Są bojownicy, którym w życiu najlepiej udała się śmierć.
Gdyby nie pycha Chruszczowa, ten „zawrót głowy od sukcesów”, przed którym kiedyś Stalin bolszewików przestrzegał, gdyby nie skok innowacyjny techniki w KGB, to Stefan Popiel zmarłby w ciepłych, emigracyjnych kapciach. Jako nieznany pisarz i redaktor niszowego „Szlaku Zwycięstwa”, wydawanego w egzotycznym dla tamtej części Europy języku. Człek dobroduszny i spokojny. Ta postrzegany przez swych żydowskich sąsiadów w Monachium.
Zwłaszcza, że już doskwierał mu reumatyzm. I jeszcze bóle głowy, żołądka, a przede wszystkim nosa. Przez nos karmiono go przecież podczas głodówki w polskim więzieniu. Przez swą młodzieńczą niezłomność cierpiał na chroniczny, uciążliwy katar. Fizycznie i psychicznie, bo zasmarkany nos nie przystawał przywódcy wielkiego narodu.
Oprócz kataru i wyżej wymienionych dolegliwości, zdrowiu Popiela zagrażali jeszcze Melnykowcy z konkurencyjnej frakcji OUN. Liczniej obecni w Monachium niż, również polujące na Popiela, radzieckie specsłużby.
Popiel, jak każdy ówczesny „Żołnierz Wyklęty”, cierpliwie czekał na III wojnę światową. Wiara w nią, a także smażone, domowe konfitury, osładzały mu gorycz emigranckiego chleba. Nie czekał bezczynnie.
Wraz ze swoimi, równie „Wyklętymi Żołnierzami”, ściągał od ukraińskich emigrantów podatki na wolną od „podstępnych sowietów” Ukrainę. Dla przyszłej niepodległej Ojczyzny fałszował też pieniądze, paszporty i inne potrzebne jego ”Żołnierzom” dokumenty. Bywało, że kazał porywać i zastraszać swych konkurentów politycznych oraz skąpiących sprawie niepodległości. Od przelewania krwi ukraińskiej stronił, ale radykałów powstrzymać nie mógł.
Ponieważ ukraińska emigracja nie należała do najbogatszej, a konkurujący Melnykowcy też potrafili zbierać na przyszłą Ukrainę, trzeba było też uchylać kapelusza zachodnim sojusznikom.
Stefan Popiel, prezentując się jako lider „bohaterskiego ruchu oporu przeciwko nazistom i komunistom”, stale przekonywał agentury zachodnich wywiadów, że on i jego żołnierze walczą nie tylko o swoje „niepodległe państwo, ale o całą Europę”. I kusił ich swoimi „niezwykle cennymi kontaktami”. Gotowymi do współpracy siatkami wywiadowczymi utkanymi na powierzchni całego ukraińskiego kraju.
Wchodził z nim w takie deale wywiad brytyjski, zainteresowany w czasie „zimnej wojny” w tworzeniu swej agentury na radzieckiej Ukrainie. Ale już Amerykanie od początku traktowali Popiela niezwykle podejrzliwie, czyli skąpo. Niemiecki wywiad płacił regularnie i chronił go przed niemiecką policją. Tak najłatwiej było mu ukraińską emigrację kontrolować. Zresztą jej liderzy sami donosili na swych konkurentów i dewaluowali wartość proponowanych przez nich usług. Czasem udawało się Popielowi naciągnąć włoski wywiad, zainteresowany losem zaginionych rodaków na froncie wschodnim.
Po roku 1956 nastąpiła odwilż między Zachodem i ZSRR. Popiel i inni „Żołnierze Wyklęci” przestali być potrzebni do dywersyjnych akcji. Zwłaszcza, że wpływy Popiela na Ukrainie były już minimalne. Każdy przerzut jego agentów od początku był kontrolowany przez KGB. Służył wyłapywaniu resztek nacjonalistycznej opozycji, przejmowaniu sprzętu i finansów, a nie budowaniu struktur niepodległego państwa.
