W cieniu ofensywy na Mosul i walk o Aleppo – zmasowany atak tureckiego lotnictwa na pozycje Kurdów w północnej Syrii. Państwowe media z Ankary szacują liczbę zabitych bojowników YPG nawet na 200 osób. Kurdowie przekonują, że to ogromna przesada.
Obie strony zgodne są tylko co do jednego – Turcja przeprowadziła wczoraj w nocy zmasowane uderzenie z powietrza na rejon Marrat Umm Hausz na północ od Aleppo. Samoloty i artyleria zaatakowały 18 celów. Zadaniem ataku było zabicie maksymalnej liczby kurdyjskich bojowników i bojowniczek z Powszechnych Jednostek Obrony. Państwowa turecka agencja Anadolu poinformowała dziś rano, że wojsko „zlikwidowało od 160 do 200 terrorystów”. Tak bowiem Turcja traktuje Kurdów – niezależnie od tego, jak ogromne znaczenie mają ich jednostki w walce z Państwem Islamskim, które przecież oficjalnie również jest zagrożeniem dla bezpieczeństwa Ankary. Turcja w sierpniu rozpoczęła interwencję w północnej Syrii, oficjalnie po to, by wspierać zaprzyjaźnione formacje syryjskiej opozycji w zwalczaniu IS. Faktycznie siły te wyparły sektę z kilku miast w północnej Syrii, równocześnie jednak Turcy zmusili partyzantów kurdyjskich do opuszczenia części ziem, na których Kurdowie de facto budowali swoją demokratyczną autonomię.
Kurdowie starają się przekonać, że doniesienia tureckich mediów są przesadzone, a w rzeczywistości zginęło nie więcej, niż 10 członków YPG. Nie odnieśli się do informacji, że bombardowanie zniszczyło kurdyjskie lokalne centrum dowodzenia, kilka punktów zbiórkowych, magazynów i cztery wojskowe pojazdy. Zaprzeczyli natomiast sugestiom, jakoby Turcy działali „w obronie własnej” i że Kurdowie jako pierwsi zaczepili wspieranych przez nich syryjskich rebeliantów.
Dalszy ciąg z całą pewnością nastąpi. Prezydent Turcji już zapowiedział, że nie będzie czekał, aż organizacje terrorystyczne zaatakują w Turcji. Do większości obywateli jego kraju taka retoryka trafia. Sukcesywnie przyzwyczajani od dekady do powrotu konserwatywnego islamu do życia publicznego, przekonani, że właśnie religia przywraca im godność i prawdziwą tożsamość, Turcy może i boją się zamachów IS, ale za stokroć gorsze zagrożenie uważają walczących o własne państwo Kurdów. Recep Tayyip Erdogan wie, że na zwalczanie Kurdów ma przyzwolenie zarówno Europy, jak i USA, które tylko słowami daje wyraz poparciu dla aspiracji największego na Bliskim Wschodzie narodu bez państwa.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
Czy przyzwolenie dla Turcji do ingerowania w sprawy Syrii i Iraku nikogo nie zastanawia? Podobną milczącą zgodę może uzyskać każde silniejsze państwo, jeżeli tylko nie narusza interesów mocarstw, które zwalczają się od lat na obcych terenach, oszczędzając swoje własne. I to jest ta nowoczesna i cywilizowana zastępcza trzecia wojna światowa, miotana od brzegów Korei po brzegi Palestyny. Tyle, że Europa nie dostrzega, że przyzwolenie jest praźródłem dzisiejszych problemów z imigrantami, a jutrzejszych z europejską tożsamością i cywilizacją. Oczywiście, nie ma się czego bać. Przecież w historii po Europie przechodzili Hunowie i Awarowie, osiadli na stałe Bułgarzy i Wegrzy, Europejczykami stali się Tatarzy i Turcy. Nikt nie pyta, kogo zabrakła wśród dzisiejszych narodow Europy i dlaczego. Tyle, że historię tworzą ludzie, a nie fantasmagorie.
Kurdom, tak jak i Palestyńczykom, życzę własnego państwa. Rozwiązałoby to wiele problemów. Turcja i Izrael nie mogłyby już zabijać mniejszości pod pretekstem walki z terrorystami, z drugiej strony wszelkie ataki wymierzone w terytorium Turcji czy Izraela oznaczałyby agresję jednego państwa na drugie i dużo łatwiejszy do rozwiązania konflikt symetryczny. Słowem: Palestyna dla Palestyńczyków, Kurdystan dla Kurdów, Polska dla…. ;-))))
Dzikie poturczeńce robią kęsim Kurdom, inoeuropejczykom, choć muslimcom, a potem przyjdzie pora robić kęsim i zwykłym europejczykom.