O sukcesach w walce reprywatyzacją, dwulicowości Patryka Jakiego i nowych wyzwaniach dla ruchu lokatorskiego Strajk.eu rozmawia z Piotrem Ciszewskim, wieloletnim działaczem Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów.
Ruch lokatorski działa w Warszawie od ponad dziesięciu lat. Początkowo, kiedy pomagaliście ofiarom reprywatyzacji, uchodziliście w mainstreamie za “oszołomów”. Dzisiaj opinia publiczna jest raczej po waszej stronie, a przynajmniej większe jest zrozumienie dla faktu, że zwrot kamienic prawie zawsze oznacza niesprawiedliwość wobec lokatorów. Przedstawicielki Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów zasiadają w radzie społecznej przy komisji weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji. Jak można określić i ocenić etap, na którym znajduje się obecnie ruch lokatorski?
Na pewno jesteśmy w o wiele lepszej sytuacji niż w latach 2005-2006, kiedy zaczynaliśmy działalność. Tematy reprywatyzacji i praw lokatorów były wówczas szerzej nieznane. Nawet sami urzędnicy uznawali je za jednostkowe przypadki, w których lokatorzy powinni byli kontaktować się bezpośrednio z właścicielami, a nie poszukiwać rozwiązań systemowych. Wraz z kolejnymi odsłonami “afery reprywatyzacyjnej” coraz więcej środowisk zaczęło przyznawać nam rację. Tezy, które organizacje lokatorskie zawarły w swoim raporcie z 2010 r. na temat warszawskiej reprywatyzacji trafiają dziś do czołowych mediów – szkoda, że dopiero po tylu latach i po tylu ludzkich krzywdach.
Media od dawna otwarcie mówią o “aferze reprywatyzacyjnej”, jednak cały czas skłonne są uznawać ją za szereg osobnych nadużyć. Co przemawia za systemowym charakterem problemu? Nieprawidłowości dotyczą ponad 4 tys. budynków w Warszawie.
Rzeczywiście istnieje tendencja do przedstawiania reprywatyzacji przez pryzmat poszczególnych przypadków. Najdrastyczniejszy z nich to zabójstwo Jolanty Brzeskiej, działaczki WSL, w marcu 2011 roku. Mamy też przykład działki przy Chmielnej 70, który wzbudził wielkie zainteresowanie mediów zapewne dlatego, że jest to jedna z najdroższych nieruchomości w Warszawie, warta 150-160 mln złotych.
Za systemowym rozumieniem problemu przemawia przede wszystkim jego skala. Mamy do czynienia z tysiącami nieruchomości, które albo już zostały zwrócone, albo znajdują się na liście budynków objętych roszczeniami. Zagrożona może być cała przedwojenna część Warszawy. Skalę tę w pewnym stopniu zmniejszyła tzw. mała ustawa reprywatyzacyjna, ale rzecz nadal dotyczy kilkunastu tysięcy mieszkańców. Tendencja do przedstawiania tego jako jednostkowe przypadki utrzymywała się od początku, bo politycy i urzędnicy mogli w ten sposób uniknąć ciężaru odpowiedzialności. Poza tym systemowe rozumienie reprywatyzacji oznaczałby zakwestionowanie części dogmatów funkcjonujących w polskiej polityce mieszkaniowej, np. przekonania, że własność prywatna jest zawsze lepsza od wszelkich innych form własności, albo że mieszkania komunalne to przeżytek, którego należy się pozbyć. Politycy, którzy garną się do rozliczania “afery reprywatyzacyjnej”, nie kwestionują bynajmniej “świętego prawa własności”, ani prymatu praw właścicieli nad prawami lokatorów. Jeszcze niedawno PiS obiecywał tak zwanym dekretowcom, czyli kamienicznikom rzekomo poszkodowanym w wyniku dekretu Bieruta odbierającego nieruchomości warszawskie, spełnienie ich postulatów i uwzględnienie roszczeń reprywatyzacyjnych.
Dzisiaj ten temat żyje głównie za sprawą sejmowej komisji, której przewodniczy Patryk Jaki. Gromadzi ona wiele cennych informacji, ma szerokie uprawnienia – niektórzy twierdzą nawet, że aż niekonstytucyjne. Jednocześnie bezprawne zwroty nieruchomości nadal mają miejsce, a w kampanii wyborczej Jakiego problem ten jest wręcz niewidoczny.
