W ostatnich tygodniach liberalno-lewicowej bańce medialnej dostarczała rozrywki felietonistyczna wymiana ognia między prof. Marcinem Matczakiem a szeregiem (mniej lub bardziej) lewicowych publicystów. Nie zagłębiając się w szczegóły, poszło przede wszystkim o nową książkę Matczaka oraz jego elitaryzm i ignorancję wobec problemów społecznych. Typowa socialmediowa inba, obok której pewnie przeszedłbym obojętnie, gdyby nie fakt, że w swojej ostatniej kanonadzie prof. Matczak postanowił zdyskredytować lewicowych aktywistów za pomocą przykładu studentów prawa. Jestem jednym i drugim – poczułem się więc podwójnie wywołany do tablicy.

Konstytucjonalista, rzucając wyzwanie tematowi nierówności społecznych, napisał: ,,Patrzę na studentów pierwszego roku prawa i widzę zdolnych maturzystów o jasnym spojrzeniu. Kogo zobaczyłby lewicowy aktywista?”. Już w kolejnym akapicie sam spieszy nam z odpowiedzią – ,,Widziałby karierowiczów, którzy złapali Pana Boga za nogi, którzy wygrali brutalny wyścig szczurów. Inkwizycyjnym spojrzeniem przeszyłby ustawione od przedszkola dzieci z dobrych domów, które nie dały szans pewnie zdolniejszym, ale biedniejszym kolegom. Kijanki socjety, larwy establishmentu, narybek kasty”. Po jakże efektownym uderzeniu w swoich oponentów przechodzi Matczak do części ,,merytorycznej” (przynajmniej w założeniu). Powołując się na amerykańskiego myśliciela John Rawlsa i jego teorię sprawiedliwości dowodzi, że nierówności społeczne są w zasadzie dobre, jeśli spełnione są dwa warunki: równość szans oraz by ograniczony dostęp do wysokich stanowisk przynosił korzyść tym, którzy są w sytuacji społecznie najgorszej. A że oba te kryteria są w naszym kraju w zasadzie spełnione, twierdzi Matczak, to w sumie nie ma sprawy i nie wiadomo, o co w ogóle te lewaki gardłują.

Cóż, nie dowiem się pewnie, dlaczego to akurat studentów prawa profesor wybrał jako ilustrację ,,wygranych” nierówności społecznych. Skoro jednak już przy nich jesteśmy, przyjrzyjmy się tej grupie, a konkretnie jej najstarszym przedstawicielom – tym z piątego roku. Większość z nich niedługo obroni pracę dyplomową i opuści mury uczelni – z nimi to prof. Matczak, jak sam się chwali, ,,czyta Rawlsa”. Jednak ich najbliższa przyszłość niespecjalnie przykuwa jego uwagę. Być może dlatego, że dowodzi ona tezy, którą z takim zapałem zwalcza. Grupa ta bowiem nagle przestaje być monolitem – część ze świeżo upieczonych prawników rusza na przygotowane dla nich ciepłe posady w rodzinnych kancelariach, firmach znajomych rodziców czy na staże w ministerstwach. Większą część reszty czeka natomiast biedowanie, harówka i masa upokorzeń, aby ,,dać się zauważyć”.

To jak to jest w rzeczywistości jest z tą ,,równością szans” w naszym kraju? Matczak za dowód jej istnienia uważa to, iż mamy ,,bezpłatne studia wyższe i dobrą, w miarę równą edukację podstawową”, co, jak pisze, jest ,,jedną z niewielu pozytywnych pozostałości PRL-u, który był wielkim walcem przez prawie 50 lat ujednolicającym polskie społeczeństwo”. Nie sposób się tutaj przynajmniej częściowo z profesorem nie zgodzić, jednak chyba umknęło mu, że od ponad 30 lat żaden walec polskiego społeczeństwa nie ,,ujednolica”. W tym czasie zdążyły się już pojawić zarzewia problemów, z każdym rokiem przybierających na sile. Chronicznie niedofinansowanie publicznej edukacji (w myśl liberalnej idei ,,taniego państwa”), kolejne wstrząsające nią deformy, brak dostępu do żłobków i przedszkoli (według wszystkich badań najważniejszych dla wyrównywania szans) idą w parze z rosnącą liczbą elitarnych szkół prywatnych i rozrostem rynku prywatnych usług edukacyjnych. Prawdą jest, że jeszcze daleko nam do nierówności edukacyjnych rodem z krajów anglosaskich, ale dystans dzielący nas od nich w tej materii stale kurczy się zamiast rosnąć.

Co jednak równie istotne i widoczne choćby przy wspomnianym przeze mnie przykładzie studentów prawa – nie można spłycać tematu nierówności społecznych do kwestii edukacji szkolno-akademickiej. Przejawiają się one bowiem w równym, jeśli nie w większym stopniu, w zakresie kapitału kulturowego i znajomości. W jednej grupie zajęciowej na studiach często przebywają ze sobą osoby o podobnych wynikach, z których jedna ma z góry zapewnioną łatwą drogę kariery, a druga, bez ,,pleców” i odziedziczonego obycia, zasili rzeszę bezimiennych szeregowych pracowników na śmieciówkach.

Najważniejsza kwestia w tej dyskusji jest jednak w ogóle innego rodzaju. Odpowiadając na pytanie zawarte w tytule felietonu Matczaka – jak najbardziej w porządku jest to, że tylko niektórzy dostają się na studia prawnicze. Tak samo jak w porządku jest to, że tylko niektórzy są lekarzami, pielęgniarkami, kelnerami czy pracownikami fabryk. Społeczeństwo potrzebuje wykonawców każdego z tych zawodów. Fundamentalny dla cywilizacji podział zadań w społeczności nie jest jednak sam w sobie źródłem nierówności społecznych. One są pochodną tego, że niektóre grupy, zazwyczaj przedstawiciele konkretnych zawodów, roszczą sobie prawo do zbyt dużego kawałka tortu przy podziale dochodu społecznego i do statusu świętych krów (przepraszam, ,,autorytetów”). Samo to, iż pisząc o nierównościach Matczak apriorycznie zakłada, że każdy chciałby dostać się na studia prawnicze wynika z tego, że ma tak bardzo internalizowaną elitarność swojej profesji. To, co profesor widzi tu jako przyczynę, tak naprawdę jest skutkiem. Młodzi ludzie w dużej mierze marzą o byciu prawnikiem, lekarzem czy menedżerem nie dlatego, że rzeczywiście widzą się w tych zawodach, tylko dlatego, że w obecnym systemie wąskie grono specjalizacji zawłaszczyło szansę na zamożne życie i społeczny szacunek. Dlatego mityczna ,,równość szans” to nie wszystko.

W zdrowym społeczeństwie wybór profesji nie sprowadza się do wyścigu (choćby takiego o równych szansach na starcie) o kilka procent lukratywnych posad, by resztę ,,sprawiedliwie” zostawić z niczym. Matczak nie musi się więc obawiać – lewica nie dąży do zapewnienia każdemu miejsca na studiach prawniczych. Naszym celem jest świat, gdzie godna płaca i szacunek będą udziałem każdego człowieka, bez względu na to, jaki zawód wykonuje.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …