Niemal sześć stron w cotygodniowym magazynie „Gazety Wyborczej” – Wolna Sobota to bardzo dużo. Rzadko ktoś dostępuje zaszczytu, by aż tyle my ten periodyk poświęcał. Nie licząc Adama Michnika oczywiście, ale on jest z jego nudnym gadulstwem poza konkursem. W dzisiejszym numerze tak wiele zadrukowanych stron zajął Janusz Palikot. Rozmawia z nim Grzegorz Wysocki.
Na okładce rozmowę z Palikotem reklamuje tytuł: „Janusz Palikot: wygrałem. Cała Polska mówi o aborcji, LGBT i rozwodzie z Kościołem”. Sam zaś wywiad w Wolnej Sobocie – „Zabawić się? Bardzo chętnie” i podtytuł: „Okazało się, że wódka jest bardziej czysta niż polityka”. Żonglerka tytułami ładnie oddaje istotę tego, co Palikot mówi dziennikarzowi GW. Mówiąc wprost – kręci. Kolejne wątki swoich wypowiedzi podaje jako najważniejsze i jedynie szczere. A ja mu nie wierzę ani przez sekundę. Palikot naprawdę solidnie zapracował na swoja reputacje polityka, który swa karierę zbudował na oszustwie. Najpierw oszukał tych, którzy uwierzyli, że powstaje ugrupowanie o jednoznacznie lewicowym charakterze, mówiąca radykalnym językiem, bojowa i odważna. Nabrali się na to młodzi aktywiści, nabrał się na to nawet tak wytrawny gracz jak Piotr Ikonowicz. Ofiarami tego kantu stali się też Anna Grodzka i Robert Biedroń. I nawet jeśli wierzę, że po tak cynicznym graczu jak Robert Biedroń to spłynęło jak po kaczce, to Anki Grodzkiej naprawdę szkoda. Zostali oszukani i zostawieni sami sobie.
Palikot o tym, że przyciągnął tych ludzi mówi, że to jego pierwszy grzech: „Po pierwsze – zbyt ostry skręt ideologiczny w kierunku lewicowo-feministycznym. Za bardzo się na to skrzydło przeforsowaliśmy”. Poparcie dla przedłużenia wieku emerytalnego było symbolicznym końcem ugrupowania Palikota jako jedynie nominalnie lewicowej formacji.
Moja osobista pretensja do Palikota – że stał się symbolem zamiany języka publicznej debaty w kloakę – jest przez niego powodem do chwały. „Przeciwnicy niszczyli mnie, że to negatywne, a to po prostu była zmiana języka polityki, nowy rodzaj przekazu, trend związany z ogromną i wciąż rosnącą rolą mediów społecznościowych”, na co dziennikarz paruje: „Tylko że to była zmiana na gorsze”, a Palikot: „Nie, na nowsze”. A potem dodaje, że to pop-polityka, albo light polityka. I to jest dla Palikota „znak czasów”.
Otóż nie. Może to z mojej strony konserwatywne podejście i zupełnie nienowoczesne, jednak uważam, że słowa wciąż w polityce są i będą ważne. Ich znaczenie, a także umiejętność dotrzymywania. Wiem oczywiście, że niedotrzymywanie umów i obietnic jest w obecnej polityce cnotą, jednak świat, jeżeli chce istnieć, musi wrócić do elementarnej przyzwoitości, w której słowo jest ważne. Polityka w wydaniu Palikota, to łatwość bełkotu, który jest kompletnie bez znaczenia, bo taki miał być od początku.
To, że cała Polska mówi o LGBT, rozwodzie z Kościołem i aborcji nie jest zasługą Palikota. Podstawia nogę tylko tam, gdzie kują kogoś innego. Nieprawdą, że na ulice w Strajku Kobiet i Marszach Równości wyszli ludzie, bo Palikot dał im odwagę. Oni i tak by wyszli. Palikot poniewczasie chce dodać sobie znaczenia. To charakterystyczne zachowania przegrywa.
Ruski stanął okoniem
Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…