Komisja Jakiego jest istotna ze względu na jej zdolność gromadzenia wiedzy o poszczególnych przypadkach i dlatego dwie przedstawicielki WSL weszły w skład rady społecznej przy tej komisji. Nie łudzimy się natomiast, że ta instytucja przyczyni się do rozwiązania systemowego, czyli do całościowej zmiany prawa w postaci ustawy reprywatyzacyjnej. Patryk Jaki mówił co prawda o ustawie reprywatyzacyjnej i przedstawił jej założenia, teraz jednak została ona odłożona do sejmowej “zamrażarki” – nic nie wskazuje na to, żeby PiS chciał ją uchwalić. Stała się rzekomo ofiarą pogarszających się relacji Polski z Izraelem, jednak moim zdaniem to tylko wymówka. Nie ma woli politycznej uchwalenia ustawy. Komisja pełni pewną pozytywną rolę w konkretnych przypadkach, kiedy udaje się jej wstrzymać reprywatyzację w konkretnych przypadkach, a nawet odebrać nieruchomości przejęte przez prywatnych właścicieli z naruszeniem prawa.
Jakie są te konkretne przypadki? Podobno udało się wywalczyć zwrot mieszkań, a nawet całych budynków do zasobu miejskiego. To chyba przełomowy moment…
Tak, to bardzo ważne decyzje komisji. Na ich mocy w kilku spektakularnych sprawach odebrano prywatnym właścicielom budynki uzyskane przez nich w drodze reprywatyzacji. Nadal nie wiadomo, jakie dokładnie będzie to miało praktyczne skutki, ponieważ wszystko ma na razie charakter formalny. Kamienicznicy odwołują się od tych decyzji. Jakie będzie to miało znaczenie dla lokatorów, którzy cały czas zamieszkują te budynki? Według otrzymanych przez nas informacji mają oni znowu płacić czynsz komunalny, co byłoby to dla nich bardzo korzystne.
Wciąż nie wiemy jednak, jakie będą skutki prawne tych decyzji i ich realizacja w praktyce. Miasto stołeczne Warszawa nie kwapi się na przykład do faktycznego przejęcia budynku przy Poznańskiej 14 od dewelopera znanego z korzystania na reprywatyzacyjnej grabieży. Ciągle też nie wiadomo, jak na podstawie decyzji komisji możliwe byłoby dochodzenie odszkodowań przez osoby, które w wyniku reprywatyzacji poniosły już konkretne straty: zostały zadłużone lub eksmitowane.
Czy WSL jest zadowolone z funkcjonowania rady społecznej przy komisji? Jakie ma ona możliwości? Czy nie jest tylko kwiatkiem do kożucha?
Rola rady społecznej sprowadza się do tego, że ma ona wgląd do dokumentów, może też proponować pytania do przesłuchań i rozwiązania korzystne dla lokatorów. Jest to rola ograniczona, ale bardzo ważna ze względu na dostęp do informacji. Oczywiście chcielibyśmy, żeby jej zakres był większy. Kiedy w roku 2017 miał miejsce nasz słynny protest, zakończony przejęciem przez nas obrad rady miasta, postulowaliśmy, żeby do oceny skutków reprywatyzacji powołać niezależną komisję z udziałem strony społecznej. Obecna komisja weryfikacyjna jest tylko częściowym spełnieniem tej propozycji – rola czynnika społecznego jest mniejsza niż być powinna. Dobrze natomiast, że ta rada w ogóle istnieje.
Sprawę reprywatyzacji zakończyć może tylko ustawa z prawdziwego zdarzenia. Sam natomiast wspomniałeś, że ostatni projekt – również firmowany nazwiskiem Jakiego – właśnie przepadł. Jakie są jeszcze szanse na ustawę?
Obawiamy się, że po wyborach samorządowych temat może zostać ostatecznie odłożony na półkę. Założenia, które początkowo przedstawił Patryk Jaki, były bardzo korzystne dla lokatorów i odpowiadały naszym postulatom: po pierwsze, wypłata rekompensat dla dawnych właścicieli, ale w wysokości określonej nie przez dzisiejsze ceny rynkowe, lecz przez wartość budynku w chwili przejęcia go przez państwo. Po drugie, położenie kresu handlowi roszczeniami do budynków. Brzmiało to obiecująco. Niestety, kiedy zaczęły się dyskusje nad konkretnymi zapisami ustawy, pojawiły się pomysły, żeby odszkodowania były naliczane według cen bieżących, co oznacza, że nadal byłby to świetny biznes dla kamieniczników. Powstały też podejrzenia, że pozostaną jednak furtki pozwalające przekazywać roszczenia do budynków.