Na klęski zawodowe Popiela nałożyły się jeszcze tragedie rodzinne, docierające wiadomości o nich. Jego ojciec został rozstrzelany w 1941 roku przez NKWD. Został bezimiennie pochowany w Bykowni pod Kijowem – razem z innymi ofiarami stalinizmu z lat 1933-1952, wśród nich polskimi oficerami z listy katyńskiej. Dwaj jego bracia, działacze OUN, zostali uwięzieni przez gestapo w KL Auschwitz w 1942 roku. Tam, jak piszą ukraińscy historycy, zginęli z rąk współwięźniów Polaków. Z zemsty za jego antypolską działalność. Trzeciego brata zabili żołnierze radzieccy. Trzy siostry wywieziono na Syberię w 1946 roku. Losu ich nigdy nie poznał.
W 1959 roku Stefan Popiel był już pięćdziesięcioletnim, schorowanym, osamotnionym politycznie żołnierzem przegranej wówczas sprawy. Zapominanym na Ukrainie. Zwalczanym na emigracji przez podobnych mu, też osamotnionych, „Żołnierzy Wyklętych”. I pewnie umarłby bez większego echa na bawarskim bruku, gdyby nie cyjanek potasu.
Cyjanek wystrzelił ze szklanego pistoletu, cudownej broni KGB najnowszej generacji, Bogdan Staszyński. Ten początkowo „ukraiński patriota” i „Żołnierz Wyklęty” zaraz po wpadce stał się wzorowym radzieckim kapusiem i prowokatorem – skutecznym egzekutorem wyroków Firmy. I może dosłużyłby się tam generalskich szlifów, gdyby nie żona. Niemka z NRD. To przez nią tragedia zamieniła się w komedię romantyczną.
Bo kiedy moskiewscy pracodawcy Staszyńskiego uznali jego małżonkę za element wrogi „światowemu socjalizmowi”, to świetnie zapowiadający się killer musiał wybierać. Ukochana żona czy Firma. Wygrała miłość do żony. Aby swe uczucie mogli pielęgnować państwo Staszyńscy schronili się w CIA. Tam nowej Firmie opowiedzieli wszystko co wiedzieli o starej.
Dzięki tej ukraińsko-niemieckiej miłości i zaprzyjaźnionym z CIA mediom, rychło cały wolny świat dowiedział się, jakże ciekawie zmarł Stefan Popiel. Bo śmierć od cyjanku wystrzelonego ze szklanego pistoletu nie zdarza się codziennie się. Rzadziej niż narodziny dwugłowego cielęcia. A przy okazji cały świat dowiedział się też, że ktoś taki, jak Popiel, na tymże świecie żył. A nawet, kim Popiel był naprawdę.
A był on Stefanem Banderą.
W dniu śmierci swej – Przewodniczącym Prezydium Zagranicznych Części Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Zasłużonym członkiem Ukraińskiej Organizacji Wojskowej. Przewodniczącym Biura Prezydialnego całej OUN. Skazanym w 1936 roku w Polsce na dożywocie za zorganizowanie zamachu na ministra spraw wewnętrznych Bronisława Piernackiego oraz kierowanie OUN i działalność separatystyczną. Zwolnionym z polskiego więzienia w 1939 roku. Współautorem ogłoszonemu, wbrew władzom niemieckim, 30 czerwca 1941 roku we Lwowie „Aktu Odnowienia Państwa Ukraińskiego”. Potem więźniem niemieckich aresztów i obozów koncentracyjnych do roku 1944.
Ponieważ o zmarłym zwykle mówi się dobrze, zwłaszcza jeśli uznany jest za ofiarę zamachu, to nie wspominano dużo o klęskach Przewodniczącego Bandery. O tym, że od 1945 roku jego polityczne znacznie malało. Bo emigracja była rozbita i skłócona. Bo CIA uznawało go za niewiarygodnego, a KGB kontrolowało jego działalność. Emigracyjni demokraci nie wspominali o jego dyktatorskich zapędach. Że niedemokratyczny, mało elastyczny, przywiązany do wizji III wojny światowej emigracyjny lider nie pasował do nowych, „demokratyzujących się” czasów. I w czasach narastającego „odprężenia” szans na karierę wielkich nie miał.
