Zakończyło się świętowanie stulecia bitwy warszawskiej. Pandemia zmusiła animatorów polityki historycznej, by nieco ograniczyli rozmach planowanych przedsięwzięć plenerowych i rekonstrukcyjnych; niemniej porcja skrzydlatych prawicowych myśli i historycznych uproszczeń poleciała w przestrzeń publiczną. Polacy nie mogą zapomnieć, że żołnierze z białym orłem uratowali cywilizację łacińską i zbudowali II Rzeczpospolitą, kraj dziarskich oficerów i modnie ubranych kobiet, nowoczesny i zarazem usiany szlacheckimi dworkami, z „Paryżem Północy” za stolicę. I to wszystko, co społeczeństwo winno obowiązkowo wiedzieć o latach 1918-1939. No, może jeszcze tyle, że ten raj utracony zabrali nam komuniści.
Wiedzieć natomiast w żadnym wypadku nie warto, że rocznica bitwy pod Warszawą ma swoje echo: gdyby w polityce historycznej naprawdę chodziło o uczciwą zadumę nad przeszłością, o pamięć i wyciąganie wniosków, jeszcze w dniu 15 sierpnia zaczynalibyśmy wspominać nie tylko wydarzenia roku 1920, ale i roku 1937. I nazywalibyśmy rzeczy po imieniu: jeśli II RP uratowała armia złożona w 70 proc. z chłopów, to niecałe dwadzieścia lat później polskie państwo „podziękowało” im kulami, biciem i więzieniem. Wystarczyło, by zamiast pokornie słuchać władzy, cierpieć głód i poniewierkę zorganizowali masowy protest – domagając się, jak zapisano w odezwie proklamującej strajk, sprawiedliwości, chleba i pracy dla wszystkich, a równocześnie demokratycznego ustroju, nowych uczciwych wyborów i utworzenia rządu, któremu ufałyby masy.
Wielki kryzys, jaki zaczął się w roku 1929 r., wywołał w Polsce dramatyczny spadek cen produkcji rolnej – jedynego źródła dochodów polskich gospodarstw wiejskich. Jedynym wyjściem dla rolników zdawało się zwiększanie produkcji przy równoczesnym ograniczeniu własnej konsumpcji, ale gdy równocześnie spadały zarobki miejskiej klasy robotniczej i rosło bezrobocie, podaż produktów rolnych tym bardziej przewyższała spadający popyt. Nie było mowy o żadnej „tarczy antykryzysowej”: chłopów nikt nie zwolnił z podatków czy spłacania rat zaciągniętych wcześniej kredytów – wręcz przeciwnie, podatki płynące ze wsi finansować miały nowe projekty przemysłowe. Dawno zapomniano o wdrażaniu ustawy o reformie rolnej, którą w 1920 r. zachęcano chłopów do walki po stronie polskiej; sanacja nie chciała zrazić obszarników i ziemiaństwa. Z warszawskich dzielnic rządowych nie było widać wschodniej czy południowej Polski i jej mieszkańców, których nie było stać już nawet na zakup węgla, odzieży i obuwia.
Od początku lat 30. protesty, demonstracje, wystąpienia na wsi następowały jedne po drugich i tak też były rozpędzane. Dajmy dwa tylko, lecz wielce mówiące przykłady: w 1932 r. policja i wojsko zastrzeliły pięciu i raniły kilkuset uczestników tzw. powstania leskiego, żywiołowego buntu przeciwko nakazowi bezpłatnej pracy przy budowie dróg. W tym samym roku w Łapanowie w Małopolsce rozpędzono tradycyjny marsz w dniu Święta Ludowego, ku czci kościuszkowskich kosynierów: było czterech zabitych. – Kula, bagnet, kolba i pałka, masowe aresztowania i znęcanie się nad chłopami stały się środkiem tłumienia ruchu ludowego. Prawa obywatelskie, wolność osobista, nietykalność mieszkania, wolność przekonań, zgromadzania się i stowarzyszania, wolność prasy, prawo legalnej samoobrony gospodarczej stały się dla chłopów martwą literą – przemawiał z trybuny sejmowej poseł Stronnictwa Ludowego Jan Madejczyk, za to też przemówienie wtrącony na dwa tygodnie do aresztu.