Niestety wśród polityków nie ma determinacji do stworzenia ustawy całkowicie wygaszającej roszczenia reprywatyzacyjne i dopuszczającej wypłatę jedynie symbolicznych rekompensat, tak by nie obciążały one zbytnio skarbu państwa. Państwo nie powinno transferować ogromnych pieniędzy do kieszeni prywatnych osób, tylko dlatego, że kilkadziesiąt lat temu ich przodkom odebrano budynki. Ustawa powinna zawierać z jednej strony możliwość dochodzenia odszkodowań przez ofiary reprywatyzacji, a z drugiej strony współgrać z ustawą o ochronie praw lokatorów, aby ludzie w budynkach już zreprywatyzowanych mieli rzeczywistą ochronę prawną, m.in. przed nieuzasadnionymi podwyżkami czynszów. Sama ustawa reprywatyzacyjna też wszystkiego nie rozwiąże – potrzebna jest gruntowna zmiana polityki mieszkaniowej.
Właśnie, działalność WSL nie ogranicza się tylko do obszaru reprywatyzacji. Ostatnio podjęliście akcję w sprawie kosztów ogrzewania zasobu komunalnego oraz socjalnego. Stołeczna polityka mieszkaniowa prawie nie istnieje. Ratusz co prawda chwalił się ostatnio remontami mieszkań, miną jednak wybory samorządowe i “wrażliwość społeczna” władz się się skończy. Czy sam ruch lokatorski ma szerszy plan dla Warszawy?
WSL zaangażowało się ostatnio m.in. w kampanię w obronie lokatorów mieszkań komunalnych i socjalnych z dzielnicy Praga Południe. Okazuje się bowiem, że w znacznej części zasobu miejskiego brak jest centralnego ogrzewania. Zimą oznacza to wzrost kosztów eksploatacji o kilkaset procent. Uderza to w najbiedniejszych mieszkańców zmuszonych nawet brać kredyty konsumpcyjne, aby móc ogrzać mieszkanie. Taka sytuacja nie może trwać dalej, bo w ten sposób mieszkalnictwo komunalne tylko pogłębia ubóstwo lokatorów, zamiast pomagać im materialnie, a właśnie to ma na celu. Na Pradze Południe znalazły się grupy lokatorów chcące zmienić ten stan i walczyć o swoje prawa. Wywieszane są banery informujące o kosztach ogrzewania. Odbyły się też protesty podczas sesji rady dzielnicy.
Przy tej okazji udało nam się obnażyć hipokryzję samorządowców. Jedna z radnych PO była oburzona, że mieszkańcy chcą, aby dzielnica zapłaciła za zamontowanie instalacji co w “prywatnych mieszkaniach”. Nie wiedziała nawet nawet, że zasób komunalny i socjalny należy do dzielnicy, a nie prywatnych osób.
Kampania w sprawie ogrzewania częściowo pokrywa się z walką w sprawie reprywatyzacji. Samorząd używa bowiem roszczeń reprywatyzacyjnych jako wygodnego pretekstu, aby nie prowadzić remontów w budynkach komunalnych. Tak jest między innymi w przypadku Mińskiej 33. Roszczenie dawno zostało uznane za bezzasadne przez sąd, jednak dzielnica wciąż używa go jako pretekstu aby nie montować w budynku centralnego ogrzewania.
Walka na szerszym polu wymaga pewnie różnych form działania. W jaki jeszcze sposób WSL chce organizować lokatorów?
Oczywiście najbardziej spektakularną formą działania są blokady eksmisji, czyli obywatelskie nieposłuszeństwo wobec antyspołecznych działań przeciwko lokatorom. Niedawno udało się w ten sposób zablokować eksmisję ze zreprywatyzowanego budynku przy Dąbrowskiego 8, gdzie właściciele chcieli wyrzucić niewygodną lokatorkę jeszcze przed zajęciem się sprawą przejęcia tej nieruchomości przez komisję weryfikacyjną. Komornik widząc determinację uczestników i uczestniczek blokady odstąpił od czynności. Staramy się jednak, w miarę możliwości, unikać blokad, bo wystawiają ludzi na policyjne represje. Tam, gdzie się da, dążymy do tego, by rozwiązać konflikt na poziomie prawnym lub drogą negocjacji.
Zbliżają się wybory samorządowe. Będziemy między innymi wspierać kandydatów i kandydatki do rad osiedli na Pradze Południe. Te niepartyjne i społeczne ciała mają w samorządzie rolę pomocniczą, jednak mogą zajmować stanowiska w ważnych kwestiach, na przykład remontów zasobu komunalnego. Chcemy, aby w radach znaleźli się lokatorzy i inni wykluczeni. To pozwoli im poczuć siłę i zobaczyć, że nie są sami.
