W zakończonych właśnie wyborach samorządowych Partia Pracy utraciła część mandatów na rzecz Zielonych. Jednak dwa dni wcześniej zdołała skłonić cały brytyjski parlament do przyjęcia uchwały o historycznym znaczeniu – pierwszej takiej na świecie. Dzięki niej ma szanse stanąć na czele potężniejącego ruchu na rzecz ratowania kraju przed katastrofą klimatyczną i w ten sposób odzyskać wielu lewicowych wyborców, których utraciła m.in. na skutek własnej bezradności w kwestii brexitu.
Nie sposób nadal pytać, “czy” światu i Europie grożą poważne skutki zmian klimatycznych”. Raporty ONZ i organizacji takich jak Greenpeace to jedno. Natomiast po tym, jak trzy podmioty w branży ubezpieczeniowej opublikowały raport z badania na temat najkosztowniejszych ryzyk, z którymi mierzyć się musi sektor finansowy, odpowiedź może być wyłącznie twierdząca. Trudno nie wierzyć tym, których powołaniem jest liczenie, ile na czym zyskają, a ile stracą. A raporty szacownych organizacji, owszem, ukazują się i to coraz ciekawsze: w jednym z najnowszych ONZ tłumaczy, że jest już za późno na ratowanie ekosystemów, jakie znamy. Nastawić się trzeba na ratowanie samej ludzkości (przyjmując założenie, że stanowi ona dla świata jakąś wartość).
W Wielkiej Brytanii zapanował klimat do poważnej debaty o klimacie, a nawet do podjęcia stanowczych działań mających na celu przeciwdziałanie zmianom klimatycznym.
Jak pokazał sondaż przeprowadzony przez ośrodek Opinium związany z magazynem “The Observer”, 63 proc. Brytyjczyków jest zdania, że znajdują się w stanie “klimatycznego stanu wyjątkowego” (climate emergency), 64 proc. uważa, że rząd jest odpowiedzialny za podjęcie działań w związku ze zmianami klimatu, zaś aż 76 proc. jest gotowych głosować w wyborach tak, żeby chronić klimat i naszą planetę. Nic dziwnego, że po temat od razu sięgnęli laburzyści, którzy cały czas szukają sposobu na zdobycie decydującej przewagi sondażowej nad torysami. Niezdecydowanie w sprawie brexitu kosztowało ich duży spadek zaufania wśród młodych. Możliwe więc, że bicie na alarm w sprawie przyszłości Ziemi pozwoli im odrobić straty. Zwłaszcza, że nośny eko-motyw opakowali w bardzo równościową, nawet antykapitalistyczną retorykę.
Przełomem w rozbudzaniu ogólnokrajowej świadomości okazały się młodzieżowe strajki klimatyczne, które przetoczyły się przez Europę w marcu i kwietniu protesty w Londynie przeprowadzone przez Extinction Rebellion. To oddolny, niehierarchiczny ruch dążący do wywołania niezwłocznej, systemowej przemiany w podejściu decydentów i całego społeczeństwa do zmian klimatu poprzez nacisk na polityków metodą masowego, pokojowego nieposłuszeństwa obywatelskiego, inspirowany m.in. Gandhim i Martinem Lutherem Kingiem. Kiedy w dniach 15-19 kwietnia aktywiści ER urządzili serię okupacji newralgicznych miejsc Londynu i innych brytyjskich miast, policja w samej stolicy aresztowała ponad 680 osób. Opinia publiczna stanęła po stronie ekobuntowników, a wielu komentatorów nie zostawiło na premier Theresie May suchej nitki za to, że odmówiła spotkania z protestującymi, wśród których znalazła się słynna 16-letnia Greta Thunberg.
Zgodnie z wymową swojej nazwy Momentum, lewicowa frakcja Partii Pracy, niezmordowanie “pompująca” wszelkie postępowe rozwiązania w łonie partii, postanowiła skorzystać z pędu sytuacji politycznej i połączyć siły z zyskującym na popularności ER, by skłonić kierownictwo Labour do zdecydowanych działań.
You made this possible ✊?✊✊?#ClimateEmergency #VoteLabourToday pic.twitter.com/TT0jFpaRld
— Momentum (@PeoplesMomentum) May 2, 2019
Udało im się to, bo prawdopodobnie laburzyści, dzięki odmłodzeniu aktywu po objęciu kierownictwa przez Jeremy’ego Corbyna, orientują się już, że w kręgach lewicowych dyskurs równościowy coraz ściślej się zrasta ze świadomością klimatyczną.
Inspiruje ich też popularność, jaką wśród progresywnych Amerykanów zyskała koncepcja Green New Deal (Nowego Zielonego Ładu).
W konkretnej postaci sprowadziła się do rezolucji, którą nowa “gwiazda” Demokratów Alexandria Ocasio-Cortez i senator Edward Markey starali się przeforsować przez Kongres.
Projekt ich uchwały kreślił wizję, która łączyła kryzys klimatyczny z kryzysem społecznym w USA, podkreślała że głównymi ofiarami skutków ocieplenia klimatu i niszczenia ekosystemów są osoby ubogie i wykluczone, w największym stopniu narażone na zanieczyszczenie środowiska, niezdrową żywność i słaby dostęp do służby zdrowia. W myśl tej idei – w pewnym stopniu zbieżnej z rodzącą się od niedawna koncepcją ekosocjalizmu – odnowa klimatyczna musi wiązać się nierozerwalnie z polityką równościową i przezwyciężeniem dzikiego korporacyjnego kapitalizmu poprzez aktywny udział państwa w uruchomieniu masowych inwestycji w “zielone technologie”, które tworzyłyby nowe miejsca pracy i podnosiły jakość życia mas. Nieprzypadkowo zdecydowano się na nawiązanie do New Dealu z lat 30. XX w. Jednocześnie rozwiązania proponowane przez Markey i Ocasio-Cortez nacechowane są podobnymi wadami co projekt prezydenta F.D. Roosevelta, czyli podejściem technokratycznym, proponującym “kapitalizm z ludzką twarzą”, tylko tym razem “zielony”.
Rezolucja została ostatecznie odrzucona zarówno przez Izbę Reprezentantów jak i przez senat, w którym poniosła wręcz miażdżącą porażkę: zero głosów „za”. Nic to dziwnego w epoce Donalda Trumpa, kiedy lobby producentów paliw kopalnych czuje się w Kongresie jak ryba w wodzie. GND okazał się jednak pomysłem bardzo ożywczym dla amerykańskiej lewicy i zainspirował wiele oddolnych zielono-równościowych inicjatyw lokalnych, a nawet pozwolił na popularyzację idei znacznie bardziej postępowych niż zapisy samego projektu uchwały: zarówno eko– jak i socjalistycznych.
Inicjatywa parlamentarna Partii Pracy podjęta pod naciskiem “buntowników klimatycznych” i własnych “dołów” powstała w odmiennych okolicznościach. Po pierwsze: ekologiczna świadomość Brytyjczyków. Po drugie: miażdżąca krytyka, jaka spadła na głowy konserwatywnego rządu za ich skandaliczną indolencję na polu programu dla klimatu – o czym później.
1 maja laburzystom udało się w ten sposób przeforsować w Izbie Gmin pierwszą na świecie parlamentarną deklarację o “klimatycznym stanie wyjątkowym”.
Jej najważniejszym punktem jest przyjęcie 2050 r. za termin wdrożenia gospodarki zeroemisyjnej. To znacznie wyższe ustawienie poprzeczki niż to przyjęte przez obecny rząd, które zakładało, że do połowy stulecia nastąpi redukcja emisji dwutlenku węgla o 80 proc. w stosunku do poziomu z 1990 r.
Sam tekst rezolucji zgodnie popartej przez obie główne partie nie zapiera tchu w piersiach. Jest krótszy, bardziej ogólnikowy i lakoniczny niż rezolucja Ocasio-Cortez i Markeya. Utrzymany jest tylko w bardziej alarmistycznym tonie, dającym do zrozumienia, że Wielka Brytania już teraz znajduje się w dramatycznym kryzysie ekologicznym. Najbardziej liczy się fakt parlamentarnego konsensusu co do jej brzmienia.
Okazało się, że lewica potrafi narzucić czasem swoją hegemonię nawet w warunkach sprawowania pełni władzy przez konserwatystów.
Liczy się też fakt, że niezależnie od dosłownej treści deklaracji, laburzyści – przede wszystkim sam Corbyn – starali się dorobić do niej bardziej radykalne “ideolo”, niż wynika to z samego tekstu. Równościowa, a nawet antykapitalistyczna wymowa pobrzmiewała w publicznych wypowiedziach na ten uchwały i w komunikatach w mediach społecznościowych.
Now it's about what we do next. #ClimateEmergency pic.twitter.com/V3nk4N5eXk
— Jeremy Corbyn (@jeremycorbyn) May 2, 2019
Przemawiając 1 maja w parlamencie Corbyn kładł nacisk na światowe znaczenie ogłoszenia przez Wielką Brytanię klimatycznego stanu wyjątkowego. Wyraził nadzieję, że decyzja ta pozwoli “uruchomić falę działań ze strony rządów i parlamentów całego świata”.
– Nie możemy już marnować czasu. Znaleźliśmy się w stanie kryzysu klimatycznego, który niebezpiecznie wymknie się nam spod kontroli, o ile natychmiast nie podejmiemy szybkiego, zdeterminowanego działania – kontynuował lider Labour.
To zdecydowanie inna wizja światowego przywództwa, niż choćby wyobrażenia przyświecające Donaldowi Trumpowi w jego scenariuszu powrotu “wielkiej Ameryki”. Przemawiając do tłumu oczekującego na decyzję parlamentu Corbyn wypowiedział jeszcze następujące słowa:
– Sama deklaracja stanu wyjątkowego oznacza, że rozumiemy jego znaczenie. Chodzi jednak o to, co dalej. Chodzi o zieloną rewolucję przemysłową. W przeciwieństwie do poprzednich rewolucji przemysłowych, korzyści z których – tak jak kapitał – płynęły do wąskiej grupy, korzyści z tej rewolucji popłyną do wszystkich.
Można przyjąć, że determinacja klimatyczna stała się więc integralną częścią składową laburzystowskiego programu równościowego przekształcenia społeczeństwa i socjalnego przekształcenia stosunków gospodarczych – jeżeli uznać, że słowo “socjalistyczne” jest tu na wyrost.
Partii Pracy udało się bardzo zręcznie wykorzystać narastającą w kraju ekoświadomość i dokonała ona przy tej okazji wzmocnienia tej tendencji. Już wcześniej bowiem klimatyczny stan wyjątkowy ogłaszano na różnych poziomach lokalnych, w konkretnych miejscowościach – były to jednak małe inicjatywy.
Tymczasem kilka dni wcześniej deklarację zbliżoną do laburzystowskiej przyjął parlament Walii.
Z kolei dzień po rezolucji ogólnokrajowej, swój klimatyczny stan wyjątkowy ogłosił parlament Szkocji. Tu plan na przyszłość został określony nawet bardziej ambitnie: zero emisji do 2045.
Jeżeli dochodzi już do “wyścigów” na cele redukcyjne, znaczy to, że Brytyjczyków – na kilku poziomach organizacji społeczeństwa – rzeczywiście porwało “zielone uniesienie”. To wyraźna tendencja polityczna i partia Corbyna bardzo słusznie robi, starając się ją spożytkować poprzez wysforowanie się na czoło ruchu klimatycznego. Wybory lokalne, które odbyły się w części brytyjskich okręgów dwa dni po deklaracji, okazały się co prawda niekorzystne dla Labour i to właśnie dlatego, że część wyborców partii odpłynęła do Zielonych. Tak czy inaczej świadczy to o słuszności obranego kierunku. Trudno jednocześnie oczekiwać, że niekorzystna dla Partii Pracy decyzja wyborcza, która najpewniej wcześniej wynikła z rozczarowania “nieogranięciem” partii na obszarze klimatycznym, może zostać odwrócona w ciągu jednego dnia.
