Kilka tygodni temu młody bułgarski prawicowy wilczek, Radan Kynew, po cokolwiek nieudanym flircie z generałem, doktorem, mistrzem karate, a przy okazji premierem – Bojko Borisowem i jego partią GERB, ogłosił z pompą, iż pod jego kierownictwem „powstanie w Bułgarii nowy prawicowy projekt polityczny”. A oto dlaczego uważam, że jest to kolejny chory pomysł tamtejszych polityków.
Gasnąca w swej państwowości Bułgaria jest pod wieloma względami podobna do Polski. Kompradorski kapitalizm, bezczelność i głupota władzy, klientyzm, brak zasad klasy politycznej… Lista jest długa. Niemniej, choć restauracja kapitalistycznego porządku w obu krajach oznaczała katastrofę dla świata pracy, w Bułgarii procesy atrofii państwa, zarówno w aspekcie gospodarczym, jak i administracyjnym zaszły dalej – polityka przybrała o wiele bardziej zdegenerowaną formę. Tamtejsza rzeczywistość zaczyna powoli wymykać się tradycyjnemu podziałowi lewica-centrum-prawica.
Kwestia powołania nowego projektu politycznego w Bułgarii wydaje się absolutną koniecznością. Jest jednak zadaniem trudniejszym niż w Polsce. Tutaj choćby losy partii Razem pokazują, że ciężka praca przy odpowiedzialnej polityce PR-owej i odrobinie łaskawości ze strony mediów głównego nurtu, może skutkować małymi zwycięstwami i gwarantować jakąś obecność w przestrzeni publicznej. To zaś pozwala demonstrować swoją tożsamość i próbować zachęcać tzw. opinię publiczną do definiowania swojego interesu poprzez zbiór jasnych postulatów. Tymczasem w Bułgarii projekt polityczny, który miałby dziś odegrać jakąkolwiek istotną rolę, musi być koncepcją bardziej ambitną, gdyż jej podstawowym celem nie może być nic innego, jak faktyczna próba ocalenia nacji.
Bułgaria, o czym wspominałem w poprzednich częściach reportażu, znajduje się w stanie agonalnym. Dotyczy to nie tylko państwowości, lecz także demografii. Kraj ten opuszcza, średnio statystycznie biorąc, około 100 osób dziennie. W ciągu ostatnich pięciu lat, od kiedy obywatele tego kraju uzyskali możliwość legalnej emigracji za chlebem, czmychnęły już dwa miliony osób. Niektórzy komentują to ironicznie, pytając, jakaż to w Bułgarii miała miejsce wojna? Jakiż to front przeszedł przez całe terytorium skoro bez jednego wystrzału zniknęła tak gigantyczna liczba ludzi?
Odpowiadam: to front transformacji, skutkującej biedą i beznadzieją. Nic innego, jak tylko te dwa czynniki spowodowały, iż doszło do masowej ewakuacji. Wszyscy, którzy zdobyli wykształcenie w czasach Ludowej Republiki i znaleźli dość sił i środków, by stawić czoła emigracji, decydowali się na ten krok. Najpierw wyjechali więc ci, którzy mieli najlepsze perspektywy ze względu właśnie na wykształcenie czy profil zawodowy, a potem cała masa ludzi, którzy woleli być tańszą i skuteczniej wyzyskiwaną siłą roboczą dla europejskich kapitalistów. Wielu ekspertów skłania się ku tezie, iż w kraju pozostali ludzie o najniższych kwalifikacjach intelektualnych i najniższym kapitale kulturowym. Degradacja socjalna jest widoczna gołym okiem dla każdego obserwatora.
Ta część społeczeństwa, która z różnych powodów nie przyłączyła się do masowego eksodusu, żyje w warunkach urągających ludzkiej godności. Przy średniej płacy na poziomie nie przekraczającym, w przeliczeniu, 1500 zł (choć wg niektórych źródeł osiągnęła pułap 400 euro w ubiegłym roku) i minimalnej rzędu 800 zł (380 lewów) i cenach bliskich standardom polskim – żyć się praktycznie nie da. Jeśli dodać do tego minimalną emeryturę, która jest ekwiwalentem 300 zł, obraz robi się naprawdę ponury. Starsi ludzie, skoro nie mogą uciec – umierają z głodu i zimna. A właśnie starszych jest coraz więcej. Od lat Bułgaria wiedzie prym we wszystkich rankingach najszybciej wymierających społeczeństw. O totalne pierwszeństwo w Europie ściga się z Ukrainą.
