14 kwietnia zaczął się kolejny akt ukraińskiej gry pozorów. Zaczął pracę nowy rząd z Wołodymyrem Hrojsmanem na czele. Reszta – oligarchowie, korupcja, kłótnie w parlamencie, antyspołeczne prawodawstwo – została po staremu. A sojusznicy Kijowa w Waszyngtonie i Brukseli nadal nie chcą przyjąć skali problemu do wiadomości i wyciągnąć wniosków.

Nowy premier Ukrainy Wołodymyr Hrojsman / fot. Wikimedia Commons
Typowi przedstawiciele ukraińskiej klasy politycznej: człowiek oligarchy udający młodego technokratę, premier Wołodymyr Hrojsman… / fot. Wikimedia Commons

Poprzedni premier Arsenij Jaceniuk przynajmniej udawał, że jest w pełni samodzielnym politykiem. Ba, okresowo wychodziło mu to całkiem nieźle. Jednak wystawienie Wołodymyra Hrojsmana na stanowisko szefa rządu ma już zupełnie inny charakter. Jest tajemnicą poliszynela, że zatwierdzenie jego rządu w Radzie Najwyższej 14 kwietnia było zwieńczeniem zakulisowych rozmów Petra Poroszenki z kolegami-oligarchami i efektem wspólnego przekonania tychże oligarchów, że żaden z nich (jeszcze!) nie życzy sobie przedterminowych wyborów parlamentarnych. Poroszenko wie, że jego Blok, podobnie jak związany z Jaceniukiem Front Ludowy ostro traciły w sondażach, w miarę, jak w Ukraińców uderzały negatywne skutki społeczne wprowadzonych w zeszłym roku cięć. Rinat Achmetow, sponsor Bloku Opozycyjnego, zbierającego resztki upadłej Partii Regionów, zakłada, że lepiej jeszcze odczekać – gdyby wybory odbyły się teraz, jego partia zebrałaby kilka-kilkanaście procent głosów, ale im dalej od Majdanu, tym więcej ludzi da się przekonać, że „za Janukowycza było lepiej”. Drugi wielki konkurent Poroszenki, Ihor Kołomojski, też wychodzi z założenia, że jego podopieczni z Partii Radykalnej Ołeha Laszki z czasem tylko zyskają – ambicją tego oligarchy byłoby zagospodarowanie i zjednoczenie pod jednym sztandarem organizacji skrajnie nacjonalistycznych. Dodatkowo, „na wszelki wypadek”, Kołomojski sponsoruje jeszcze liberalne Odrodzenie i też liczy na to, że zacznie ono osiągać lepsze wyniki wyborcze. To, że nie byłoby rządu Hrojsmana, gdyby nie porozumienie prezydencko-oligarchiczne, przyznają w swojej analizie Tadeusz Olszański i Tadeusz Iwański z warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich, który na Ukrainę po Majdanie patrzy z dużą życzliwością i nadzieją. O czymś to świadczy.

Wymiana premiera ma ponadto aspekt wizerunkowy. Od początku roku Międzynarodowy Fundusz Walutowy i organizacje europejskie wytykają Ukrainie brak postępów, ba, brak zdecydowanych działań w walce z korupcją. Odrębną kwestią pozostaje, skąd Unia Europejska wzięła swoją wiarę w to, że fundowany przez oligarchów rząd w ogóle będzie chciał z korupcją walczyć. Bo domagali się tego młodzi ludzie na Majdanie, a Jaceniuk uroczyście się zobowiązał ze sceny? Ignorowanie oczekiwań obywateli i składanie obietnic bez pokrycia to stały element ukraińskiego życia politycznego. Bo na wschodzie Ukrainy trwa konflikt z Rosją i rozkradanie państwa stoi w jawnej sprzeczności z deklaracjami o jego obronie? Cóż, myślenie oligarchów zawsze ukierunkowane było wyłącznie na łatwe i szybkie bogacenie się bez względu na wszystko. Zachwycony możliwością zaszkodzenia Rosji Zachód postanowił tego nie zauważyć. Kiedy jednak sprawa zaczęła dotyczyć realnych pieniędzy – nawet, jeśli MFW nie obdarowuje Ukrainy, a tylko udziela jej pożyczki – sprawy się dla Kijowa skomplikowały. Nawet oligarchowie zrozumieli, że brak kredytów i utrata zaufania sojuszników oznacza natychmiastowe bankructwo państwa, którego utrzymanie jest im przecież na rękę. Mając w pamięci wcześniejsze kontakty z zachodnimi politykami po raz kolejny zaserwowali im zmianę na pokaz. Nowy premier to ucieleśnienie europejskiego ideału – młody, dynamiczny, z poważnym doświadczeniem samorządowym (był przez osiem lat merem 370-tysięcznej Winnicy) i politycznym (przez ostatnie dwa lata przewodniczył Radzie Najwyższej). Łatwo go sprzedać jako ambitnego technokratę spoza wszelkich układów. Czego się nie robi, żeby MFW wypłacił obiecaną transzę 1,7 mld dolarów.

