Kampania wyborcza we Francji powoli dobiega już końca. Jednak w ostatnich dniach przed pierwszą turą robi się tam coraz ciekawiej. I choć ostateczna wygrana Emmanuela Macrona – czyli kandydata liberalnych elit – wydaje się niemal przesądzona, to tendencje społeczne, ujawnione podczas tegorocznego wyścigu o fotel prezydenta, każą lewicowemu obserwatorowi patrzeć na dalsze losy V Republiki zarówno z nadzieją, jak i z niepokojem. 

Francja, czyli polityczność par excellence

Trudno we współczesnej Europie o bardziej demokratyczne wybory niż te we Francji. I nie chodzi mi tu wyłącznie o spełnianie standardów OBWE. Równie istotnym czynnikiem jest tu bowiem kwestia  r e a l n e g o  wyboru – wyboru kandydata wedle własnych preferencji. Nie „mniejszego zła”, ale wyboru naprawdę „bliskiej mi frakcji ideowej”. 

Gdy w 2020 roku ruszał wyścig o fotel prezydenta III RP, polski wyborca miał do wyboru jednego kandydata socjalliberalnego/socjaldemokratycznego (czyli Roberta Biedronia) i resztę kandydatów prawicowych (mniej lub bardziej konserwatywnych/klerykalnych). Natomiast we Francji mamy od lat „pełne spektrum” – od skrajnej lewicy po skrajną prawicę. Rzecz jasna, kapitalistyczne media (czyli globalny mainstream) nad Loarą najchętniej pokazują frakcje liberalno-prawicowe, ale inne sensowne głosy również mogą liczyć na swoje „kilka minut”. 

Reasumując – we Francji nie znajdziemy tak radykalnie faszyzującego, ultraklerykalnego kandydata jak Krzysztof Bosak (Konfederacja najprawdopodobniej nie zostałaby tam nawet zarejestrowana). Na lewo od Biedronia w V Republice sytuuje się niemal połowa stawki.

Liberalno-prawicowa ofensywa przeciwko lewicy

Gdy popatrzymy na podium bieżących sondaży kampanii prezydenckiej, to okaże się, że pierwsze i trzecie miejsce zajmują tam „wychowankowie” tej samej francuskiej Partii Socjalistycznej! Jednak dziś wychowanek PS Emmanuel Macron (nr 1 na podium – z liberalnej La République en marche) i drugi wychowanek Jean-Luc Mélenchon (nr 3 na podium – z lewicowej La France insoumise) nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. 

Obecnie Macron może bez wątpienia uchodzić za „zdrajcę lewicy”. Urzędujący prezydent Francji nie tylko zaczynał swoją poważną karierę polityczną w Parti Socialiste, ale również – w „latach uczelnianych” – był uczniem Étienne Balibara (czołowego filozofa marksistowskiego ostatnich dekad) oraz akademickim asystentem Paula Ricœura (jednego z najważniejszych humanistów w epoce myśli krytycznej dwudziestego stulecia). Macron był ministrem gospodarki, przemysłu i cyfryzacji Francji w rządzie Partii Socjalistycznej (2014-2016), po czym postanowił stać się bezwzględnym liberałem, odbierając głosy zarówno ze strony centro-lewicowej, jak i centro-prawicowej (gaullistowskiej). Dał jednak – tym samym – pole do popisu twardej prawicy oraz lewicy. A że bardziej proliberalna, optująca za wyzyskiem, hierarchią i nierównościami, jest prawica, to w rankingach przewodzą dziś konserwatywni nacjonaliści. 

Pięciu „wspaniałych”

Wśród piątki mającej dziś szanse na drugą turę można wyróżnić liberała Macrona (ok. 30 proc.), nacjonalistkę Le Pen (ok.20 proc.), lewicowego Mélenchona (do 19 proc.), a także faszyzującego Zemmoura i centro-prawicową Pécresse (po ok. 10 proc.).

Czym się różni Marine Le Pen od Érica Zemmoura? Głównie nazwiskiem i prezencją. Marine Le Pen już zawsze będzie kojarzona ze swoim ojcem, Jean-Marie Le Penem, a ten – z faszyzmem. Zemmour – choć sam wspiera większość postulatów „młodej” Le Pen – uważa Marine za idiotkę, która nigdy nie wygra z frakcja liberalną bądź lewicową. Stąd konflikt na prawicy, który powinien dać lewicy szansę na – co najmniej – drugą turę. Ale…

Lewica – „jak zwykle” – podzielona

Podczas wyborów w 2017 roku kandydatowi „twardej lewicy” do wejścia do drugie tury zabrakło 2 proc. Jean-Luc Mélenchon – o którym tu mowa – uzyskał 20 proc. i jeśli uzyskałby w tym roku dokładnie tyle samo, to dziś zapewne mógłby już rozpoczynać przygotowania do debaty przed II turą. Macron, jak przystało na „prawdziwego demokratę”, zapowiedział, że przed pierwszą turą z nikim debatował nie będzie.

czym więc problem? Francuska Partia Komunistyczna, która dotychczas udzielała wsparcia Mélenchonowi, postanowiła wyjątkowo przedstawić osobnego kandydata, Fabiena Roussela. I ten oto kandydat okazuje się zyskiwać w sondażach ok. 5 proc. poparcia, czyli dokładnie tyle, ile potrzeba Mélenchonowi, by wejść do drugiej tury.

Mamy kryzys egzystencjalny, rynek go nie rozwiąże [rozmowa]

Cóż… Podobny wariant francuska lewica przerobiła w 2002 roku, gdy obok głównego kandydata Partii Socjalistycznej (Lionela Jospina – uzyskał on 16,18 proc. w I turze) swą kandydaturę zgłosił inny „wychowanek” Parti Socialiste, Jean-Pierre Chevènement i zebrał 5,33 proc.  Do finału wszedł faszysta Jean-Marie Le Pen (16,86 proc. w I t.) i postgaullista Jacques Chirac (19,88 proc. w I t.). Końcowy wynik był jednoznaczny: Chirac – 82,21 proc.; Le Pen – 17,79 proc. Ale ogrom komentatorów wskazuje, że gdyby nie kandydatura Chevènementa, to w 2002 roku w drugie turze tryumfowałby nie prawicowiec Chirac, a socjalista Jospin.

Dziś twarda (socjalistyczna/komunistyczna) lewica stoi przed podobną próbą, co centrolewica 20 lat temu.

Czy Roussel się wycofa? Czy przekaże swoje poparcie Mélenchonowi? Bo jeśli tak, to możemy mieć najciekawszy pojedynek o władze w Europie od dekad!

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ruski stanął okoniem

Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…