Agnieszka Holland od jakiegoś czasu ma status persony non grata w środowiskach prawicowych. Krytykowana za stosunek antypolski, niszczenie polskich tradycji i oskarżana o wiele innych, bezsensownie brzmiących przewinień reżyserka wbiła kolejną szpilę w serce polskiego wojującego nacjonalizmu: nagrała kolejny film w Czechach.
Być może jednak akurat w tym przypadku na jedną z najważniejszych polskich reżyserek ostatnich lat nie spadnie kolejna fala prawicowej krytyki. W swoim filmie uderza bowiem w komunistów i to za pomocą protagonisty wierzącego w Boga, przynajmniej z początku reprezentującego katolicką naukę społeczną.
Cała fabuła zbudowana jest wokół tytułowego Szarlatana i choć w miarę upływu czasu dowiadujemy się o naszym bohaterze i jego życiu praktycznie wszystkiego, to ostatecznie mamy poczucie, że nie wiemy o nim nic. Holland, zapewne umyślnie napisała jego postać w taki sposób, aby mylić nas za każdym razem, gdy już zbudujemy sobie jego wizerunek w głowie. Jednak, jak się okazuje, szokujące informacje, które o Szarlatanie poznajemy, w ostatecznym rozrachunku…. wcale szokujące nie są.
Sam Epstein zbudował w tym filmie postać moralnie złą, której część widzów zapewne będzie kibicować. Ja do tego grona nie należę, ale domyślam się, że wielu osobom naturalnie łatwiej jest wspierać protagonistę, bez względu na walkę, jaką toczy. Niestety w danym wypadku łatwo przy okazji wpaść w najgorsze klisze ładowane do głów mieszkańcom Europy Wschodniej: film realizuje klasyczny w kinematografii motyw walki jednostki z systemem, jednostką jest bogaty znachor, a systemem – czechosłowacki socjalizm realny.
Jeszcze bardziej oklepany jest drugi klasyczny motyw: od zera do milionera. Szarlatan w przedwojennej Czechosłowacji do wszystkiego doszedł sam, a dokładniej pobierając od swoich klientów koszmarne pieniądze za usługę powróżenia z moczu. Tak, z moczu. Aby wydać opinię, Jan Mikolášek, tytułowy szarlatan, ogląda przezroczyste fiolki z moczem. Na ich podstawie orzeka, że pacjent lub pacjentka mają problemy z zębami, nerkami lub sercem. Mikolášek jest zatem bardzo bogatym człowiekiem, który cały swój majątek zbił na pseudonaukowych sposobach diagnozowania i leczenia poważnych chorób. Swoim podopiecznym szarlatan wysyła zioła, herbatki lub maści – również wykonane z roślin. Spływające do jego kieszeni pieniądze coraz bardziej niepokoją rządzącą partię komunistyczną. W końcu – Jan Mikolášek zostaje zamknięty, a za postawiony mu zarzut otrucia członków lokalnego komitetu partii, prokurator przewiduje karę śmierci. I to tyle z fabuły, aby nie zdradzić ważniejszych wydarzeń w filmie.
Film broni się formą. Ujęcia są dobrane wręcz idealnie do opowiadanej historii, gra światłem i kolorami należy do jednej z lepszych wśród tegorocznych premier. Linia narracyjna nie została poprowadzona w sposób płaski – choć cały czas film opowiada o jednej osobie, to retrospekcje przeplatają się z właściwymi scenami. Przemiana bohatera jest dzięki temu bardziej zauważalna, a sam film – ciekawszy.
Wadą produkcji jest jednak przekaz, jaki niesie. Prymitywnie antykomunistyczna rama narracyjna to jedno. W dobie odwrotu od nauki i wzrostu znaczenia ruchów antyszczepionkowych pseudonauka i medycyna alternatywna zyskują na popularności, ale film Holland choćby aluzyjnie nie ostrzega przed niebezpieczeństwem, jakie niesie za sobą ufanie znachorom lub szarlatanom. Mikolášek podkreśla za każdym razem, że nie jest lekarzem i nie chce nim być. Trzeba mu przyznać, że cięższe przypadki wysyła do szpitala, ale nie przeszkadza mu to święcie wierzyć w swój wyjątkowy dar generowany przez nadnaturalne siły, które rzekomo uzdrawiają. Szarlatan wierzy w Boga, codziennie klęka gołymi kolanami na kamieniach przed Jezusem na krzyżu i mówi, jak ważna jest wiara. Stąd mają płynąć jego umiejętności. Choć przed policją powie później, że chodzi o wiarę w siebie, to wszyscy od razu zobaczą, że ma on na myśli także Boga.
Jako recenzent film polecam, bo jest to definitywnie najlepszy film Holland od co najmniej 10 lat. Przestrzegam jednak przed uwierzeniem we wszystko, o czym mówi. Zioła nie zastąpią leków, wizyta u szarlatana nie zastąpi lekarza. Pamiętajmy o tym, skoro film o tym zapomniał. Ogólna ocena: 6.5/10
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…