Sprowadzanie Hrojsmana do rangi zwykłej marionetki może być nieco przesadzone. Być może trafniej byłoby nazwać go ambitnym człowiekiem, który rozumie mechanizmy działania ukraińskiej „demokracji” i chce skorzystać na nich tyle, ile się da, najpierw korzystając z protekcji potężniejszych od siebie, a potem budując własne zaplecze. Świadczyć o tym może spór między prezydentem a przyszłym jeszcze wówczas premierem – Hrojsman nie chciał w swoim rządzie kilku ludzi z najbliższego otoczenia Poroszenki. Zasygnalizował tym samym, że nie chce być ślepym narzędziem, które zrealizuje każdy pomysł politycznego patrona. To, że Poroszenko ustąpił, świadczy jednak raczej o tym, że całą sprawę traktował jako drugorzędną, a nie o nadzwyczajnych talentach negocjacyjnych Hrojsmana. Przeciąganie się tworzenia gabinetu zepsułoby sprzedawaną zachodnim sojusznikom historię, a wpływ na premiera prezydent będzie miał nawet bez dodatkowych pomocników.

Minister-milioner, jeden z gwarantów interesów oligarchii w nowym rządzie Ihor Nasałyk / fot. Wikimedia Commons
… minister-milioner, jeden z gwarantów interesów oligarchii w nowym rządzie Ihor Nasałyk… / fot. Wikimedia Commons

Nie tylko zresztą on. Achmetow i Kołomojski pobłogosławili powstanie rządu, ale nie przestaną się nim interesować. Łatwo się domyślić, o czym rozmawiali z kolegą oligarchą, a przy okazji prezydentem Ukrainy Poroszenką: żądali gwarancji, by nie doszło do prywatyzacji państwowych firm w sposób zagrażający ich biznesom oraz trwałego umieszczenia w resortach gospodarczych swoich ludzi. To się udało, czego najlepszym symbolem nowy minister energetyki – Ihor Nasałyk, milioner, sam mający perspektywy na rolę samodzielnego oligarchy. Oczywiście – co do tego panowie zgadzali się od początku – nie ma też mowy o żadnej „walce z korupcją” i „odświeżaniu klasy politycznej”. Nie ma mowy o usuwaniu skorumpowanych prokuratorów oraz sędziów i wprowadzaniu na odpowiedzialne stanowiska młodych entuzjastów, którzy ciągle wierzą w Majdan. Tutaj też oligarchowie nie mieli się o co spierać, bo to, że Poroszenko toleruje przekupnych urzędników wymiaru sprawiedliwości, udowodnił podczas swojej kadencji nie słowami, lecz czynem; nawet skrajnie krytykowany z tego powodu prokurator Wiktor Szokin stracił posadę dopiero wtedy, gdy zażądał tego Joe Biden w imieniu rządu USA (żądania osób mniej wpływowych Poroszenko ponad rok zbywał milczeniem). Jeśli wreszcie chodzi o apele Międzynarodowego Funduszu Walutowego, można je spełniać tylko wtedy, kiedy zapłaci za to społeczeństwo. Poroszenko wychodzi w tym miejscu z założenia, że jakoś to będzie, a dotkniętym antyspołecznymi reformami ludziom sprzeda się jakieś wytłumaczenie, w końcu bunty nie wybuchają na Ukrainie aż tak często. Dla Achmetowa i Kołomojskiego bunt byłby natomiast – do pewnego stopnia i za jakiś czas – nawet na rękę.