W takich warunkach, gdzieś na peryferiach tego chorego systemu, funkcjonują Romowie, których bieżące patologie o tyle nie dotyczą, że struktura ich społeczności połączona z nową nową falą analfabetyzmu (demokratyczna Bułgaria nie potrafiła wyegzekwować obowiązku edukacyjnego w tej grupie), wypchnęła ich na margines. Cygańskie osady i osiedla, które przypominają najgorsze slumsy, są na ogół zlokalizowane albo na obrzeżach miast, albo w niemałej odległości od wsi. Pogłębiające się podziały i narastająca frustracja dają pole do coraz większej ilości konfliktów pomiędzy etnicznymi Bułgarami i Romami.
Zaś w miastach i miasteczkach ludzie młodzi, lub ci w średnim wieku, walczą po prostu codziennie o to, by przeżyć. Uprzywilejowana jest jedynie klasa „próżniacza” – menedżerowie, politycy, bankierzy, informatycy i niektórzy inżynierowie oraz prawnicy. Tych jednak jest niewielu i choćby nie wiem, jak wiele wiary pokładali by kaznodzieje nowego porządku, nie będą „solą tej ziemi”. Ppotencjalni animatorzy nowego politycznego projektu muszą odpowiedzieć sobie przede wszystkim na pytanie, co trzeba zrobić, aby zatrzymać rozgrywającą się w tym kraju katastrofę.
Modne wśród komentatorów różnej proweniencji jest twierdzenie, iż nie ma już miejsca na etykiety (typu lewica-prawica właśnie); ich zdaniem potrzebna jest nowa forma umowy społecznej i totalna zmiana w każdym niemal aspekcie. O ile jasnym dla każdego świadomego człowieka jest, iż w kraju, w którym kipi bieda, nie ma miejsca dla kolejnej prawicowej partii bijącej pokłony biznesowi, czy domagającej się obniżki podatków (w Bułgarii obowiązuje liniowy podatek dochodowy na poziomie 10 proc.), o tyle wydaje się, że jest to więcej niż wymarzony grunt dla lewicy. Niestety, jedynie w teorii.
– Trudno jest przyznawać się do lewicowości w Bułgarii. Przyczyną tego stanu rzeczy jest głównie specyficzny klimat, nowa narracja, która nastała w Bułgarii jeszcze na początku transformacji – mówi mi Petyr Wolgin, znany bułgarski dziennikarz, otwarcie deklarujący swoją polityczną orientację. – Już na początku lat 90. rozpoczęła się u nas histeryczna nagonka na lewicę, która szybko wyrodziła się fanatyzm i nienawiść. Lewicę i lewicowość odsądzano od wszelkiej czci i wiary, dezawuowano na każdym kroku, wieszano psy na poprzednim systemie, prowadzono tak podły i intensywny propagandowy dżihad, że to nie mogło się faktycznie skończyć inaczej. Nawet lewicowe stronnictwa zaczęły absorbować tę atmosferę. W końcu przemieniły się w dziwaczne twory – lewicowe z nazwy, a prowadzące prawicową politykę. Np. taka Bułgarska Partia Socjalistyczna: wprowadziła niski podatek liniowy dwie kadencje temu, a w jej szeregach jest mnóstwo milionerów. Zapanowało pomieszanie z poplątaniem. Ludzie zupełnie zatracili poczucie różnicy pomiędzy lewicą, a prawicą. Dodatkowo zostali jeszcze zbombardowani kwestiami kulturowo-obyczajowymi, z których niewiele rozumieją. Zgadzają się zaś, przynajmniej w sferze deklaratywnej, na prywatyzację i stopniową likwidację udziałów państwa w gospodarce, bo samo państwo jako instytucja zostało tak oplute od początku transformacji, że teraz znalazło się miejsce na najbardziej obłędne neoliberalne koncepcje. Oczywiście, mamy jeszcze problem propagandy euroatlantyckiej, który stał się szczególnie widoczny przy okazji bieżącego konfliktu globalnego. Trwa geopolityczna wojna, o której nie można wypowiedzieć się inaczej, niż recytując: „tylko NATO, tylko USA, tylko Zachód, tylko Unia Europejska, tylko europejskie wartości, tylko liberalna demokracja, tylko kapitalizm, tylko wolny rynek…” I oczywiście, na drugą nóżkę: „Rosja – fe!, Chiny – fe!, Syria – fe!, do niedawna Iran – fe!, Kuba i Wenezuela – to samo.
