Kto ma Libię na sumieniu, ale nie pogardzi kolonialnymi pieniędzmi.

„Jaka walizka? No, normalna, skórzana. W środku były 2 miliony euro w banknotach po 500” – Ziad Takieddine rozsuwa ramiona, by pokazać do kamery, jak duża była walizka. To fragment wideo, w którym opowiada, jak pośredniczył w nielegalnym finansowaniu prezydenckiej kampanii wyborczej Nicolasa Sarkozy’ego, kampanii udanej, bo wiosną 2007 r. Sarkozy został prezydentem. Starł się wtedy w drugiej turze z Ségolène Royal, ówczesną życiową partnerką obecnego prezydenta François Hollande’a i matką jego czwórki dzieci, która dziś jest ministrem środowiska. Sarkozy pokonał ją, bo jego fundusz wyborczy trzykrotnie przewyższał dozwoloną kwotę, co pozwoliło na bezprecedensowy w historii Francji rozmach kampanii.

Ten hollywoodzki rozmach sfinansował wtedy pułkownik Kaddafi, przywódca Libii, który tak bardzo chciał się wtedy zbliżyć do Zachodu. Zaoferował 50 milionów euro, z czego 20 dostarczono w gotówce, a pozostałe 30 okrężnymi przekazami bankowymi. Takieddine, jesienią 2006 r. i w styczniu 2007 przywiózł do Paryża łącznie 3 walizki, w sumie tylko 5 milionów, bo był tylko jednym z pośredników. Ale to on, na kilka dni przed pierwszą turą prawicowych prawyborów, które według mediów i komentatorów wyłonią przyszłego prezydenta Francji (gdyż przyszłej wiosny ich zwycięzca ma wygrać z Marine Le Pen w drugiej turze wyborów właściwych), zdecydował się głośno opowiedzieć dziennikarzom to, co właściwie wszyscy wiedzą od lat.

Kim jest Ziad Takieddine? To libańsko-francuski biznesmen wyspecjalizowany w dwóch dziedzinach: w pośrednictwie francuskiego handlu bronią z krajami muzułmańskimi i w nielegalnym finansowaniu wyborów francuskiej prawicy. Współpracownik Sarkozy’ego niemal od początku jego kariery politycznej, jest czołową postacią afery, która dziś wydaje się prehistoryczna, z lat 1994-95, a która do dzisiaj nie doczekała się ostatecznego finału sądowego, choć odpowiednie procedury trwają nieprzerwanie od wielu lat. Sarkozy opowiedział się wtedy za Edouardem Balladurem, który postanowił zmierzyć się w wyborach prezydenckich z Jacquesem Chirakiem. Takieddine nielegalnie przelewał wtedy miliony na kampanię Balladura, pochodzące z kontraktów sprzedaży przez Francję okrętów podwodnych Pakistanowi i fregat Arabii Saudyjskiej, a konkretnie z tzw. retroprowizji (prowizje dla pośredników są legalne, a retro-prowizje, tzn. zwrot części prowizji przedstawicielom sprzedawcy, całkowicie nielegalne).

Libijski kant

Typ afer, jak ta z ubiegłego wieku, ma we Francji charakter „wiecznie nieskończony”, gdyż dotyczy sfery szczególnie delikatnej: nie chodzi w zasadzie o problem wielkich pieniędzy, lecz ochronę służb specjalnych, co wchodzi w domenę „racji stanu”. Podobnie jest ze sprawą finasowania przez Libię kampanii Sarkozy’ego w 2007 r. Śledztwo trwa oficjalnie już od trzech lat, ale wiadomości o jego losie są dość rzadkie – pod koniec zeszłego roku prokuratura lapidarnie potwierdziła jedynie, że „dokumenty libijskie [w kwestii 50 milionów] są prawdziwe”. Gdyby nie dziennikarskie śledztwa, co nieco spychane zresztą na margines mejnstrimu, wiedzielibyśmy niewiele.

Problem w tym, że za dużo mleka się wylało. Ostatnia opowieść Takieddina zgadza się z zeznaniami Abdallaha Senussiego, człowieka nr 2 w Libii Kaddafiego, szefa tamtejszych tajnych służb, przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w 2012 r., i dostarcza tyle wiarygodnych szczegółów, uzupełniających zeznania innych świadków, że Sarkozy’emu trudno będzie wyjść z tego cało, jeśli nie zostanie prezydentem Republiki. Na razie jego adwokaci wnieśli przeciw Takieddinowi oskarżenie o zniesławienie. Wśród wielu śledztw ciągnących się za Sarkozym oficjalne zarzuty prokuratorskie spadły nań jedynie za nielegalne finansowanie przegranej, prezydenckiej kampanii wyborczej przeciw Hollande’owi w 2012 r. , kiedy jego fundusze tylko dwukrotnie przekroczyły dozwolony poziom. Ta ostania sprawa mogła nabrać rozpędu, gdyż nie dotyczy stosunków z zagranicą, ale nie ma oczywiście mowy o sprawie sądowej przed ostatecznym rozstrzygnięciem obecnej kampanii, tj. przed majem 2017 r.

Radość Kaddafiego

Zachód zdjął embargo na sprzedaż broni Libii w 2004 r. Ziad Takieddin od razu zaczął (nieoficjalnie) reprezentować interesy Francji przed pułkownikiem Kaddafim. Zajmował się głównie transakcjami handlowymi (broń, technologie kontroli komunikacji elektronicznej itp.), ale znacząco pomógł Sarkozy’emu, który był wtedy ministrem spraw wewnętrznych w administracji Chiraca, nawiązać specjalne stosunki z przywódcą Libii. Projekt polityczny Kaddafiego (ustanowienie normalnych stosunków z Zachodem) miał się według obietnic Sarkozy’ego naprawdę spełnić, jeśli zostanie prezydentem. Kaddafi wyraźnie nie miał pojęcia, co się szykuje, bo po prostu opłacił Sarkozy’emu kampanię. „Fizycznie” przekazaniem pieniędzy zarządzał Sanussi, a Takieddine jesienią 2006 r. dostarczył dwie walizki do paryskiej siedziby francuskiego ministerstwa spraw wewnętrznych przy placu Beauvau dyrektorowi gabinetu ministra Sarkozy’ego Claude’owi Guéantowi (późniejszemu szefowi prezydenckiej kancelarii), a trzecią – jak utrzymuje – samemu Sarkozy’emu, w styczniu 2007, na trzy miesiące przed wyborami.

Kiedy Sarkozy został już prezydentem, Kaddafi mógł się tylko cieszyć. Droga do europejskich stolic wydawała się otwarta. Sarkozy dotrzymał obietnicy, przyjął w Paryżu pułkownika z wielką rewerencją i przepychem. Kaddafi mógł nawet pozwolić sobie na ekstrawagancje, mógł rozbić swój wielki, pustynny namiot w ogrodzie Pałacu Elizejskiego, pod oknami francuskiego prezydenta. Był zachwycony nęcącymi perspektywami, ale Sarkozy, po jego wyjeździe nakazał rozpoczęcie negocjacji w sprawie procedury powrotu Francji do zintegrowanego dowództwa NATO. Była to rewolucja w polityce obronnej, bo kraj przestał brać udział w przedsięwzięciach Sojuszu w r. 1966, za czasów prezydentury gen. de Gaulle’a, który uważał, że „Francja nie będzie wasalem Stanów Zjednoczonych”. Sarkozy podaje się za gaullistę, jednak wiosną 2009 r., ku wielkiemu zadowoleniu Waszyngtonu, Francja ostatecznie wróciła na łono NATO.

Nostalgia oszukanych

Rok później przygotowania do likwidacji państwa libijskiego szły już pełną parą. Obama z Hillary Clinton przychylili się do pomysłu Sarkozy’ego, za którym zresztą stała nie tylko chęć usunięcia niewygodnego świadka politycznej korupcji. Sojusz Północnoatlantycki zniszczył państwo w Libii, a Kaddafi zabity, co do dziś owocuje bezprecedensowym chaosem politycznym, władzą ekstremistycznych ugrupowań islamskich z Al-Kaidą Maghrebu Islamskiego (AKMI) i Państwem Islamskim, które okupują wschodnie i środkowe wybrzeże, by zarabiać i rosnąć w siłę dzięki organizowaniu masowej imigracji do Europy mieszkańców Afryki subsaharyjskiej. Tych ludzi, którzy kiedyś mogli milionami pracować w Libii.

Dziś media wolą zachować dyskrecję, jeśli chodzi o sytuację w Libii. Kto wie np., że w połowie października doszło tam do „zamachu stanu”, a premier, którego nazwisko można spokojnie zapomnieć, musiał uciekać na Maltę… Niektórzy dziennikarze być może przez chwilę zastanawiali się, co się wiąże z katastrofą samolotu francuskich sił specjalnych na tamtejszym lotnisku, ale nie mieli zielonego pojęcia, zresztą ruch lotniczy na Malcie był w owych dniach bardzo wzmożony… Ów premier, osadzony w Trypolisie przez zachodnie mocarstwa po długich negocjacjach w kwietniu, i tak nie rządził nawet najbliższym skrzyżowaniem, gdyż w Libii nie ma żadnego stanu państwowego – w tej chwili są tam trzy konkurencyjne rządy i dwa nienawidzące się parlamenty, które kierują w zasadzie tylko najbliższymi miejscowościami, o reszcie terytorium lepiej milczeć. Zwykli ludzie, którzy tam zostali, tęsknią za czasami Kaddafiego, jak za utraconym snem.

Trójka umoczonych

Kiedy w miniony czwartek 17 listopada francuska telewizja publiczna transmitowała ostatnią, trzecią debatę kandydatów w prawyborach prawicy, Sarkozy musiał odpowiedzieć na pytanie o „sprawę libijską” i wyznania Takieddina. Libańczyk skończył swą interwencję stwierdzeniem, że Chirac, choć robił finansowe przekręty, „był święty” w porównaniu do Sarkozy’ego, którego nazwał „szefem mafii”. Były prezydent skwitował to wszystko dyskredytacją swego byłego współpracownika, jako „kogoś absolutnie niewiarygodnego” i wyjąkał, że bombardowania Libii były tak prowadzone, by ginęło jak najmniej cywilów. Nikt nie chciał ciągnąć tematu. W końcu trójka kandydatów, z której każdy może znaleźć się w drugiej turze prawyborów ma – w różnym stopniu – Libię na sumieniu. Obok Sarkozy’ego tę szansę mają Alain Juppé – minister obrony oraz nieco później minister spraw zagranicznych w czasie libijskiej awantury Sarkozy’ego i ówczesny premier François Fillon. Ten ostatni dobił do dwójki faworytów w ostatnich tygodniach, po wyraźnym odcięciu się od Sarkozy’ego i nieoczekiwanej deklaracji, że Francja w Syrii powinna „odwrócić sojusze”, to jest sprzymierzyć się z Rosją i Iranem w celu wyeliminowania Państwa Islamskiego. Ktoś z tej trójki odpadnie i wcale nie musi to być Fillon, gdyż tylko on nie ma karku skazania za przekręty finansowe jak Juppé, czy przyszłego skazania, jak jego były szef. Po wszystkim, co się działo wokół wyborów francuskiej prawicy, argument uczciwości może zadziałać…

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Para-demokracja

Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…