Niespodziewany wynik wyborów parlamentarnych najbardziej zaskoczył białoruską opozycję. Miało być jak zwykle, a wyszło dobrze.

Miało być tak jak przez ostatnie dwadzieścia lat. Wybory do Izby Przedstawicieli, liczącego 110 deputowanych białoruskiego parlamentu, przebiegały niezwykle spokojnie. Nawet występy przedstawicieli partii opozycyjnych w udostępnionej im na czas kampanii wyborczej państwowej telewizji, nie wzbudzały większych emocji.

Na Białorusi panuje system prezydencki, rządzi prezydent Alaksandr Łukaszenka i jego administracja. Parlament służy do przedyskutowywania i głosowania nad przesłanymi mu przez prezydenta projektami ustaw. Głosuje za, bo deputowanymi są ludzie prezydenta. Izba Przedstawicieli ma też ustawodawczą inicjatywę, lecz wykorzystuję ją w nieortodoksyjny sposób. W czasie ostatniej, czteroletniej kadencji, deputowani zaproponowali Izbie trzy projekty. W tej samej kadencji przegłosowali ponad trzysta prezydenckich projektów.

Nic dziwnego, że blisko 95 procent obywateli Białorusi nie zna swych posłów. Dla opozycji wybory parlamentarne były tylko treningiem przed najważniejszymi, prezydenckimi wyborami. Dla władzy rytuałem potwierdzającym sprawność administracji. Panujący ład w państwie.

Ponieważ w tym roku nie wszystkie partie opozycyjne wystartowały, to władza pozwoliła sobie nawet na niepałowanie nielegalnych pikiet opozycyjnych kandydatów.

Dla prezydenta Łukaszenki wybory były niepotrzebnym, lecz koniecznym do wykonania zadaniem. W łukaszenkowskiej koncepcji sprawowania władzy partie polityczne są niepotrzebne. W idealnym modelu sprawowania władzy istnieje On, czyli pierwszy Gospodarz Białorusi i lud pracujący miast i wsi jego państwa.

Toteż wielce sie opozycja białoruska zdziwiła po ogłoszeniu wyników wyborów. Po raz pierwszy od dwudziestu lat dwie kandydatki spoza list obozu władzy uzyskały mandaty parlamentarne. Zostały nimi: Alona Anisim- wiceprzewodnicząca wojującego z władzami Towarzystwa Języka Białoruskiego i Hanna Kanapacka aktywistka opozycyjnej Zjednoczonej Partii Obywatelskiej.

Ponieważ białoruskie wybory zostały przez zagranicznych i krajowych obserwatorów uznane nadal za niedemokratyczne, naszpikowane licznymi przypadkami zawyżania frekwencji i ograniczania opozycji, to taki wynik mógł być jedynie efektem woli władz.

Pan prezydent Alaksandr Łukaszenka sam zdemokratyzował siebie i parlament swego państwa.

„Czemu to zrobił?” – zastanawia się teraz białoruska opozycja, która nadal jest poza parlamentem i administracją państwową.

Białoruski, niezależny od władz politolog Denis Melyantsou, wskazuje na kilka powodów nowego politycznego zwrotu białoruskiego prezydenta. Konflikt Ukraina- Rosja sprawił, że Łukaszenka deklarujący często swoją „niezależność” od Kremla stracił poczucie bezpieczeństwa. Bo zgodnie z rosyjską doktryną militarną prezydent Putin zawsze może ruszyć na pomoc swym uciśnionym rodakom. Na Białorusi też. Zwłaszcza kiedy uzna, że Łukaszenka zaczyna zbyt daleko dystansować się wobec bieżącej polityki Kremla.

Dlatego Mińsk postanowił wzmocnić swą pozycję odmrażając swe relacje z Brukselą i Waszyngtonem. Waszyngton jest teraz partnerem ważniejszy, bo trzyma klucze do skarbców Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Gospodarka białoruska popadła w kryzys. Nie stoi jeszcze u progu bankructwa, jak sąsiednia Ukraina, ale grozi jej „pułapka niedorozwoju”. Dalsza produkcji dla produkcji, dla zapełniania magazynów niechcianymi już towarami. W 2015 roku odnotowała kolejny spadek dochodów z eksportu, w tym roku grozi jej gilotyna skumulowanych rat pozaciąganych za granicą kredytów. Niski stan rezerw walutowych, obecnie tylko 4.7 mld USD, wobec konieczności tegorocznej spłaty 3,3 mld USD zadłużenia, grozi utratą płynności finansowej państwa. Szansy na tradycyjne wsparcie z Rosji nie ma, bo Rosji też się dochody z eksportu skurczyły.

Dwójka opozycyjnych posłanek to zapewne efekt poufnych, nieformalnych rozmów przedstawicieli administracji USA z administracją Łukaszenki. A także odmrożenia kontaktów z Unią Europejską, rewitalizacja Białorusi w zdychającym Partnerstwie Wschodnim. Unia Europejska i USA już przed wyborami parlamentarnymi zniosły sankcje wobec Białorusi. Zadeklarowały też, ze nie będą finansować kampanii wyborczych partii opozycyjnych.

Łukaszenka odwdzięczył się zdemokratyzowaniem swego parlamentu. I podobno sprzedał Amerykanom broń ze swoich magazynów. Przeznaczoną dla pro amerykańskich syryjskich rebeliantów. Sprawną i nie różniącą się od rosyjskiego sprzętu używanego przez syryjskie siły rządowe. „Opozycja w białoruskim parlamencie najbardziej potrzebna jest jednemu ministerstwu – uważa Juryj Drakachrust politolog i publicysta „Radia Swoboda” – potrzebna jest ministerstwu spraw zagranicznych.