– O TTIP i pokrewnych mu zjawiskach nie chce mi się nawet wspominać – wzdycha mój rozmówca. – Jesteśmy jak po lobotomii. Ciągle spotykam się, przez swoją lewicowość, z zarzutami o agenturalność czy chorobę psychiczną. Tutaj po prostu mamy taką atmosferę, że jeśli jesteś lewicowy, to obecny porządek każe zakwalifikować cię jako albo psychopatę, albo agenta. Po prostu nie dopuszcza się, że ktoś może tak uważać sam z siebie, mieć takie przekonania, taki światopogląd – konstatuje.
Inny lewicowy dziennikarz, Kalin Pyrwanow, do niedawna jeszcze zastępca red. naczelnego tygodnika „Tema” (jakością zbliżony do polskiej „Polityki”) jest większym optymistą:
– Lewica ma szanse, ale musi być dobrze przygotowana. Musi otrząsnąć się z kompleksów i zacząć konsekwentnie demonstrować swoją polityczną platformę. Nawet jeśli spojrzeć na Bułgarską Partię Socjalistyczną – tam także drzemie pewien potencjał. Nowe kierownictwo zachowuje się odpowiedzialnie. Nie tylko zmieniło retorykę i kierunek polityczny na całkiem lewicowy, ale także potwierdza to swoimi działaniami. Gdy Solidarna Bułgaria – lewicowe stowarzyszenie, założone przez ludzi rozczarowanych polityką tego stronnictwa i nieustannie marginalizowanych – zaczęła zbierać podpisy przeciw TTIP, obecny przewodniczący socjalistów, Michaił Mikow, zmobilizował struktury i dostarczył kilkadziesiąt tysięcy sygnatur. To czegoś jednak dowodzi. Miedzy innymi tego, że BPS, ze wszystkich dużych socjaldemokracji w krajach byłego bloku wschodniego, jest najsilniejsza.
Mamy więc do czynienia z licznymi sprzecznościami na różnych poziomach, ale nie jest wcale przesądzone, że partia ta nie może jeszcze kiedyś odegrać wiodącej politycznej roli właśnie jako lewicowa. Fakt jest jednak faktem, że podziały na linii lewica-prawica, jako instrument służący rozumieniu i przetwarzaniu świata polityki, zostały zatracone. Widać to doskonale dzisiaj, w warunkach geopolitycznego konfliktu. Mamy u władzy dość groteskowe ugrupowanie, którego profil bardzo trudno określić. Można o nim najwyżej powiedzieć, że jest populistyczne, schlebia raczej niewysokim instynktom kulturowym i czasem stosuje retorykę prawicowo-nacjonalistyczną, a czasem kolektywistyczno-socjalną (brzmi znajomo?).
Tak to właśnie mają się sprawy w posttranformacyjnej Bułgarii. Społeczeństwo chce lewicy, promuje prawicę, a rządzi były ochroniarz Teodora Żiwkowa.
BRICS jest sukcesem
Pamiętamy wszyscy znakomity film w reżyserii Juliusza Machulskiego „Szwadron” …
Cały problem Polskiej lewicy jest taki,że oto uważa,że u nas jest naprawdę aż tak inaczej. No niestety poza Warszawką i kilkoma większymi miastami – nie jest – za to równa się tam do Bułgarii.
Dlaczego to piszę ? Bo wystarczyłoby zamienić Bułgaria na Polska i poza wysokością płac byłoby niemal dokładnie tak samo…
DOBRE, choć obraz pesymistyczny