... i ultranacjonalistyczny bojówkarz - przewodniczący parlamentu Andrij Parubij / fot. Wikimedia Commons
… i ultranacjonalistyczny bojówkarz – przewodniczący parlamentu Andrij Parubij / fot. Wikimedia Commons

Na razie bez oligarchów teoretycznie opozycyjnych rząd nie będzie mógł funkcjonować. Już podczas głosowania nad jego utworzeniem to kilkanaście głosów Odrodzenia i Woli Narodu (to z kolei organizacja w orbicie Achmetowa) zadecydowało o tym, że ogólnikowe deklaracje Hrojsmana uznano za „program działań rządu”. Głosów tych premier oczywiście nie dostał raz na zawsze, przed każdym ważniejszym głosowaniem będzie musiał starać się o nie na nowo (jak? Łatwo można się domyślić). Jego własna koalicja to Blok Petra Poroszenki i Front Ludowy, oba coraz bardziej wewnętrznie skłócone i kompletnie niezdyscyplinowane, co tym bardziej wymusza korzystanie z „pomocy” innych oligarchów. Czasem razem z Hrojsmanem może jeszcze głosować Samopomoc Andrija Sadowego. Z kolei żadnej inicjatywy rządowej nie poprze Batkiwszczyna Julii Tymoszenko, Blok Opozycyjny i Partia Radykalna Ołeha Laszki. To, że polityczny patronowie dwóch ostatnich zgodzili się na premiera Hrojsmana nie oznacza, że ułatwią mu pracę. Nowym przewodniczącym parlamentu został Andrij Parubij, dowódca nacjonalistycznych bojówek paramilitarnych fetowany na zachodzie jako „komendant Majdanu”. Międzynarodowy image oligarchicznej „dobrej zmiany” uzupełniają nowi zagraniczni doradcy, na czele z Leszkiem Balcerowiczem. O tym, że ich neoliberalne recepty na wszystko mogą znaleźć w Kijowie wysoko postawionych zwolenników świadczy fakt, że Wołodymyr Hrojsman nie zwlekał specjalne z antyspołecznymi reformami. Żeby pokazać MFW, jak bardzo zależy mu na „reformie”, narzucił Ukraińcom bardzo wysoką podwyżkę cen gazu, następne w kolejce mają być opłaty za prąd.

Udało się znowu wyprowadzić zagranicę w pole? Wygląda na to, że niezupełnie. Szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego bynajmniej nie podskoczyła z radości na widok nowego premiera Ukrainy i nie pospieszyła wypłacać pieniędzy, na które tak czeka Poroszenko. Nie ma reform, nie ma pożyczki, konsekwentnie powtarza MFW. Co prawda jego przedstawiciele nie zareagowali do tej pory na podwyżki cen gazu i towarzyszące im zaklęcia o „przejrzystości”, która „pomoże walczyć z nadużyciami”, można jednak przewidywać, że ta zmiana, dramatyczna dla tysięcy Ukraińców, MFW nie wystarczy. W końcu antyspołeczne prawa przegłosowywano już w ubiegłym roku, a mimo to zaplanowanej do wypłaty na początku 2016 r. transzy kredytów Ukraina nie dostała.

