12 proc. wzrost płac wywalczyli sobie pracownicy należących do Volkswagena zakładów Skoda Auto w czeskim mieście Mlada Boleslav. Przypadek ten potwierdza prawidłowość, że najskuteczniejszym środkiem dialogu z kapitalistą jest strajk.
W największej fabryce niemieckiego koncernu na terytorium Czech do strajku ostatecznie nie doszło, jednak związki zawodowe były już do niego przygotowane. Pracownicy dali zielone światło do odmowy pracy w referendum, w którym ponad 95 proc. z nich opowiedziało się za strajkiem. Frekwencja przekroczyła 50 proc., a więc plebiscyt był wiążący. Wysokie poparcie dla zaostrzenia protestu zrobiło wrażenie na kierownictwie obiektu. Szefowie natychmiast zaproponowali powrót do rozmów.
Przy stole okazało się, że kapitalista jest skory do ustępstw. Podpisano porozumienie zakładające 12-procentową podwyżkę wynagrodzeń od 1 kwietnia oraz wypłatę jednorazowych nagród w wysokości 2600 euro na każdego pracownika. Oznacza to, że każda osoba zatrudniona w boleslawskiej fabryce zarabiać będzie co najmniej 1900 euro. W ubiegłym roku było to o 200 euro mniej.
Zarząd spółki stara się zatuszować wpływ oddziaływania protestów pracowniczych na decyzje, podając informacje, że podwyżki to wynik rynkowej konieczności, podyktowanej wymogami konkurencyjności. Po części jest to prawda, gdyż czeska gospodarka charakteryzuje się, podobnie zresztą jak polska, niedoborem chętnych do pracy, co zwiększa siłę przetargową pracowników podczas negocjacji. W każdym z przypadków potrzebna jest jednak iskra konfliktu i groźba albo urealnienie strajku jako instrumentu dialogu, co też miało miejsce w zakładach Skody.
W 2017 r. Skoda wyprodukowała rekordową liczbę ponad 1,2 miliona samochodów. Największą popularnością wśród klientów cieszył się model Octavia. Koncern ma w Czechach trzy zakłady produkcyjne. Zatrudnia około 25 tys. osób.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
„…czeska gospodarka charakteryzuje się, podobnie zresztą jak polska, niedoborem chętnych do pracy, co zwiększa siłę przetargową pracowników podczas negocjacji…” – Pan N. widzę że jak na lewaka przystało skutecznie wspiera kapitalistów rozpowszechnianiem farmazonów o rzekomym braku rąk do pracy. Rzeczywistość jest jednak wciąż nieciekawa. Na każde miejsce pracy jest nie kilkuset jak za czasów głębokiego kryzysu, lecz kilkudziesięciu chętnych a frazesy typu „nie ma komu pracować” służą jedynie do wprowadzania przez proburżuazyjne rządy antypracowniczych ustaw na korzyść wyzyskiwaczy zwanych często pracodawcami.