Niekwestionowanym hitem internetu ostatnich 24 godzin stały się dwa klipy wideo opublikowane na YouTube przez Główny Inspektorat Sanitarny. Filmy są częścią kampanii społecznej, która ma ostrzec niczego nieświadome społeczeństwo przed złowrogimi dopalaczami.
Przeanalizujmy: dopalacze ubarwiają codzienność. Mogą pełnić funkcje wielorakie – w zależności od potrzeb są przymulaczami, rozśmieszaczami lub podkręcaczami. Dla każdego coś miłego. Sprzedawane są jako produkty kolekcjonerskie, wchłaniające wilgoć albo nawozy do kwiatów. Podobno są nawet takie, które – jeśli wierzyć informacji na etykiecie – mogą zniechęcać koty do drapania drogocennych mebli. Wszystkie te dobrodziejstwa nie mogą być w Polsce sprzedawane jako narkotyki, bo te wszak są nielegalne. A są w nielegalne dlatego, że według mądrych głów z Wiejskiej i wtórującego im kleru – zabijają ludzi (dlatego legalny jest tylko alkohol, który jak wiadomo nigdy nikogo nie zabił).
To, że w Polsce mamy do czynienia z eksplozją dopalaczy porównywalną z falą LSD w San Francisco w 1969 r., nie powinno nikogo dziwić. W każdym społeczeństwie jest grupa osób, które lubią czasem zafundować sobie dobry haj. U nas dochodzi jeszcze efekt psychologiczny – to co zakazane i potępiane, jest tym bardziej pożądane. Skoro są konsumenci, którzy w wyniku państwowej blokady produkcji i dystrybucji nie mogą nabyć legalnych środków odurzających, to naturalnym tego następstwem jest pojawienie się osób, które chcą zrobić biznes na wprowadzaniu w obrót substytutów. Nie ma ich na liście zakazanych substancji, a działają podobnie jak popularne dragi o znanym składzie.
Filmy, które robią zawrotną karierę na YouTube, nikogo do zażywania dopalaczy nie zniechęcą. Podobnie jak opowieści o grzechu na lekcjach religii nie skłonią gówniarzy do rezygnacji z masturbacji, pornografii czy zabawy w słoneczko. Przedstawianie dopalaczy jako śmiercionośnych substancji jest odrealnionym obrazem, który dla młodzieży mającej kontakt z takimi specyfikami w swoich grupach rówieśniczych jest jedynie dobrym materiałem do „ciśnięcia beki”. Kiedy małolaty widzą na ekranie postać dilera zbliżającego się do trzepaka – faceta w ciemnych okularach i bluzie z kapturem, który z naturalnością gwiazdy programu telewizyjnego „997” zagaduje mniej więcej 11-letnią dziewczynkę i jej starszego kolegę słowami: „Cześć, chcecie kupić dobry towar?” – oglądające to dzieło małolaty właśnie kończą tarzać się ze śmiechu. Podobnie jak w przypadku innego klipu autorstwa wojewody warmińsko mazurskiego, na którym widzimy dwie imprezowiczki umierające pod mostem z pianą na ustach po zażyciu „śmierci za 10 zł”. Dla młodzieży w takich obrazach nie ma nic przerażającego. Bo takie sytuacje, owszem zdarzają się – jednak 99,9 proc. przypadków zażycia dopalaczy nie kończy się tak jak chciałby w swoim filmie Główny Inspektorat Sanitarny.
Większym problemem społecznym są długofalowe skutki zażywania substancji, o których wpływie na organizm człowieka wiemy bardzo niewiele. Uświadomieniem takich procesów państwo się jednak nie zajmuje. Bo to żmudna robota, która wymagałaby stworzenia kompleksowych programów edukacyjnych i przede wszystkim zmiany w myśleniu o narkotykach/dopalaczach – odejścia od polityki strachu i represji na rzecz rzetelnych informacji o skutkach i polityki redukcji szkód, spojrzenia na tę kwestię nie z perspektywy paniki moralnej, ale z pozycji problemu medycznego i społecznego. A tak, młodzieży pozostaje udostępnienie dydaktycznego filmu na Facebooku i opatrzenie go głębokim komentarzem „NO KURWA NIE WIERZĘ xD”.
AI – lęk czy nadzieja?
W jednym z programów „Rozmowy Strajku” na kanale strajk.eu na YouTube, w minionym tygodniu…
Takie absurdy własnie wychodzą jeśli za walkę z narkotykami biorą się zupełnie niekompetentne osoby,których celem jest działanie na szybko, przed wyborami,aby sie podlizać przeciwnikom dopalaczy i sprawić wrażenie wzmożonego działania i edukacji.
Zgodę sie z autorem artykułu, ze takie kampanie czy akcje powinny być poprzedzone długofalowymi badaniami eksperckimi i profesjonalna wiedzą. A tego się urzędasom i politykom po prostu nie chce. I skąpią kasy na rzetelne, pozbawione ideologicznych odchyleń badania. Małolatów nie złapie się na młodzieżowy slang i straszenie skutkami.