Są uparci, niereformowalni i rozczulająco ideowi. Nie stać ich na programowe kompromisy. Gotowi są oddać Polskę Jarosławowi Kaczyńskiemu byle tylko nie zrobić kroku w lewo. Kiedy lewica – przyznajmy, nie dość konsekwentnie – próbuje budować własny projekt, oni zawsze w chwili najwyższej próby gotowi są bezwarunkowo odegrać rolę pożytecznych idiotów Platformy Obywatelskiej. Centrolewica gotowa jest przeprowadzić restaurację III RP, przez co pcha rozczarowany elektorat w objęcia PiS i Pawła Kukiza. Bez socjalnej i antyestablishmentowej alternatywy rządząca prawica będzie konsolidowała poparcie.
Przyznaję, że czasem nachodzą mnie wątpliwości, czy aby populistyczny klimat nie udzielił mi się za mocno. Być może moje przekonanie, że samozwańcza „demokratyczna” opozycja wróci bezrefleksyjnie na stare tory neoliberalizmu, że lewica jako jej koalicjant nie będzie zdolna uzyskać żadnych realnych koncesji programowych, jest zbyt fatalistyczne. Ale gdy nachodzą mnie takie wątpliwości, z pomocą przychodzą publicyści snujący wizje zwycięskiej zjednoczonej opozycji.
Wszystkich przebił dzisiaj Krzysztof Pacewicz. Utożsamiany – nie wiedzieć czemu – z lewicą publicysta otwarcie przyznał, że byłby gotów dla odbudowy „wolnych sądów” zrezygnować z podwyżki płacy minimalnej, w imię skutecznej reprezentacji zamożnego elektoratu lewicy odpuściłby podwyżki podatków dochodowych i pogodziłby się z sympatykami Leszka Balcerowicza, a żeby nie drażnić średnioklasowego kołtuństwa schowałby także postulat przyjmowania uchodźców. Przyznam szczerze, że choć przed lekturą tego tekstu posądzałem Pacewicza i jemu podobnych o gotowość do nadmiernego kompromisu w imię odsunięcia PiS od władzy, to nie zaszedłbym tak daleko, żeby zarzucać im gotowość do zupełnej abdykacji z lewicowości.
Publicyści centrolewicowi związani z oko.press, „Krytyką Polityczną” i „Gazetą Wyborczą” od miesięcy nie ustają w wysiłkach, żeby zjednoczona lewica – z Partią Razem lub bez niej, ale najlepiej z Robertem Biedroniem na czele – pomogła opozycji zdobyć sejmową większość, a potem się zobaczy. Zarazem widzą dla lewicy rolę reprezentanta zamożnego, dobrze wykształconego, wielkomiejskiego elektoratu o liberalnych światopoglądowo (i – dodajmy – gospodarczo) poglądach. Tak rozumiana liberalna „lewica” ma bić się z PO i Nowoczesną o tych wyborców, którzy mają uraz do partii Grzegorza Schetyny lub zawiedli się na ekipie Ryszarda Petru. Tymczasem chociażby z badań CBOS wiemy, że to partie prawicowe obecnie najskuteczniej zagospodarowują tradycyjnych wyborców lewicy z klasy ludowej, prowincji czy wkurzoną młodzież. Lewica, która połączyłaby narrację socjalną z kontestacją niezasłużonych przywilejów elit mogłaby ten podział sukcesywnie zmieniać.
O braku takiej lewicy świadczy jednak to, że teksty takie jak ten Pacewicza nie wywołują burzy, która przetoczyła się po publikacji głośnego felietonu Rafała Wosia. Na publicystę „Polityki” spadła fala krytyki, bo zasugerował, by lewica przynajmniej rozważyła scenariusz, w którym w przyszłości miałaby współrządzić Polską wraz z PiS, a nie z PO. Woś nie nawoływał przy tym – podkreślmy – do ideowej kapitulacji lewicy, chociaż jego adwersarze słusznie wskazywali, że do tego musiałaby doprowadzić współpraca z partią Kaczyńskiego. Tymczasem Pacewicz idzie w swojej propozycji znacznie dalej: lewica ma złożyć na ołtarzu neoliberalizmu wszystko to, co ją odróżnia od liberałów. Ta propozycja jest głupia nie tylko z perspektywy interesu lewicy, ale nawet z pozycji, które reprezentuje sam Pacewicz: odsunięcie PiS od władzy będzie się przedłużało w czasie, jeśli nikt nie upomni się o część wyborców prawicy.
Paradoksalnie niepowodzenia Partii Razem w pozyskiwaniu nowych zwolenników nie biorą się z tego, że jest ciągle „osobno”, lecz z tego, że w centrolewicowych publicystach dostrzegła swoich sojuszników, gotowych pracować na jej rozpoznawalność. Z perspektywy czasu widać wyraźnie, że ta kolaboracja nie wyszła Razemowcom na zdrowie. Dziś lewe skrzydło obozu anty-PiS gotowe jest ich utopić, a z byłymi pupilkami „lewackiej” Agory nikt inny nie będzie chciał mieć do czynienia. Populistycznej lewicy na pewno nie będzie bez uderzenia w to zasiedziałe salonowe towarzystwo .
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Do tej całej polskiej „lewicy” określenie „lewactwo” pasuje jak ulał. Bo „lewackość” to właśnie nieodpowiedzialność, tromtadracja i pożyteczny (dla burżua) idiotyzm. A na czym powinna oprzeć się lewica? Oczywiście – na negatywnym stosunku do prywatnej własności środków produkcji. I paru innych rudymentach.