O tym, że prezydent Poroszenko nie jest odnowicielem Ukrainy, a częścią trawiącego ten kraj problemu napisał w ubiegłym tygodniu nawet wpływowy amerykański magazyn „Foreign Policy”. Wezwał równocześnie, by jeśli Zachód nadal zamierza prowadzić wobec Kijowa politykę kija i marchewki rozważyć bardziej zdecydowane posługiwanie się argumentami z tej pierwszej kategorii. Stosowanie wyłącznie tych drugich kompletnie się nie sprawdziło. Spostrzeżeniu temu nie da się odmówić słuszności. Aby jednak wyciągnąć z niego wnioski, Stany Zjednoczone i Europa musiałyby spojrzeć prawdzie w oczy. Nie ma demokratycznej Ukrainy i w najbliższej przyszłości nie będzie, mimo całego entuzjazmu wielu uczestników Majdanu i mimo faktu, że także po nim w kraju kontynuują działalność organizacje zajmujące się np. monitorowaniem korupcji (którym, notabene, „demokratyczny” rząd coraz bardziej uprzykrza życie). Przeżarty korupcją kraj nie tylko nie zaoferuje swoim obywatelom lepszej przyszłości. Nie będzie się nawet nadawał do realizowania strategicznych celów Zachodu na Wschodzie, o co Amerykanom i Brukseli najbardziej przecież chodziło. Problem w tym, że świadomość ta przebija się do głów decydentów wolno. Wspomniany już Joe Biden podczas ostatniej wizyty na Ukrainie surowo skrytykował Poroszenkę za korupcję i udawanie reform, ale na tym samym spotkaniu obiecał mu 335 mln dolarów pomocy, m.in. na cele wojskowe…

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Świat staje się coraz bardziej niezrozumiały. I nie pomagają w jego zrozumieniu setki mediów ze swoimi tajnymi, widnymi i dwupłciowymi przepływami informacji.
    Decyduje – i tak jest od wieków – medialna nieustanność powtarzania wybranych kwestii.
    Kto wybiera?

    W swojej naiwności nigdy nie myślałam, że USA mogą wybrać sobie jakieś państwo europejskie do obróbki, równie wysublimowanej jak obróbka Afganistanu czy Iraku.
    Padło na Ukrainę, bo może ona najlepiej służyć do osaczania Rosji.
    USA wydały od 1991 r. 5 mld dolarów na wysmażenie paradygmatu konstruującego program „demokratyzacji” Ukrainy.

    Powszechnie wiadomo, że Ukrainą rządzi postsowiecka, ubogacona neobanderyzmem, banda, nazywana oligarchią.
    Powszechnie wiadomo, że ta oligarchia dopuszcza się ciężkich zbrodni (Odessa, euromajdańskie mordy i wiele innych) udokumentowanych na filmach umieszczonych na you tube.
    Oligarchia zatrudnia sobie do pomocy w robocie państwowej, takich zagranicznych asów, jak Saakaszwili czy Balcerowicz. Coś co wydawało by się nie do przyjęcia w cywilizowanej Europie.

    Dokąd to zmierza?

  2. Więcej wiary w mocodawców ukraińskich przemian. Widać dotychczasowi służalcy przekazywali za mało szmalu za granicę. Zadziwiająco po latach sprawdza się przepowiedź Dmowskiego, że Ukraina padnie łupem zblatowanych oszustów i kombinatorów własnych i międzynarodowych. Klasyczny wręcz przykład realizacji zasady cwaniacy bez granic. Wystarczy pogrzać kocioł z nacjonalistyczną smołą, wykreślić nowe granice i otumanić naród, a zagraniczne konta same spuchną. Znakomicie odnajdują się w tej atmosferze wyrośli w kulcie internacjonalizmu z przeciwnikami socjalizmu. Manus manum lavat.

  3. Niż demograficzny w Polsce? Profesor Leszek Balcerowicz „kręci lody” na Ukrainie, będziemy mieć w Polsce nową falę Ukraińców. 7 tysięcy muzułmanów to „pryszcz” do liczby Ukraińców w Polsce.
    Za każdego odrzuconego muzułmanina przez katolickich bigotów będzie kara 250 tysiaków euro.
    Karę pokryjemy my antypisiorki.
    Pozdro.

    1. Niech trwa, jako ostrzeżenie … to znaczy przy zamkniętych granicach, oczywiście.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…