„Rząd nadal jest w rękach oligarchów, korupcja kwitnie” – tak sytuację w Mołdawii po sześciu latach rządów partii, deklarującej się jako proeuropejska, charakteryzuje sekretarz generalny Rady Europy. Jednym z najuboższych krajów naszego kontynentu znowu wstrząsają protesty – wielotysięczne protesty przeciwko przekupnej władzy.
W Kiszyniowie mieliśmy już jedną kolorową rewolucję. W kwietniu 2009 r. Partia Komunistów Republiki Mołdawii wygrała wybory parlamentarne. Uczciwie – stwierdzili obserwatorzy zagraniczni. Dwie przegrane partie liberalne były jednak innego zdania. Ich zwolennicy przemaszerowali przez stolicę z unijnymi flagami, a potem zdemolowali budynek parlamentu. Doszło do kryzysu politycznego, nowych wyborów, a po nich, chociaż znowu najwięcej głosów padło na komunistów, władzę objął Sojusz na rzecz Integracji Europejskiej utworzony przez Partię Liberalną, Partię Liberalno-Demokratyczną i dwie mniejsze formacje.
W Mołdawii miało być lepiej – pod każdym względem; tym bardziej, że w 2014 r. UE podpisała z Kiszyniowem umowę stowarzyszeniową. Lepiej bynajmniej nie jest. W Europie nie ma biedniejszego kraju, chyba że za takowy uznamy Kosowo. Pogrążonymi w beznadziei mieszkańcami wstrząsnęła wiosną 2015 r. wieść o wyprowadzeniu przez „nieznanych sprawców” 1,5 mld dolarów z trzech banków. Udzieliły one całej serii kredytów, które nigdy nie miały zostać spłacone – i przyzwoliły na transfery do zagranicznych firm, w tym fikcyjnych. W przekręt zamieszanych było kilku krajowych multimilionerów, blisko związanych z proeuropejską ekipą rządową. Ta obiecała sprawę wyjaśnić. Jak można się było spodziewać, na słowach się skończyło. Trwałym skutkiem „kradzieży stulecia” było wyłącznie osłabienie krajowej waluty i wzrost cen podstawowych dóbr, w tym prądu i gazu.
Mołdawianie wychodzili na ulice w kwietniu i maju. Zostali jednak przez rządzących zignorowani. We wrześniu protesty w Kiszyniowie wybuchły znowu. Tym razem przewodziła im nowa formacja o nazwie Godność i Prawda, przedstawiana w mediach jako luźna grupa rozczarowanych intelektualistów i działaczy organizacji pozarządowych. Wzywała do walki z korupcją, prawdziwej integracji europejskiej, momentami przebąkiwała także o połączeniu się z Rumunią (choć tego zasadniczo pewna nie była). Zdołała skrzyknąć kilkadziesiąt tysięcy sfrustrowanych obywateli. Ci zaś przyszli pod jej skrzydła nie po to, by rozpalono w nich nadzieję na europejskie Eldorado, lecz głównie aby powiedzieć rządzącej elicie i powiązanym z nimi oligarchom, co o nich myślą. Było miasteczko namiotowe, scena, radosne skandowanie haseł, a potem żądania ustąpienia prezydenta i rozpisania przedterminowych wyborów. Unia Europejska poparła jednak rząd, uznając, że lepiej zostawić znaną już ekipę (choćby w pakiecie z oligarchami), niż ryzykować, że w przedterminowych wyborach Mołdawianie zagłosują na lewicę. Na przykład na Partię Socjalistyczną, opowiadającą się za współpracą z Rosją.
Manifestacje Godności i Prawdy odbywają nieprzerwanie się od pierwszych dni września. Równocześnie swoje własne protesty zaczęła organizować Partia Socjalistyczna. 27 września na jej wezwanie w centrum Kiszyniowa demonstrowało 20 tys. osób. Jako impuls posłużył fakt, że Międzynarodowy Fundusz Walutowy odmówił przystąpienia do rozmów w sprawie udzielenia Mołdawii kolejnych kredytów. A bez nich może powstać poważny problem z wypłatą podstawowych świadczeń socjalnych i emerytur. W Kiszyniowie stoją zatem już dwa osobne obozy protestujących. Z obu słychać wezwanie, by prezydent Nicolae Timofti i premier Valeriu Streleț podali się do dymisji, wiosną odbyły się przedterminowe wybory, a winni „kradzieży stulecia” zostali ukarani.
Co będzie dalej? Obecny rząd nie ma już do zaoferowania nawet złudnych nadziei. Nie będzie miał też zahamowań, by ignorować protesty, a w razie czego – rozpędzić je. Może przetrwać, jeśli Unia Europejska nie postanowi jednak postawić na Godność i Prawdę. To jednak raczej prędko nie nastąpi, przynajmniej dopóki za szumną nazwą stoi zaledwie mała, chwiejna grupa działaczy o niespójnych koncepcjach, niezdolna zagwarantować, że w momencie objęcia władzy nie pogrąży Mołdawii w jeszcze gorszym chaosie. A sami Mołdawianie? Ich najlepszą perspektywą polityczną pozostaje emigracja. Za pracą i lepszym życiem kraj opuściło już 500 tys. obywateli czteromilionowego kraju. Następni pójdą w ich ślady.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
Mołdawia została pozostawiona po 1991 roku jako buforowe państewko dla ćwiczenia równowagi sił między Rosją a Zachodem, ale przede wszystkim dla nacisku na Ukrainę. W decydującym momencie walki o Krym siły stacjonujące od ponad 20 lat okazaly się zbędne. Klasyczny przykład, gdzie pomoc zachodniej demokracji podobnie jak w bananowych republikach przekłada się na zyski skorumpowanych politykierów i popierających ich oligarchów, a lud ma swobode wyboru czasu i formy umierania. W przypadku dobrowolnego połączenia z Rumunią, którą wszakże kiedyś współtworzyła, oczekiwać należy kolejnej destabilizacji na tle narodowościowym z mówiącymi innymi językami Rosjanami, Ukraińcami i Gagauzami. Kogo to kiedykolwiek obchodziło i obchodzić będzie w naszej światłej Europie, realnie zmierzającej do symbolicznej jedności ludów wyznających trzy religie, majace jedno źródło w wierze w absolutnego Boga.
cia, soros i departament stanu czuwają. Rumunia może inkorporować Mołdawię, oczywiście na jej prośbę…
Dla zainteresowanych: https://republicaairmoldova.wordpress.com/2015/09/13/niepokoje-w-kiszyniowie-moldawia-protestuje/
trochę nieaktualne, ale dzięki i za to