To prawda, że na Białorusi najważniejsze są wybory prezydenckie. Ale ta „demokratyzacja” też jest ważna. Bo doprowadzić może do zmian w polityce wobec języka białoruskiego, wzmocni jego znaczenie. Do eksponowania odrębności białoruskiej kultury. Będzie to gest separacji białoruskiej wobec Rosji i uderzenie w putinowski „Russkij mir”.

Ten prezydencki gest pokazuje, że białoruski system polityczny nie staje się bardziej demokratyczny, jak to widzieć chce Unia Europejska, tylko bardziej giętki. Dwie opozycjonistki to taka wioska potiomkinowska. Dwie marionetki. Ale z drugiej strony one wreszcie tam są. Do tej pory nawet marionetek nie było. I kiedyś te marionetki mogą uwolnić się, zacząć własne życie polityczne.

Amerykańscy dyplomaci przebywający na Białorusi wielokrotnie mówili, że te wybory będą „testem na demokratyzację” i Łukaszenka test zaliczył. Pokazał, że gotów jest do współpracy. A przecież jego ewentualni następcy mogą być gorsi.

„Taki patriarchalny model władzy będzie na Białorusi funkcjonował dopóki Łukaszenka będzie żył, uważa Waleria Kostjugowa niezależna od władz politolożka i publicystka. Na Białorusi państwo jest nadal największym pracodawcą, a to determinuje polityczne postawy wielu obywateli. Państwo kontroluje też media, ale już w Interencie panuje wolność. Kostjugowa uważa, że białoruskie władze mogą sięgać po ludzi z opozycji i proponować im stanowiska średniego szczebla w administracji państwowej.

W tym roku, po raz pierwszy, władze upubliczniły lokalne budżety co było takim miękkim zaproszeniem obywateli do większej aktywności, ewentualnej współpracy lokalnych liderów z administracją. Na tym pewnie skończy się dalsza „demokratyzacja” systemu.

Opozycja białoruska miałaby większe szanse wpływu, gdyby była lepszej jakości. Nawet sympatyzujący z nią politolodzy przyznają, że nie odrobiła wielu lekcji. Nie potrafi ustalić wspólnego stanowiska w sprawach relacji Białoruś- Unia Europejska, Białoruś- NATO, Białoruś- Rosja.

Nie ma zgodności co do roli języka białoruskiego i białoruskiej kultury. Nie ma zgody co do akceptacji rosyjskiej aneksji Krymu i wsparcia separatystów z Donbasu i Ługańska. Jedyne w czym opozycja zgadza się to konieczność szybkich reform gospodarczych. Najlepiej wedle „wariantu chińskiego”. Dodatkowo opozycja ma nadmiar ambitnych liderów, brak pieniędzy i brak możliwości zdobywania ich w kraju. Za dwie opozycyjne deputowane i obietnicę dystansu wobec polityki Rosji prezydent Łukaszenka uzyskał miano dobrego, bo „demokratyzującego się” dyktatora.

Może teraz liczyć na euro fundusze z odmrożonych programów Partnerstwa Wschodniego. Groszowe, ale, zadłużony niczym polski frankowicz, Gospodarz Białorusi nie może wybrzydzać. Może liczyć na poluzowanie pętli kredytowej, nawet na wsparcie finansowe, jeśli Waszyngton uzna go za przyszłościowego partnera.

Obywatelom Białorusi wspólnota europejska poluzuje obowiązki wizowe, co niekoniecznie ucieszy ich prezydenta. Będą pewnie też ułatwienia we współpracy gospodarczej. Może nastąpi realizacja przygotowanej już umowy o małym ruchu granicznym z Polską.

Zapewne łatwiej będzie polskim samorządom współpracować z białoruskimi partnerami, bo podział na dobrych, czyli opozycyjnych Białorusinów i złych, bo lojalnych wobec władzy lub apolitycznych, właśnie się skończył. Bo 11 września 2016 narodził się nowy, już dobry dla zachodnich polityków i polskich też, prezydent Alaksandr Łukaszenka. Samodemokratyzujący się na potrzeby Brukseli i dystansujący wobec swego rosyjskiego kolegi na potrzeby nowego, amerykańskiego sojusznika.

Ciekawe ile w tych nowych szatach prezydent wytrzyma.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. ” Bo zgodnie z rosyjską doktryną militarną prezydent Putin zawsze może ruszyć na pomoc swym uciśnionym rodakom. Na Białorusi też. Zwłaszcza kiedy uzna, że Łukaszenka zaczyna zbyt daleko dystansować się wobec bieżącej polityki Kremla.” – źródło? podstawy, przykłady takiego 'ruszania na pomoc’ jakie tu jest sugerowane ?

    1. BBN? Naprawdę?

      To zaiste świetne źródło informacji o intencjach Federacji Rosyjskiej…

      A przy okazji to we wskazanym dokumencie zapisano wyraźnie:

      ” W Doktrynie Wojennej wyrażona jest zasada wierności Federacji
      Rosyjskiej wobec wykorzystania do obrony interesów narodowych kraju oraz interesów jej sojuszników środków wojennych dopiero po wyczerpaniu
      możliwości zastosowania politycznych, dyplomatycznych, prawnych,
      ekonomicznych, informatycznych oraz innych instrumentów nie zakładających zastosowania siły o charakterze pozamilitarnym.”

      Nie wiem jak to się czyta w BBN ale według mnie to jest tam powiedziane że wojna to ostateczność.

      Oczywiście można zaśpiewać za Dalidą „Parole, parole, parole” ale przecież to dotyczy WSZYSTKICH. I wszystkiego co ci WSZYSCY mówią czy piszą.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Para-demokracja

Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…