Czy na Bliskim Wschodzie, po zakończeniu wojny w Syrii, dalej nie będzie miejsca dla Kurdystanu, ani nawet dla autonomicznej prowincji kurdyjskiej w Syrii? Z pewnością Kurdów nie będzie na rozmowach pokojowych w Astanie.

www.flickr.com/photos/kurdishstruggle/

Na razie na aranżowane przez Rosję i Turcję, zatwierdzone także przez ONZ (choć tylko jako „etap wstępny do dalszych negocjacji”) rozmowy w stolicy Kazachstanu z optymizmem oczekuje przede wszystkim strona rządowa. Prezydent Baszszar al-Asad na spotkaniu z francuskimi dziennikarzami w poniedziałek przekonywał, że odzyskanie Aleppo przesądziło losy wojny, jednak prawdziwym zwycięstwem będzie dopiero wyparcie z Syrii wszystkich organizacji terrorystycznych. Zapewniał, że jest gotów negocjować z każdym i o wszystkim – tylko nie z terrorystami. Zaznaczył jednak, iż tak naprawdę nie wie, kto w Astanie zasiądzie po drugiej stronie stołu. Czy będzie to wspierana przez Arabię Saudyjską koalicja posługująca się w rokowaniach międzynarodowych nazwą Wysoki Komitet Negocjacyjny? Jego członkowie mają spotkać się pod koniec tygodnia i omówić swoje stanowisko; dzisiaj nie mogą jednak być pewni, że w ogóle zostaną zaproszeni. Wśród zbrojnych grup, które oficjalnie reprezentuje komitet, są bowiem ugrupowania salafickie i inni radykalni fundamentaliści sunnicy, w tym Ahrar asz-Szam (Wolni Ludzie Lewantu), którzy najpierw deklarowali chęć udziału w rozmowach, by potem oznajmić, że w ogóle nie interesuje ich porozumienie i kompromis z al-Asadem.

Na pewno natomiast nie będzie w Astanie Kurdów z Powszechnych Jednostek Obrony (YPG) ani żadnej związanej z nimi organizacji politycznej. Taką informację przekazał Agencji Reutera kurdyjski działacz Chalid Ajsa. Rząd i opozycja (komukolwiek przyjdzie ją reprezentować) będą zatem rozmawiać tak, jakby na północy kraju nie było od 2011 r. faktycznie autonomicznej Rożawy, oddziały Kurdów nie były znaczącą siłą walczącą z najbardziej niebezpiecznymi terrorystami z Państwa Islamskiego oraz Frontu Obrony Ludności Lewantu (Dżabhat an-Nusra), a między Kurdami a rządem nie istniało – w określonym czasie i nie na każdym obszarze – ciche porozumienie. Można się domyślić, że takiego postawienia sprawy najbardziej domagała się Turcja, dla której zdławienie aspiracji niepodległościowych Kurdów jest kwestią pierwszorzędnej wagi i która w tym celu rozpoczęła w Syrii interwencję zbrojną. Interwencja ta toczy się mozolniej, niż zakładali tureccy dowódcy. Również Baszszar al-Asad zgodził się na faktyczną kurdyjską autonomię wyłącznie z poczucia, że nie udźwignie kolejnego frontu w wojnie domowej. Dopóki jego władza nie była kwestionowana, nie wykazywał się specjalnym zrozumieniem dla dążeń tej mniejszości narodowej.

Turków nie trzeba by było specjalnie namawiać do zaatakowania Rożawy, gdy tylko będą ku temu mieli sposobność (np. gdy uznają, że dostatecznie już osłabione jest Państwo Islamskie). Deal  polegający na tym, by al-Asad zgodził się na likwidację kurdyjskiej autonomii przez północnego sąsiada, jeśli ten równocześnie przestanie pomagać rebeliantom choćby w prowincji Idlib, nie jest bynajmniej wykluczony. Teoretycznie Kurdowie mają jeszcze sojusznika w USA. Ale czy Amerykanom naprawdę zależy na tym, by ktokolwiek budował na Bliskim Wschodzie prawdziwą wolnościową alternatywę, nie fundamentalistycznie muzułmańską i nie autorytarną? Stanowczo nie, dowiedli tego nie raz, a w kontekście Kurdów kilka miesięcy temu, gdy dawali im do zrozumienia, że ich dążenia zawsze będą mniej godne poparcia niż tureckie.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej

Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…