To pozorne upodmiotowienie lokalnych władz może uruchomić zabójczy mechanizm konkurencji. Jak słusznie zauważa Adrian Zandberg – „taki system skończy się mikro-rajami podatkowymi, fikcyjnym przenoszeniem rezydencji i obniżeniem dochodów budżetowych”. Do tego wszystkiego należy doliczyć koszty podwyżek dla lekarzy oraz, a jakże wsparcia finansowego i ulg dla początkujących biznesmenów. Ta ostatnia propozycja może stanowić symbol peowskiego myślenia o pracy i gospodarce – stwórzmy jak najwięcej mikroprzedsiębiorstw, dysponujących śladowym kapitałem, zerową innowacyjnością, zatrudniających kilka osób na umowach o dzieło i oferujących płacę minimalną.
Program zaprezentowany przez ekipę Schetyny zadaje kłam słowom przewodniczącego o zwycięskim pochodzie. To jasny sygnał, że Platforma zdaje sobie sprawę, że żadnych wyborów wygrać nie jest w stanie i dlatego może obiecać Polakom doprawdy wszystko, nie obawiając się, że moment próby nadejdzie prędko. W tej sytuacji dziwi tylko jeden fakt – skoro największa partia opozycyjna w najbliższych starciach wyborczych stoi na straconej pozycji, to dlaczego nie jest w stanie wykonać gestu przyzwoitości w kierunku jedynej siły, która mocą swoich protestów przestraszyła i zatrzymała Jarosława Kaczyńskiego – środowisk Czarnego Protestu. Schetyna z cynicznym uśmieszkiem zakomunikował tej ogromnej wielości, że na wsparcie liberalizacji prawa aborcyjnego nie ma co liczyć. Jego partia będzie strzec nieludzkiego systemu zakazów, zwanego „kompromisem aborcyjnym”. Dlaczego? A bo jest „partią centrową” i nie chce zrazić umiarkowanego elektoratu. I przypuszczalnie nie zrazi, ale pewne też jest jedno – tym programem nikogo nie przekona, a straszny żoliborzanin może wciąż spać spokojnie.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …