Chloé Zhao jest pierwszą Amerykanką azjatyckiego pochodzenia nominowaną do Złotego Globu. Jednak to nie korzenie świadczą o wyjątkowości jej filmów. W dwóch swoich poprzednich produkcjach, zatytułowanych Pieśni braci moich (2015) i Jeździec (2017), pokazała, że najbardziej zależy jej na bohaterach. Nomadland jest filmem, za który należy jej się Oscar w kategorii reżyseria.

Nawiązanie do tytułu książki Katarzyny Dudy w tej recenzji nie jest przypadkowe. Polacy po transformacji ekonomicznej przeprowadzonej przez ekipę Balcerowicza byli narodem straconych marzeń i straconych szans. Można powiedzieć, że tak jak Amerykanie po kryzysie z 2007 roku. Jak sobie radzić, gdy dotychczasowy świat pracujących ludzi walił się w gruzy? Duda pokazuje mieszkańców Wałbrzycha, którzy poszli wydobywać węgiel biedaszybach, Zhao opowiada o kilku milionów mieszkańców USA, którzy ruszyli w drogę. Po co? Nomadland opowiada na dobrą sprawę o ludziach, którzy stracili swoją podmiotowość i zmuszeni zostali do powrotu do czasów sprzed rewolucji neolitycznej: do czasów, gdzie za pracą i jedzeniem trzeba ciągle podążać.

Film Zhao nie jest manifestem politycznym. Nie jest kolejnym spoliczkowaniem libertariańsko-republikańskiego wyobrażenia o Land of the Free, jakie do mózgów wpajała ludziom propaganda czasów Reagana i spółki. Zamysł filmu jest inny: obraz, momentami w konwencji bliskiej dokumentowi, ukazuje nam losy Fern, granej przez Francis McDormand. Twórcy od początku każą nam sądzić, że jest to poczciwa kobieta, zaraz po sześćdziesiątce, której zostało ostatnich kilka lat pracy. Jako mieszkańcy peryferyjnego kraju Unii Europejskiej dobrze wiemy, jak wygląda sytuacja na rynku pracy, gdy nie jest się najbardziej poszukiwanym pracownikiem, ze względu na wiek chociażby. Przez ponad 100 minut nie opuszczamy naszej bohaterki na krok. Jesteśmy z nią, gdy nalewa zupę do miski, razem z kilkudziesięcioma innymi nomadami. Jesteśmy z nią, gdy w nieludzkich warunkach zarabia na wielką fortunę Jeffa Bezosa. Jesteśmy z nią nawet wtedy, gdy kolejną noc śpi w tych samych ubraniach, w tej samej przyczepie, na tym samym polu, niegdyś używanym wyłącznie do kempingu.

Dla bohaterki Nomadland jedyną szansą na zarobek okazuje się wspomniane zatrudnienie w Amazonie. Krytycy filmowi stworzyli już mnóstwo teorii spiskowych, sugerujących, że korporacja Jeffa Bezosa zapłaciła Zhao za pozytywne ukazanie jej w tym obrazie. Tyle tylko, że reżyserka wcale Amazona nie pokazuje w pozytywnym świetle – korporacja Bezosa jawi się jako opcja ostateczna, od której nie można uciec i, mimo niewolniczych warunków pracy, wciąż uchodzi za jedną, a w tym przypadku za ostatnią z możliwych opcji.

Większość epizodycznych postaci przedstawionych w Nomadland to naturszczycy. Konsensus w środowisku reżyserów jest taki, że aby po nich sięgać, trzeba być naprawdę doświadczonym twórcą. Film ten jest dopiero trzecią pełnometrażową produkcją Chloé Zhao, więc wydawałoby się, że reżyserka sporo ryzykuje. A jednak! Naturszczycy wypadają w filmie znakomicie, a dzięki przełamaniu blokady pomiędzy hollywodzką gwiazdą a zwykłym człowiekiem, dyskusje pomiędzy postaciami wypadają niezwykle naturalnie. A przecież ryzykowny był sam koncept filmu. Gdyby się dobrze zastanowić, to obraz mógł być zwyczajnie nudny, tak jak nużący jest reportaż Jessiki Bruder stanowiący trzon scenariusza. Nomadka podróżuje za pracą, spotyka kolejnych ludzi… Jednak podczas seansu każdą interakcję głównej bohaterki z epizodycznymi postaciami odbieramy jako nowy rozdział.  Czy to w pracy, czy to przy kolektywnym ognisku – tę chemię pomiędzy bohaterami czuć i za to należy Zhao docenić. Potrafiła wyrównać stosunki pomiędzy bogatą gwiazdą Hollywood, a przeciętnym człowiekiem, który zgłosił się na casting Nomadland szukając – zupełnie jak bohaterka filmu – zarobku.

Reżyserka nas zwodzi. Nakłania do tego, aby wątpić w to, co dotąd wiedzieliśmy o głównej postaci filmu Fern. A Francis McDormand w tej roli naprawdę chce się wierzyć. Chce się wierzyć w każdy, pojedynczy aspekt jej życia, mimo, że od początku dostajemy komunikaty, że nie jest to osoba przezroczysta i absolutnie czysta. W Nomadland nie ma w nim spektakularnych zwrotów akcji, zadziwiających plot twistów, wybuchów czy pościgów. To po prostu film obyczajowy traktujący o kobiecie, której świat wywrócił się do góry nogami. Film Chloé Zhao został nagrodzony Złotym Lwem na festiwalu w Wenecji, czyli najbardziej prestiżowym ze wszystkich wyróżnień, na jakie można liczyć na Półwyspie Apenińskim. Rok wcześniej sięgnął po niego Joker (2019) w reżyserii Todda Phillipsa – kolejny dramat społeczny opowiadający o realiach dzisiejszego kapitalizmu.

Nomadland opowiada także o Ameryce, która w ostatnich latach z mitycznego epicentrum wolności do ostatecznie przemieniła się w uwłaczającą godności ludzkiej dystopię. Zarówno reportaż Jessiki Bruder, jak i film Chloé Zhao pozwalają odbiorcy to zrozumieć. Traktują wszak o tym, jak potężne przemiany przeszło amerykańskie społeczeństwo po pierwszym tak poważnym kryzysie finansowym od 1929 roku. Była to dla niego kolejna wielka tragedia po World Trade Center.

Obraz Zhao pewnie nie przekona nieprzekonanych. Nie wywrze presji na aktywie politycznym, który dokonuje w Stanach Zjednoczonych zmian. Ciągle jednak może inspirować zwykłych obywateli, takich jak Fern, do walki z systemem i przekonywać, że w tej walce z systemem nie jesteśmy sami. Amerykańska reżyserka pokazuje bowiem dokładnie to samo, co Ken Loach w swoim, nagrodzonym Złotą Palmą w Cannes filmie Ja, Daniel Blake (2016). W walce z lewiatanem, w walce z mechanizmem państwowej opresji naprawdę mamy sojuszników – trzeba ich tylko znaleźć. Na swojej drodze poznajemy wiele, z pozoru niepotrzebnych postaci. Każda z nich zmienia nas jednak, przełamuje zabetonowane części osobowości. Za sprawą tych doświadczeń w pewnym momencie następuje moment, w którym Fern dochodzi do wniosku, że coś poszło za daleko. Stanowczo za daleko. My też możemy to zrozumieć.

8/10

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…