O wydarzeniach na Krakowskim Przedmieściu 7 sierpnia 2020 r. mówi się na lewicy i w społeczności LGBT+, że były polskim Stonewall. Temu, jak w obronie queerowej aktywistki Margot zebrała się spontaniczna demonstracja i jak rozpędzała ją policja, poświęcony jest krótkometrażowy film dokumentalny wyreżyserowany przez Michała Bollanda.
Rok 2020 r. nie był dobry dla polskiej społeczności LGBTQ+. W kampanii poprzedzającej wybory prezydenckie dwaj prawicowi politycy – Andrzej Duda i Krzysztof Bosak – rozpętali niezależnie od siebie fale nienawiści i dehumanizacji gejów, lesbijek, osób transpłciowych. Swoje dokładał Kościół, po ulicach polskich miast krążyły furgonetki rozpowszechniające nieprawdziwe i obelżywe wobec LGBT hasła. Latem jeden z tych samochodów został w Warszawie zniszczony. Kolektyw Stop Bzdurom, którego członkinie w internecie pozowały do zdjęć z tablicą rejestracyjną, błyskawicznie zyskał rozpoznawalność, wybuchła debata o to, jakimi środkami mogą i powinni walczyć o swoją godność upokarzani ludzie LGBT. Ruch społeczny zainicjowany przez Stop Bzdurom zainspirował twórców do stworzenia tego dokumentu.
Wszystkim, którzy oczekują w filmie Bollanda niezapomnianych wrażeń, wstrząsających doniesień lub nieznanych nagrań od razu powiem – nie liczcie na to. Film bazuje bowiem na publikowanych na żywo relacjach dziennikarzy OKO.Press, nagraniach live pokazywanych na Facebooku przez Stop Bzdurom oraz na amatorskich nagraniach z rozpędzania demonstracji, jakie miały tego dnia miejsce w Warszawie. Oprócz nich w filmie znajdują się mikrowywiady – opowieści o bohaterkach i bohaterach tamtego dnia. Nie usłyszycie jednak nic o Margot, Łani czy Lu ze Stop Bzdurom. Bolland postanowił użyczyć platformy osobom całkowicie nieznanym w mediach. 7-My sierpnia przedstawia nam Krem – osobę, która marzy o tym, by w Los Angeles uruchomić swoją własną knajpę z polskim jedzeniem. Sytuacja polityczna w kraju powoduje jednak, że nie decyduje się jeszcze na wyprowadzkę. Dalej poznajemy Kamilę, którą Stop Bzdurom zainspirowało do działania, jednak nie tak bardzo, by bohaterka odstąpiła od zamiarów wyjazdu na stałe do Berlina. Kolejna jest Julia – lesbijka, z trudem chodząca po polskich ulicach. Ona również planuje wyprowadzkę z Polski. Na końcu poznajemy Kajetana, który wyjeżdżać nie zamierza, gdyż chce tworzyć w naszym kraju niezależną scenę muzyki queerowej.
Nie wiem, jakimi przesłankami kierował się reżyser, wraz ze scenarzystą – Szymonem Zieglerem – w wyborze osób, jakie zdecydowali się zaprezentować. Ale nawet jeśli głównymi bohaterami demonstracji 7 sierpnia był kto inny, to historie wszystkich pokazanych osób są bardzo ciekawe i reprezentatywne względem tego, co aktualnie dzieje się w naszym kraju. Dobrze, że są w społeczności LGBTQ+ osoby, które nie boją się stanąć przed kamerą i powiedzieć wprost – jestem gejem, jestem lesbijką, jestem biseksualny/a, jestem transpłciowy/a.