Dlatego przypomniano głównie jego minione zasługi. Więźnia II Rzeczpospolitej, bezkompromisowego nacjonalistę ukraińskiego, skazanego za działania niepodległościowe. Przypomniano „Odnowienia Państwa Ukraińskiego” w 1941 roku. Deklarację wówczas o znaczeniu lokalnym, nieznaną powszechnie nawet na Ukrainie. Pobyt w niemieckich aresztach i obozach, który nadal mu szanowany status nazistowskiego więźnia.
Ale mitycznego herosa ukraińskiej niepodległości uczynił z niego dopiero zamach radzieckiej KGB. Wystrzelone w medialną przestrzeń wieści o zamachu i jego ofierze.
Dzięki nim dla patriotycznych Ukraińców zamordowany Stefan Bandera stał się żywym symbolem niepodległości. Ważnym, bo przecież tak niebezpiecznym dla ZSRR, że jeszcze piętnaście lat po wojnie radzieckie służby musiały go zgładzić.
I tak na zachodniej Ukrainie, z politycznego bankruta stał się Stefan Bandera sztandarem niepodległości.
Na Ukrainie wschodniej, tej radzieckiej, też wyrósł jego mit. Na potrzeby ludzi radzieckich odpowiedzialni za propagandę ludzie radzieccy stworzyli ze schorowanego reumatyka, cierpiącego na nadmiar cholesterolu, posępnego Stefana Banderę faszystowskiego potwora zagrażającego światowemu procesowi pokojowemu. Sztandar ukraińskiego faszyzmu. Inaczej przecież dzielni czekiści nie podjęliby tak ryzykownej, acz wtedy znów skutecznej, akcji.
I przyszedł rok 1991 i nową, niepodległą Ukrainę nie tworzyli niezłomni i wyklęci żołnierze- patrioci jak Stefan Bandera. Ani ich potomkowie mieszkający na emigracji. Nowe państwo ukraińskie tworzyli niedawni „radzieccy kolaboranci” i ich potomkowie. Których zbrojne ramiona Bandery zastrzeliłyby od razu, gdyby znaleźli się w zasięgu luf.
Ale radziecka Ukraina, jej tradycje, nie nadawała się na mit założycielski nowego i niepodległego państwa. Wybory wielkiego nie było i tak Stefan Bandera stał się sztandarem nowego państwa post radzieckiej nomenklatury i nowej oligarchii. Prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko przyznał w roku 2010 Stefanowi Banderze tytuł Bohatera Ukrainy, czym wywołał kolejne spory ukraińsko-ukraińskie. I międzynarodowe protesty.
Niezłomny Bandera przeciwko tytułowi, otrzymanemu z tak wątpliwych politycznie rąk, nie oponował. Bo cyjanek podany mu w 1959 roku przez innego Ukraińca zadziałał skutecznie.
Jakiż zatem Morał dla dzieci i młodzieży z powyższej historii wynika?
Morał:
Dobry „Żołnierz Wyklęty”, ten propagandowo żywy i w polityce użyteczny, to martwy żołnierz.
Zaś „Żołnierz Wyklęty” i ocalały nikomu dziś nie jest potrzebny.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
A ile my w Polsce mamy Stefanów Banderów zwanych coraz częściej „wyklętymi”
Stefan, Stefan, Stefan…!!!
http://img.sadistic.pl/pics/e16e50f243c9.jpg
Czekam kiedy gazety polska i wyborcza zaczną się domagać godnego upamiętnienia Stefka w Polsce.
Gorzka prawda. Na banderowskiej tradycji demokratycznej i unijnej Ukrainy nie uda się zbudować.
„Ukraińcy do UE i NATO iść chcecie do d… pójdziecie”