Największą słabością deklaracji klimatycznej laburzystów jest bez wątpienia fakt, że nie jest ona w żadnym stopniu wiążąca prawnie – nie jest ustawą.
Nie oznacza to jednak, że jest zawieszona w próżni, bo stoi za nią mobilizacja wciąż rosnącej części społeczeństwa – to w istocie jest ważniejsze niż zapis na papierze. Niezbicie dowodzi tego kompromitacja torysów na polu polityki klimatycznej, która obecnie tylko potęguje kompromitację ogólną potwierdzoną przez ich fatalny wynik w wyborach samorządowych. Inicjatywa Partii Pracy była odpowiedzią na kolejną aferę z udziałem partii rządzącej, która wybuchła niedługo wcześniej. W 2015 r. rząd przeznaczył 100 mln funtów na modernizację brytyjskich autostrad pod kątem obniżenia emisji zanieczyszczeń powietrza. Pieniądze te miały być wydane zgodnie z celami do 2020 r. Protokoły do których dotarł “Observer” nie pozostawiają wątpliwości: powiedzieć, że projekt “jest w lesie”, to za mało. Z całej puli wydano dotychczas dopiero… 7,7 mln funtów!
Gromy, jakie w związku z tym skandalem posypały się na znienawidzony rząd Theresy May były z pewnością jednym z powodów, dla których konserwatyści potulnie zagłosowali za klimatycznym stanem wyjątkowym. Hańba, jaką okryli się torysi, z jednej strony pomogła więc umocnić się Partii Pracy na polu walki klimatycznej, z drugiej – narzuca laburzystom odpowiednio wyższe oczekiwania społeczne, jeżeli w najbliższej przyszłości utworzą rząd.
Na razie nie jest przesądzone, że wygrają wybory parlamentarne i Jeremy Corbyn będzie premierem. Z przyjętej rezolucji nie wynika też, jakie dokładnie partia zamierza przyjąć gospodarcze środki ratowania nie tylko brytyjskiego, ale i ziemskiego klimatu, by uniknąć wyłącznie “pompowania” przysłowiowego już lobby wiatrakowego i mydlenia postępowcom oczu pozorami zielonego kapitalizmu. Jak skutecznie połączyć walkę o znośny klimat dla życia na Ziemi z budową równościowego społeczeństwa sprawiedliwości społecznej, w przyszłości być może socjalistycznego?
Wiadomo tylko, że jeżeli ma powstać społeczeństwo socjalistyczne, to musi ono być zielone – obecnie jest to już warunek przetrwania cywilizacji ludzkiej w jakiejkolwiek akceptowalnej postaci.
Poza tym prawdziwy socjalizm rozumiany jako pełna demokracja gospodarcza współgra z koncepcją gospodarki opartej na odnawialnych źródłach energii i na zrównoważonym, nieprzemysłowym rolnictwie, a więc na mniej scentralizowanej strukturze gospodarczej niż ta uzależniona od paliw kopalnych. Labour ma więc przynajmniej teoretyczne szanse na przyczynienie się do powstania takiej nowej formy społecznej.
A jeżeli się nie uda? Cóż, w ramach jedynego optymistycznego scenariusza można wtedy przyjąć, że po ostatecznej katastrofie klimatycznej, wśród odradzających się stopniowo społeczeństw pierwotnych będzie panować “komunizm pierwotny”, który siłą rzeczy musi być względnie eko. Zatem, lewacy, głowy do góry!
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
Ciekawe kiedy ochroną środowiska zostanie uzasadniona ” misja stabilizacyjna” i ”walka o ocalenie Ziemi”. Przy użyciu wojsk, bomb, ale to co robi się dla ”demokracji”, można zrobić dla ”ochrony klimatu”. Interesujące jest czy zrównoważone nieprzemysłowe rolnictwo nie doprowadzi do większych problemów żywnościowych w skali świata niż jest to obecnie?
Niech całe Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej zaaprobuje decyzyjność wyboru reprezentatywnego w demokracji liberalno-parlamentarnej grupy członków do Izby Gmin przedstawicieli Partii Pracy i przyjęcie teki premiera dla Jeremy’ego Cobryna.