W kwietniu 1937 r. rozpędzono tradycyjne świąteczne zgromadzenie na Kopcu Kościuszki w Racławicach: znowu trzech zabitych i 60 zatrzymanych. Nadzwyczajny Kongres Stronnictwa Ludowego szykował już wtedy, w razie dalszego ignorowania chłopskich wołań o pomoc, strajk powszechny, o charakterze socjalnym i politycznym zarazem. Żądano, by produkcja rolnicza stała się na nowo opłacalna, a równocześnie, by przeprowadzone zostały wolne wybory, skazani w procesie brzeskim wyszli na wolność, obóz sanacji zrzekł się władzy. Strajk został ogłoszony 15 sierpnia: wieś na 10 dni przerwała dostawy żywności do miast, zablokowała drogi, zaprzestała pracy na folwarkach. Najpowszechniejszy charakter zyskały wystąpienia w Małopolsce i na Podkarpaciu, ale też w niektórych powiatach województw lwowskiego, białostockiego, poznańskiego, mazowieckiego.
W pierwszej chwili władze zlekceważyły chłopów. Później policja przystąpiła do pacyfikacji, na co strajkujący odpowiedzieli przemocą, po czym władze sięgnęły po jeszcze drastyczniejsze środki. Wiedziano, że Stronnictwo Ludowe planuje 25-26 sierpnia i tak strajk zakończyć, ale zdecydowano – pokaz siły i brutalności zniechęci zbuntowanych.
– Do wsi dano wiadomość, że policja w Muninie bije strasznie tamtejszą ludność i proszą pomocy. Teraz działa się rzecz nie do opisania. Wszystko porwało się samorzutnie do obrony. Nikt nie rozkazywał, nikt nie prowadził. Próbowano wstrzymać. Nikt nie słyszał tego głosu i tak ruszyło kilkaset ludzi do Muniny. Pod cmentarzem czekano, gdyż policja już wracała. Stanęli na szosie. Dał się słyszeć strzał ze strony chłopów, lecz całkiem z daleka i nikt tego człowieka nie znał, kto nim był. Zaraz policja dała salwę w tłum z karabinów ręcznych i maszynowych. Tłum zaczął uciekać, inni kryli się na cmentarzu za groby, gdzie kto mógł. Dopiero na tych skoczono z kolbami. Dobijano bez miłosierdzia w sposób nieludzki – zapisano w protokole z zebrania Stronnictwa Ludowego w Morawsku w powiecie jarosławskim na Podkarpaciu. W Kasince Małej 23 sierpnia tłum uzbrojony w kije i kamienie starł się z policją, która nie zawahała się strzelać: dziewięciu zabitych. W Majdanie Sieniawskim 26 sierpnia w odwecie za rozbicie posterunku strzelano do tłumu z karabinu maszynowego: piętnaście ofiar.
Według oficjalnych statystyk podczas zamieszek, przy rozpędzaniu demonstracji i wieców zginęło łącznie 44 chłopów, kilkuset było rannych, kilka tysięcy aresztowanych, potem kilkuset skazanych. Aparat państwowych represji pokazał chłopom, kto rządzi państwem, pacyfikując wsie nawet po ustaniu zamieszek. W tym wypadku pacyfikacja oznaczała rujnowanie domów i rozbijanie sprzętów domowych, okaleczanie zwierząt gospodarskich, niszczenie zapasów żywności. Na koniec zaś rząd Felicjana Sławoja-Składkowskiego wydał oświadczenie, w którym odpowiedzialnością za przelaną krew obarczał w całości organizatorów strajku. Nazwano ich sprawcami gwałtu i terroru, którzy urazili polskie uczucia narodowe w dniu święta 15 sierpnia, chociaż politycy Stronnictwa Ludowego zarzekali się, że są polskimi patriotami, i dlatego właśnie chcą dla Polski demokracji, a dla wsi sprawiedliwości.
Chłop przelewający krew w wojnie przeciwko bolszewickiej Rosji, zasłużył na panteon bohaterów. Wszedł jednak do niego tylko jako Polak. Gdy jako chłop stanął do swojej, desperackiej walki w wolnej Polsce – potraktowano go z całą pogardą i brutalną siłą. A w demokratycznej Polsce po 1989 r., która tak się chlubi „odkłamywaniem historii”, skazano na zapomnienie. Choć i na jedną, i na drugą walkę szedł masowo, bo strajk z 1937 r. był dziełem nie garstki „terrorystów”, a milionów ludzi, chłopów polskich, ale także ukraińskich i białoruskich.
Nie ma chyba nad Wisłą większej zbrodni dla wywłaszczonych, niż rozumieć swój klasowy interes i o niego walczyć. Tak było w latach trzydziestych, tak samo jest osiem dekad później.
Układ domknięty: Tusk – Trzaskowski
Wybór pomiędzy Panem na Chobielinie a Bonżurem jest wyborem czysto estetycznym. I nic w ty…