Osobiście jednak nie uważam tego filmu za przełom w polskim kinie nieheteronormatywnym. Osoby LGBTQ doczekały się bowiem w przemyśle filmowym większej akceptacji niż w społeczeństwie, gdzie wciąż powszechna jest homofobia, a straszenie demoralizacją dzieci przez mniejszości seksualne znajduje posłuch. Gejowskie wątki miał najnowszy film Jana Komasy – Hejter. Sala Samobójców (2020); niedawno powstała Nina (2018) opowiada stricte o miłości dwóch kobiet. Motyw queerowy pojawił się także w dwóch zgłoszonych do walki o Oscara filmach polskich reżyserek – Agnieszka Holland (reprezentując Czechy) ukazała go w Szarlatanie (2020), a Małgorzata Szumowska umieściła go w swoim filmie będącym polskim kandydatem do nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej – Śniegu nigdy już nie będzie (2020). 7-My sierpnia nie jest w moim odczuciu nawet pełnokrwistym dokumentem. To raczej rozbudowany wywiad albo reportaż z ulicznych wydarzeń, przeplatany osobistymi doświadczeniami kilku osób. 7-My sierpnia nie jest filmem, który, jako osoba nieheteronormatywna, będę wspominać z dumą czy wzruszeniem. Nie jest to również dzieło, które mogłoby podbić salony i festiwale. Po prostu prezentuje coś już wszystkim znanego, do tego stopnia, że momentami jest wręcz nudny. A jednak 20. edycja festiwalu Watch Dogs wybrała produkcję Bollanda do jubileuszowego, darmowego pokazu na vod.pl. W istocie zamiast na festiwalu filmowym obraz ten mógłby zostać wyemitowany choćby na TVN24… gdyby tylko jego właściciele traktowali sprawy wolności i różnorodności poważnie, a nie bali się o własną dupę.
Bolland i Ziegler nie zdecydowali się na umieszczenie w filmie jakiejkolwiek narracji poza nieustannym powtarzaniem, że w Polsce jest źle, a funkcjonariusze policji nadużywają swych praw. Nie ma też, jak u mistrza dokumentów, Joshuy Oppenheimera, głosu oprawców, czyli właśnie mundurowych, którzy rozpędzali tłum na Krakowskim Przedmieściu i ścigali przypadkowe dziewczyny z tęczowymi torbami. Wypowiedzi policjantów dopełniłyby fabułę i dały szerszy kontekst widzowi. Oppenheimer dał się wypowiedzieć liderom indonezyjskich szwadronów śmierci. Gdyby Bolland połączył głosy aktywistek i aktywistów z tymi, którzy nieszczęsnego siódmego sierpnia ich pałowali, to film zyskałby wiele.
Tymczasem 7-My sierpnia nie decyduje się ani na oddanie głosu również drugiej stronie, ani na odważne wezwanie nas, osób LGBTQ+, do konkretnych działań. Zamiast wskazówek odnośnie tego, co należy robić dalej, dostajemy na koniec nieco infantylny napis, że walka o prawa osób niehetero wciąż trwa. Jak się ona ma, wszyscy widzimy po protestach strajku kobiet. Są też plansze opowiadające, jak osoby przedstawione w filmie mają zamiar urządzić sobie przyszłe życie.
7-My sierpnia jnie jest obrazem udanym. Wygląda, jakby stworzony był w kilka dni, byle zdążyć przed końcem roku. Na szybko, aby nikt nie zapomniał, że to właśnie w 2020 odbyły się największe protesty społeczności osób LGBTQ+ w historii Polski. Tyle że nikt, kto ma pamiętać, nie zapomni, a dokument wiele by zyskał, gdyby został wzbogacony o udział Margot, Łani, Lu, czy kogokolwiek z kolektywu Stop Bzdurom, od którego zaczęły się protesty. Gdyby obok ofiar brutalności mundurowych stanęli szeregowi policjanci, których nie da się nazwać stróżami porządku. Film ten niech będzie przestrogą dla kolejnych aspirujących twórców dokumentów lub krótkich metraży, że nie warto skupiać się wyłącznie na bohaterach, którzy są dla nas wzorem. Zło również istnieje i należy je pokazywać. A jeżeli złymi, w tym przypadku, są policjanci, to pokazujcie ich ile wlezie.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…