– To w czasie rewolucji 1905 r. ukształtował się sposób nowoczesnego zaangażowania politycznego i wzory myślenia, które są z nami do dziś – mówił podczas spotkania w warszawskim Stole Powszechnym Wiktor Marzec, historyk i socjolog, badający wydarzenia rewolucyjne i kontrakcję carskich władz na początku XX w. Udowadniał, że to w latach 1905-1907 na ziemiach polskich po raz pierwszy zwykli ludzie, w sposób podmiotowy, masowo brali udział w wielkiej polityce.
Historyk związany w przeszłości z budapeszteńskim Central European University, a obecnie z Centrum Badań Historycznych Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Petersburgu przedstawił wydarzenia w Królestwie Polskim w latach 1905-1907 na szerokim tle społecznym i gospodarczym. Rozpoczął od przypomnienia, że na obszarze tym dynamicznie rozwijał się przemysł, był to jednak rozwój o charakterze wyspowym – Łódź, Warszawę czy Zagłębie otaczały tereny wiejskie. Z jednej strony do fabryk w Królestwie przybywały surowce z samych krańców Imperium i tam też trafiała gotowa produkcja, z drugiej – grono robotników zasilali chłopi, którzy nie byli w stanie utrzymać się na wsi i byli zmuszeni najmować się do pracy w kopalniach i fabrykach. Antagonizm o charakterze klasowym nakładał się na spory etniczne, gdyż różnego pochodzenia – polskiego, żydowskiego, niemieckiego, rosyjskiego – byli i właściciele zakładów, i nadzorcy (zwykle Niemcy), i robotnicy.
Prelegent barwnie i przejmująco nakreślił sposób, w jaki robotnice i robotnicy stawali się aktywnymi członkami partii politycznych. – Pamiętajmy, że ci ludzie pracowali po 12-13 godzin, wracali z pracy wyczerpani, a czytanie było dla nich wyzwaniem. Zwykle ukończyli może dwie klasy szkoły, gdyż potem ubóstwo wymuszało na nich pójście do pracy. Do tego nawet nafta do lampy, przy której można było czytać na ciemnym strychu, kosztowała – mówił Wiktor Marzec. A jednak robotnicy spotykali się, zapoznawali z partyjnymi odezwami czy ulotkami i stopniowo łączyli prywatne doświadczenia (niskie zarobki, brak szans na ich podniesienie, absurdalne kary w fabrykach, molestowanie robotnic przez przełożonych) z szerszym kontekstem kreślonym przez wydawnictwa socjalistyczne czy narodowe. Ok. 1905 r. w różnych organizacjach politycznych (PPS, SDKPiL, grupy narodowe) zrzeszona była 1/5 robotników Królestwa Polskiego – i to mimo tego, że aktywność w ruchu kontestującym władzę cara oznaczała narażanie się na śmierć, więzienie czy zsyłkę.
Uczestnicy spotkania mogli zapoznać się z autentycznymi tekstami wspomnień, ukazującymi, jak ludzie wstępowali do organizacji rewolucyjnych i jak starały się one inspirować robotników do strajków czy demonstracji.
Odezwa odhektografowana na ogromnych arkuszach papieru, zaczynała się od słów Towarzysze, piekarze. Widziałem starych piekarzy, którym przy czytaniu tej odezwy łzy ciekły po zapijaczonych twarzach. Więc nie bydło robocze, nie zwierzęta dwunożne, a „towarzysze”, my – towarzysze. (..) Nie jestem w stanie i nie silę się na to, by opisać nastrój, jaki zapanował po odczytaniu tej odezwy.
Wiktor Marzec przypomniał również, iż rewolucja 1905 r. w Królestwie Polskim nie może być rozpatrywana w oderwaniu od wydarzeń w innych regionach Imperium Rosyjskiego, tym bardziej, że organizacje socjalistyczne utrzymywały ze sobą kontakty i dążyły do wywołania rewolucji w całym kraju. Podkreślił, że strajk solidarnościowy w Królestwie Polskim na wieść o petersburskiej „krwawej niedzieli” był protestem prawdziwie powszechnym. – Stawały całe miasta – mówił.
A jednak na ziemiach polskich w ostatecznym rozrachunku za największego zwycięzcę można uznać narodową demokrację. W 1907 r. robotnicy byli zmęczeni walką, wielu najbardziej oddanych socjalistów zostało poddanych gwałtownym represjom lub uległo demoralizacji, toteż na podatny grunt padały hasła antysemickie oraz wezwania do tego, by zakończyć chaos i anarchię. Na takich apelach opierała się endecja, równocześnie pozyskując wsparcie polskich właścicieli ziemskich i skutecznie przekonując carat, że jest siłą zdolną do zapewnienia stabilności w Królestwie Polskim jako części państwa rosyjskiego.
Tak wyraźny zwrot w stronę opcji narodowej nie miało miejsca w żadnym innym zbuntowanym regionie imperium. Na Łotwie, w Finlandii czy na Zakaukaziu kilkanaście lat później, w momencie upadku caratu, narodowcy i komuniści zawzięcie walczyli i zwycięstwo żadnej ze stron nie było przesądzone. W Polsce było inaczej.
– 1905 r. to więc ani prosta walka klasowa, ani samo tylko przebudzenie narodu polskiego – podsumowywał historyk, podkreślając, że analizowane przez niego wydarzenia nie dają się zamknąć w jednostronnych definicjach. Zaznaczał przy tym, że właśnie te wydarzenia rozpoczynają masowy udział ludności polskiej w polityce – ani powstania, nazywane narodowymi, ani działalność kadrowych partii w II poł. XIX w. nie miały tej skali.
Tym bardziej żałować można, że świadomość tego faktu nie jest duża – prelegent zauważył, że rewolucji 1905 r. nie przypisuje się szczególnego znaczenia w podręcznikowych wzorach dziejów Polski i Polaków. Poza miejscami, gdzie rozgrywała się ona szczególnie burzliwie, praktycznie się o niej nie słyszało. I marnym pocieszeniem jest fakt, że nielicznych miejsc pamięci tamtych walk IPN (jeszcze?) nie chce „dekomunizować”.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…