„Dumne” 300 000 obywateli nadaje ton debacie publicznej. A reszta? Reszta to nieudacznicy.
W rękach 62 osób spoczywa 50 proc. światowego bogactwa. A proces gromadzenia majątku w rękach coraz mniej licznych trwa niepowstrzymanie.
W Polsce za bogate uznaje się osoby, których roczny dochód przekracza 85 tysięcy złotych, czyli około 7 tysięcy złotych miesięcznie. Stu najbogatszych Polaków zgromadziło majątek wartości 100 miliardów złotych. Przeciętny Polak ma majątek wartości 257 tys. zł i jest to przede wszystkim mieszkanie (w ostatnich latach wartość tego majątku wzrosła 3,5-krotnie z powodu wzrostu cen mieszkań i nieruchomości rolnych po wejściu Polski do Unii Europejskiej). Według różnych szacunków od 60-80 proc. ludności nie posiada żadnych oszczędności. A zdecydowana większość tych, którzy coś odłożyli, mają na koncie najwyżej kilka pensji.
Jednocześnie z braku efektywnego systemu pomocy społecznej, jedynym zabezpieczeniem na wypadek utraty pracy czy choroby jest właśnie zgromadzony majątek. Stąd wielkie poczucie zagrożenia. Żyjąc od pensji do pensji, bez zasobów, lęk przed utratą pracy to nie tylko obawa przed bezczynnością czy obniżeniem standardu, ale strach przed popadnięciem w skrajną nędzę a nawet utratą jedynego dachu nad głową.
Konstytucja, chroniąc w sposób szczególny prawo własności, w o wiele mniejszym stopniu chroni takie wartości jak godność człowieka, prawo do życia prywatnego i rodzinnego, a więc i prawo do mieszkania. W art. 64 ustawy zasadniczej czytamy: „Własność może być ograniczona tylko w drodze ustawy i tylko w zakresie, w jakim nie narusza ona istoty prawa własności”. Sądy i urzędy rozumieją ten zapis niezwykle szeroko dając priorytet czerpaniu pożytków z własności, godziwemu zyskowi, nad prawem najemcy, lokatora do ochrony przed wyzyskiem czynszowym czy eksmisją.
Wierzyciel jest chroniony mocniej niż dłużnik, co sprawia, że bardzo łatwo stracić dach nad głową w wyniku licytacji. A mieszkanie to zwykle jedyny majątek jaki dłużnik posiada.
W efekcie ludzie mniej chętnie podejmują działalność w związkach zawodowych, a ich pozycja w negocjowaniu wynagrodzenia z pracodawcą jest bardzo słaba. To z kolei powoduje dalsze rozwarstwienie majątkowe i pogłębia dysproporcje w sytuacji właścicieli kapitału i tych, którzy tylko sprzedają swoją siłę roboczą. W świecie mediów, w polityce, w różnych organach władzy przeważają albo przedsiębiorcy, albo ludzie stosunkowo zamożni (co czwarty radny Rady Warszawy jest milionerem).
Państwo i debata publiczna są więc pod kontrolą tej części społeczeństwa, która zyskała na zmianie ustroju i związanymi z nią przemianami własnościowymi. Za główne przyczyny rosnącej przepaści między biednymi i bogatymi odpowiada proces prywatyzacji, w którym rozdano większość wspólnie wytworzonego majątku produkcyjnego, ale także związanych z tym majątkiem gruntów i zasobów mieszkaniowych (mieszkania zakładowe); reprywatyzacja, polegająca na oddawaniu budynków komunalnych z lokatorami oraz gruntów potomkom przedwojennych właścicieli oraz niesprawiedliwy system podatkowy, przewaga podatków pośrednich (VAT, akcyza) nad podatkami bezpośrednimi, które nie dość, że są wciąż obniżane, to także cechują się praktycznie brakiem progresji.
Obrazu dopełniają niskie płace mimo stałego wzrostu wydajności pracy, które stają się z biegiem lat coraz mniejszą częścią dochodu narodowego (obecnie zaledwie ok. 30 proc.).
Walka o własność wciąż trwa. Zwłaszcza walka o ziemię, której cena wraz z przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej gwałtownie wzrosła. Na rynku nieruchomości olbrzymią aktywność przejawiają firmy i osoby, które wykorzystując swą przewagę związaną z posiadaniem dużych zasobów finansowych dążą do przejmowania ziemi z rąk rolników czy innych słabszych ekonomicznie podmiotów. Nierzadko w walce tej wykorzystuje się nie tylko lichwę, ale i wpływy korupcyjne.