Wracając do kwestii reprywatyzacji, postaramy się zaproponować optymalny rodzaj jej prawnego rozwiązania, czyli społeczny projekt ustawy wygaszającej roszczenia właścicielskie. Współpracujemy przy tym i będziemy współpracować z innymi organizacjami lokatorskimi, bo tylko razem mamy szansę na zwycięstwo. WSL nie chce być NGO-sem widzącym tylko wąski wycinek rzeczywistości. Pokazujemy, że polityka mieszkaniowa jest jednym z elementów tego, co nazywamy systemem niesprawiedliwości społecznej.
Tygodnik “Polityka” zwrócił ostatnio uwagę na nowe zagrożenie. Spółdzielcze mieszkania własnościowe zaczynają być przejmowane za długi spółdzielni. Mechanizmy, podobnie jak przy reprywatyzacji, są bezprawne, wszystko opiera się jednak na braku świadomości zarówno wśród lokatorów, jak i w prokuraturze.
Jest to stosunkowo nowy problem częściowo związany z tym, że skończyły się możliwości czerpania ogromnych zysków z reprywatyzacyjnej grabieży. Teraz grupy zawodowo przejmujące budynki mogą przerzucić się na skupowanie długów spółdzielni i doprowadzaniu do licytacji mieszkań w ten sposób.
Sprawdza się to, co mówiliśmy od lat – w obecnym systemie niemal nikt nie może być spokojny o dach nad głową. Spółdzielcy mówiący, iż mają wykupione mieszkania, więc nie będą mieli żadnych problemów, okazują ignorancję. Również oni powinni być świadomi zagrożeń. Zaczynają do nas docierać osoby, którym spółdzielnie chcą zlicytować mieszkania za stosunkowo niewielkie długi. Poważnym problemem jest to, że ludzie rzadko interesują się sprawami spółdzielni, których sami są członkami, i tym, jak są one zarządzane. Tymczasem właśnie od kondycji spółdzielczej demokracji zależy los ich mieszkań.Kampania skierowana do tej grupy lokatorów jest jednym z działań, które WSL będzie rozważał.
Na razie skupiamy się na bieżących problemach, myślimy jednocześnie o rozszerzeniu działalności. Od początku przyświecała nam zasada, że będziemy przeciwdziałać próbom konfliktowania mieszkańców różnych zasobów mieszkaniowych. Mechanizmy grabieży oraz antyspołecznej polityki mieszkaniowej często są bowiem dla nich wspólne – stąd potrzeba wspólnego działania. Nie dajmy się podzielić.
BRICS jest sukcesem
Pamiętamy wszyscy znakomity film w reżyserii Juliusza Machulskiego „Szwadron” …
W tytule artykułu jest fundamentalny błąd. Ustawa nie zakończy reprywatyzacji tylko ją ureguluje, jeśli ustawa będzie 'wrażliwa społecznie’ to być może zakończy zwrot nieruchomości z lokatorami.
@fauxpas: dobry argument, ale termin by nalezalo liczyc od 1989, bo wczesniej formalnie i faktycznie nie mieli oni mozliwosci przeciwdzialac zaborowi. czyli 30 lat minie w przyszlym roku
Niby dlaczego nawet środowiska lokatorskie domagają się ustawy, która przewiduje zwrot za przejęte przez państwo mienie?!
„Założenia, które początkowo przedstawił Patryk Jaki, były bardzo korzystne dla lokatorów i odpowiadały naszym postulatom: po pierwsze, wypłata rekompensat dla dawnych właścicieli, ale w wysokości określonej nie przez dzisiejsze ceny rynkowe, lecz przez wartość budynku w chwili przejęcia go przez państwo.”
To niezwykle przykre stwierdzenie. Oznacza ono, że warszawskie środowisko lokatorskie zostało zainfekowane wirusem fałszywej, libertariańskiej dogmatyki. Pominąwszy już fakt, iż jeżeli przodkowie rzekomo poszkodowanych nie otrzymali odszkodowań, to tylko i wyłącznie z powodu przejęcia nieruchomości za długi i/lub całkowitego jej zniszczenia, nie należy zapominać, że przecież art. 172. § 2. kodeksu cywilnego mówi, że „po upływie lat trzydziestu posiadacz nieruchomości nabywa jej własność, choćby uzyskał posiadanie w złej wierze.” Z tego jasno wynika, że termin dochodzenia ewentualnych roszczeń minął w roku 1975, a wszelka późniejsza działalność ma charakter przestępczy (wyłudzenia). Kto ma podnieść ten temat, jeżeli nawet tzw. lewica powiela libertariańskie schematy?
Zgodziłbym się gdyby orzecznictwo sądów stosowało instytucję zasiedzenia do mienia komunalnego. Niestety tak nie jest. Miejskie nieruchomości są chronione gorzej niż np. całkowicie nielegalnie zajęte przez osobę prywatną.