Polityczna burza, która wybuchła w Paryżu po publikacji pierwszego, kwietniowego listu otwartego emerytowanych generałów („przygotowują pucz!”), wzmogła się po ogłoszeniu drugiego, anonimowego listu „młodych oficerów”. Może warto wyjaśnić kontekst tych deklaracji, wróżących wojnę domową na podstawie pewnej społecznej diagnozy, która może śmiało kojarzyć się z pomysłami skrajnej prawicy, czy po prostu Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen. Za rok we Francji dojdzie do wyborów prezydenckich, a język listów jest bez wątpienia wyborczy…
Pierwszy list – generałów-emerytów – dotarł do medialnej rzeczywistości 21 kwietnia, gdy wydrukował go prawicowy tygodnik Valeurs Actuelles („Obecne Wartości” – VA). Już sama data jest znacząca: to była 60 rocznica słynnego „puczu generałów”, dowodzących francuskimi wojskami kolonialnymi w Algierze, gdy prezydent gen. de Gaulle miał „zdradzić ojczyznę”, dążąc do zakończenia wojny i negocjując niepodległość Algierii. Były to czasy OAS – Organizacji Tajnej Armii, która nie zawahała się dokonać (nieudanego) zamachu na prezydenta.
To odniesienie historyczne, którego w samym liście nie było, stało się na tyle problematyczne, że kolejny list otwarty, również opublikowany w VA list „młodych oficerów”, który w pełni popierał emerytów, zawarł już jasno przeciwną aluzję do przeszłości. Powołano się mianowicie na „bunt generałów” z roku 1940, kiedy gen. de Gaulle z kolegami ogłosili w Londynie „Wolną Francję”, wbrew decyzji francuskiego parlamentu i ówczesnej lewicy, oddającej pełnię władzy marszałkowi Pétainowi z jego polityką kolaboracji. To tamten antyrządowy ruch części wojska miał stanowić historyczny wzorzec autorów listu z 10 maja.
Ten drugi list, anonimowy, bo wojskowym nie wolno publicznie prezentować stanowisk politycznych, powoływał się na patriotyzm podobnie jak pierwszy, tylko raźniej: „Jesteśmy z tych, których gazety nazwały „pokoleniem ognia”… Wspominają, że już walczyli w Afganistanie, Mali, czy Republice Środkowoafrykańskiej, by pokonać „islamizm”, podczas gdy obecne rządy „poddają mu się na naszej własnej ziemi”. Oba listy powtarzają – wypisz wymaluj – język najsłynniejszego teraz we Francji prawicowego publicysty, francuskiego nacjonalisty i jednocześnie syjonisty z rodziny pochodzącej z Algierii – Erica Zemmoura.
Dzięki stałej obecności Zemmoura w kanale telewizyjnym CNews, należącym do oligarchy, wielkiego miliardera i „króla Afryki” Vincenta Bolloré, kanał ten w tym miesiącu pokonał ostatecznie wszystkie inne, by stać się telewizją informacyjną nr 1 we Francji. Krytyka współczesnego antyrasizmu, „teorii dekolonialnych”, „hord z przedmieść nienawidzących Francji”, odnosząca się do arabsko-afrykańskiej masowej imigracji postkolonialnej od lat 60. ub. wieku (na wniosek oligarchii, która chciała „większej konkurencji na rynku pracy”) zawarta w listach wojskowych, to spis głównych tez Zemmoura, zwolennika „deportacji wszystkich muzułmanów”, skazanego już parokrotnie za rasizm.
Żaden z listów wojskowych przejętych „upadkiem Francji” nawet słowem nie wymienia partii Le Pen, która od wyborów z 2017 r. poszła bardziej w prawo (wówczas miała pomysły wręcz lewicowe, jeśli wyjąć krytykę imigracji), ale jej nawoływanie do „zrobienia porządku” na „utraconych terytoriach” we Francji czuć w nich z daleka. Według badań paryskiego Instytutu Badań Politycznych ogłoszonych w dniu publikacji drugiego listu, „minimum” 60 proc. wojskowych i policjantów zagłosuje w drugiej turze na Le Pen, jeśli jej przeciwnikiem będzie Macron. Jeśli chodzi o policjantów, ten odsetek wynosi aż 74 proc. Być może to odbicie ogólnej nienawiści do Macrona, ale o kwestiach społecznych oba listy wojskowych milczą, oprócz ujęcia się przez emerytów za krwawo spacyfikowanymi „żółtymi kamizelkami”, które domagały się choć trochę sprawiedliwości.
Po prostu lepiej mówić o imigracji jako winnej „upadku kraju” niż neoliberalnej, ekstremistycznej polityce Macrona i jego poprzednika, oszusta politycznego Hollande’a, który podawał się za „socjalistę”. W ciągu ostatnich 10 lat w Stanach najbogatsi wzbogacili się o 170 proc., w Niemczech o 175 proc., a we Francji o 439 proc. – rekord świata! Jednocześnie rósł obszar biedy, bezrobocia i prekariatu, by „przyśpieszenie neoliberalne” Macrona, który politycznie poluje na terenie Le Pen, mogło wylądować w formie jakiegoś para-faszyzmu.
I teraz bardzo wzmocniona oligarchia, ów zespół feudałów „właścicieli Francji”, nie ma problemu, by postawić na Le Pen, która zadba o nich raczej nie dużo gorzej niż Macron. Burza wywołana listami wojskowych minie, ale siewcy wiatru pozostaną aktywni.
Układ domknięty: Tusk – Trzaskowski
Wybór pomiędzy Panem na Chobielinie a Bonżurem jest wyborem czysto estetycznym. I nic w ty…