Problem z własnością jest taki, że jeżeli zbyt duży majątek jest zgromadzony w jednych rękach, osoby tak uposażone uzyskują władzę i wpływy pozwalające bogacić się kosztem reszty społeczeństwa. Biorą też oni czynny udział w finansowaniu partii politycznych, co zwłaszcza na szczeblu lokalnym stwarza możliwości szybkiego bogacenia dzięki lepszemu dostępowi do środków publicznych. Taki system jest określany mianem kapitalizmu politycznego.
Proces bogacenia się bogatych i biednienia biednych w wielu krajach zachodniej demokracji bywa łagodzony za pomocą redystrybucji budżetowej i polityki społecznej. Jednak w krajach kapitalizmu peryferyjnego, którym w międzynarodowym podziale pracy przypada rola poślednia, takiego mechanizmu nie ma.
Globalny proces gromadzenia majątku światowego w rękach garstki potentatów jest też sprzeczny z demokracją, gdyż wypacza jej działanie. Zwykły obywatel ma wobec mechanizmu wyborczego i medialnej debaty z nim związanej coraz większe poczucie wyobcowania. Ludzie instynktownie wyczuwają, że niezależnie od tego jak zagłosują władza pozostanie w rękach bogatej elity, która rządzić będzie w zgodzie z własnym i interesami, a nie z interesami ogółu społeczeństwa.
W Polsce zrodziło to apatię i brak wiary w sensowność zrzeszania się i aktywności politycznej czy choćby związkowej czy stowarzyszeniowej. W rezultacie większość ludzi czuje, że nie mają swojej partii. Przy czym im niższa ich pozycja na drabinie społecznej tym większe rozczarowanie i zniechęcenie do polityki.
W mediach często pojawiają się tryumfalne wiadomości o tym, że rośnie liczba milionerów. I nie pojawia się właściwie refleksja, że po to, żeby jedni zostali milionerami inni muszą na tym stracić wykonując nisko płatną pracę, spłacając lichwiarskie pożyczki, otrzymując coraz mniejsze wsparcie państwa w sferze opieki zdrowotnej, polityki społecznej czy mieszkalnictwa.
Zatrzymanie procesu rozwarstwienia to nie tylko imperatyw moralny, ale sposób na zapobieżenie oligarchizacji państwa, czyli coraz bardziej otwartym i bezwstydnym rządom bogatych nad biednymi. Tylko tak można przywrócić demokrację, rozumianą jako rządy większości przy poszanowaniu praw mniejszości.
Prawo i Sprawiedliwość obiecało obniżenie wieku emerytalnego. Z postulatem tym zgadza się większość ankietowanych. Za takim rozwiązaniem przemawia też duże bezrobocie wśród młodzieży, która masowo z kraju ucieka oraz rosnąca wydajność pracy, która sprawia, że zasoby pracy się kurczą i trzeba się nią dzielić. Jednak trudno znaleźć na portalach internetowych, w gazetach, audycjach radiowych i telewizyjnych wypowiedzi ekspertów i polityków jednoznacznie popierających to, czego życzy sobie większość społeczeństwa. Nawet w łonie rządu przedstawiciele elit, zwolennicy taniego państwa i niskich podatków podnoszą głowę. Realizację tej obietnicy odłożono więc w czasie i wiele wskazuje na to, że w toku debat sejmowych, niewiele z niej zostanie. Dziś przeciętny Polak żyje na emeryturze 8 lat to jest dwa razy krócej niż Francuz czy Brytyjczyk.
Kiedy ludzie czują, że demokracja nie działa, to reagują odwróceniem się do niej plecami. A wtedy działa jeszcze mniej. Ba, może się pojawić tęsknota za silną władzą i z tej tęsknoty korzysta dziś Jarosław Kaczyński i jego formacja.
Bogdan Wyżnikiewicz, wiceprezes Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową szacuje liczebność klasy średniej w Polsce na 300 000 osób. Jest to więc niecały procent ludności kraju. A jednak większość ugrupowań politycznych w Polsce do tej właśnie klasy kieruje swoje komunikaty i programy.
