Państwo Islamskie traci terytorium, ale terroryści pozostaną w Iraku jeszcze długo. A kraj ten, wyniszczony wojną i konfliktami wewnętrznymi, nie ma zasobów, by chronić zwykłych mieszkańców.

Położone 320 km na południowy wschód od Bagdadu Si Kar przeżyło jedną z największych tragedii w historii: sunniccy ekstremiści zaatakowali miejscową cywilną ludność wyznającą islam szyicki. Przynajmniej 74 osoby nie żyją, a blisko sto jest rannych. Terroryści posłużyli się samochodami pułapkami, a także wdarli się do jednej z restauracji przy drodze z miasta do Bagdadu.

Odpowiedzialność za zamach wzięło na siebie Państwo Islamskie, które za pośrednictwem działającej jeszcze „agencji informacyjnej” Amak powiadomiło o „zwycięstwie” odniesionym nad „heretykami”. Z tym większym triumfem, że ostatnio IS ponosi w większej skali wyłącznie klęski. Eksperci od terroryzmu skłaniają się nawet ku opinii, że poważniejszym od „kalifatu” zagrożeniem stała się syryjska Al-Ka’ida, która od końca lipca bezdyskusyjnie kontroluje już syryjską prowincję Idlib – teren większy i bardziej obiecująco położony niż skrawki dawnej domeny IS w Iraku. Tam dżihadystom pozostało miasto Hawidża oraz część prowincji Anbar.

Rzecz tylko w tym, że pozostały aktualne problemy, które niegdyś zachęcały młodych ludzi do przyłączania się do terrorystów: brak perspektyw, bezrobocie, ubóstwo. Także do rozwiązania konfliktów etnicznych władzy brakuje zasobów, a przede wszystkim woli działania z pożytkiem dla wszystkich.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej

Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…