To już oficjalne – amerykańscy żołnierze nie opuszczą Syrii. Co prawda ich obecność zostanie poważnie zredukowana, ale fakt pozostanie faktem. W suwerennym państwie, które wcale nie życzy sobie obecności US Army, pozostanie ok. 200 uzbrojonych reprezentantów światowego mocarstwa.
W końcu ubiegłego roku Donald Trump zszokował świat, analityków zajmujących się terroryzmem i wojskowością, a także własnych partyjnych kolegów swoją deklaracją, iż Amerykanie opuszczą Syrię w krótkim czasie, gdyż powód ich obecności, Państwo Islamskie, już przeszedł do historii. Twitterowa deklaracja błyskawicznie została Trumpowi wyperswadowana. Okazało się, że żołnierze jednak tak szybko nie odejdą, ale stanie się to etapami do 30 kwietnia. Najnowsza, dzisiejsza deklaracja Białego Domu sugeruje, że niektórzy nie odejdą w ogóle.
Na terytorium Syrii pozostanie „mała grupa sił pokojowych” w sile 200 żołnierzy. Jak długo? Rzeczniczka Białego Domu Sarah Sanders nie sprecyzowała.
Decyzja Białego Domu została ogłoszona po tym, gdy Trump odbył rozmowę telefoniczną z prezydentem Turcji Recepem Tayyipem Erdoganem, ale portal Middle East Eye, powołując się na źródło w administracji amerykańskiego prezydenta, twierdzi, że podjęto ją już jakiś czas temu. Nie zdecydowano tylko, gdzie rozlokować „siły pokojowe” i jaki prognozować czas ich utrzymywania w Syrii. Anonimowy amerykański urzędnik, cytowany z kolei przez Agencję Reutera, twierdzi, że rozważana była koncepcja utrzymania żołnierzy w dwóch lokalizacjach: w bazie At-Tanf w pobliżu zbiegu granic Syrii, Jordanii i Iraku oraz w północnowschodniej Syrii, na obszarze, z którego Turcja chciałaby usunąć siły kurdyjskie, sojuszników USA i pogromców Państwa Islamskiego. W drugiej z tych lokalizacji obecność Amerykanów miałaby być dla Kurdów gwarancją bezpieczeństwa. W przypadku At-Tanf chodzi natomiast o powstrzymywanie Iranu i – o czym mówi się ciszej – dalsze szkolenie bojowników dla formacji, które będą realizować w regionie cele USA. Pod różnymi sztandarami.
Rozmówca „Middle East Eye” podkreśla, że zachowanie amerykańskich oddziałów w Syrii ma w przyszłości być argumentem w dyskusji z państwami europejskimi: my zostaliśmy, więc wy też powinniście przysłać wojsko na Bliski Wschód. Zapewnienia o przysłaniu kontyngentów do Syrii starał się zdobyć w ubiegłym tygodniu na konferencji w Monachium p.o. sekretarza obrony USA Patrick Shanahan – bez powodzenia. Na przyjazd innych wojsk z Europy liczą także Kurdowie, którzy wyrazili radość po komunikacie Białego Domu. Niewątpliwie liczą na to, że zwiększona obecność zachodnich wojsk docelowo uratuje ich przed Turcją, gdyby Trump znowu podjął w bliskowschodnich sprawach jakąś nieprzewidywalną decyzję i tym razem się z niej nie wycofał.
Były korespondent PAP w regionie Witold Repetowicz w komentarzu dla Polskiego Radia oznajmił, że USA szukają formuły, jaka zapewni im utrzymanie kontroli nad Syrią. Trudno się z taką oceną nie zgodzić.
W świetle powyższego nie ulega oczywiście najmniejszej wątpliwości, że przy planowaniu jakichkolwiek działań i rozmieszczenia wojsk władze syryjskie ani razu nie zostały przez Waszyngton zapytane o opinię.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
Nie odpuszczą, za dużo tam ropy
To całkiem tak jak w Afganistanie – ,,opuszczają” ten kraj już 16 rok…
I rok w rok to ogłaszają.
A nasze jakże wyczulone na ,,prawa człowieka” media?
Morda w kubełku….