Kiedy PiS zaadresował swą ofertę do tych, którzy do klasy średniej z pewnością nie należą, mimo, że wielu z nich łudzi się, że jest inaczej, na ulice wyszła właśnie klasa średnia. Oto głos „dumnego przedstawiciela tej klasy” Andrzeja Miszka, który afirmuje jej aktualną pozycję w Rzeczpospolitej, na łamach popularnego portalu „Na temat”: „..to wspaniale, że polska klasa średnia, która z bólem powstała i urosła przez ostatnie ćwierć wieku Polski niepodległej i demokratycznej, tak rozkwitła i stała się kluczową liczną siłą polityczną, awangardą walki o demokrację liberalną i ład konstytucyjny w Polsce. Możemy być dumni, że najbardziej produktywna, świadoma, wykształcona i zasobna grupa społeczna w Polsce poświęca swój czas, energię, myślenie i działanie w obronie zagrożonego dobra wspólnego, czyli demokratycznej i praworządnej Polski.”
I to jest właśnie największy polski paradoks. „Dumne” 300 000 obywateli nadaje ton debacie publicznej. A reszta? Reszta to nieudacznicy. Ilekroć z jakiegoś sondażu wynika, że większość społeczeństwa przeciwstawia się neoliberalnym, skrajnie rynkowym i elitarnym rozwiązaniom społeczno-gospodarczym, dziennikarze i eksperci skwapliwie podkreślają, że tak uważają ludzie biedni, niewykształceni, mieszkający na prowincji, a więc w domyśle „gorsi”.
Oczywiście byłoby pięknie gdyby większość obywateli należała do klasy średniej, ale tak nie jest właśnie z powodu przyjętego modelu, który odrzuca redystrybucję budżetową i społeczną solidarność.
Ekonomiści są zgodni, że o pozycji społecznej decyduje w większym stopniu majątek niż osiągane dochody. Większość wielkich fortun w Polsce została zgromadzona w wyniku decyzji politycznych (prywatyzacja, reprywatyzacja) a nie wielopokoleniowej akumulacji. Nie zmienia tego nawet fakt, że jesteśmy jednym z nielicznych cywilizowanych krajów gdzie zniesiono podatek spadkowy od wielkich majątków.
Prawo i Sprawiedliwość, które odpowiada za zniesienie tego podatku. Które obniżało wiele danin publicznych i nigdy nie podważyło ani dogmatu prywatyzacji ani toczącego się procesu niesprawiedliwej reprywatyzacji. PiS, który nie zamierza wprowadzić znaczącej progresji w podatku od dochodów osobistych, nie jest partią zdolną zasypywać rosnącą przepaść między biednymi i bogatymi. I choć często „najbardziej produktywnej, świadomej, wykształconej i zasobnej grupie społecznej w Polsce” przeciwstawia gniew ludu, to jednak z samym ludem się nie identyfikuje.
W kampanii wyborczej w roku 2011 Jarosław Kaczyński zapewniał : „Przyjmujemy punkt widzenia klasy średniej, uprościmy podatki”.
Lud, ci bez własności i o niskich dochodach swojej partii nie mają. Bo nie pojawiła się jeszcze silna formacja kwestionująca prymat prawa własności nad innymi prawami człowieka i świadomie dążąca do zmniejszenia różnic majątkowych w społeczeństwie.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…
Panie Przewodniczacy! Ja przylatuje z Krakowa, gdzie wczoraj bylo bialo i snieg zasypal cale miasto, wiec nie jest jeszcze tak zle. Te wlasnie przepasc Losch chce zasypac , gdy osadza swe inscenizacje w konkretnej rzeczywistosci i czerpie pomysly bezposrednio ze spolecznych realiow.
Politykierzy i tzw. pracodawcy w RP mówią: „Robotnikowi wystarczy byle jaki dach na głową (kontener), kufel piwa, kichę na zagrychę i byle dziwa”. To lewica pierwsza zaczęło rozwalać gospodarkę PRL-u.
Do refleksji!
Polacy sami sobie wybrali ten los, więc niech sobie teraz radzą… w ostateczności mogą się przecież pomodlić do JP2
Syty głodnego nigdy nie zrozumie. To nie moje, to stara mądrość ludowa
To bardzo ważne żeby o tym mówić i pisać. To jest wprost niewyobrażalne że w rękach sześćdziesięciu dwóch ludzi spoczywa połowa światowego bogactwa. Że tych 62 mogłoby np zlikwidować głód i nierówności na świecie, mogliby korzystając z własnego bogactwa uratować życie milionom ludzi. Ale z jakiegoś powodu , który trudno jest mi sobie wyobrazić , wybrali żeby tego nie robić.