„W błogosławionym zaśnięciu wieczne odpoczywanie, racz dać, Panie, sługom Twoim…”. Pauza. Zanim batiuszka Jan Romańczuk dokończy nabożeństwo w intencji zamordowanych przez oddział Romualda Rajsa, musi założyć okulary. Inaczej nie da rady odczytać imion tych, za których się modli. Mógłby kontynuować „za wszystkich niewinnie zabitych”, zgromadzeni i tak wiedzieliby, jaka tragedia stoi za tymi czterema słowami. Ale wyczyta wszystkich z imienia.
I tak w jaskrawym świetle słonecznym wdzierającym się przez okno cerkwi Narodzenia św. Jana Chrzciciela w Hajnówce, padającym na freski, na surowe twarze świętych apostołów, mnichów, prawosławnych władców i męczenników wybrzmiewają po cerkiewnosłowiańsku imiona prostych chłopów i zwykłych wiejskich kobiet. „Zabitym sługom Twoim – Piotrowi, Grzegorzowi, Konstantemu, Nadziei, Sergiuszowi, Aleksemu…”
Druga pauza, tym razem bardzo krótka, batiuszka się poprawia: zamordowany Aleksy był małym dzieckiem. Cerkiewna tradycja nakazuje, by o tym przypomnieć i modlić się za duszę mładienca Aleksija. Tak samo po chwili wyczytane zostanie imię mładienca Anny, potem mładienca Sofiji. Wszystkich imion jest 79.
Kilkoro zgromadzonych nie może powstrzymać łez, kiedy panichida kończy się trzykrotnym „Wiecznaja pamiat’ ”.
Nie pamiętam ojca
Listę ofiar czytano tego dnia w Hajnówce także przy pomniku ofiar wojny i represji, też w promieniach ostrego słońca, rozjaśniającego ten dzień, wietrzny i mroźny. Około stu osób, które przyszły postawić znicz, oddać cześć zabitym, zanim na tych samych ulicach zabrzmią okrzyki wychwalające mordercę.
Zostały dwie godziny do marszu nacjonalistów, mają zbierać się kilkaset metrów dalej, przy kościele Podwyższenia Krzyża Pańskiego. Ilu ich właściwie będzie? Ostrożni optymiści pamiętają, że w zeszłym roku przechwałki ONR i Narodowej Hajnówki, zapowiadającej zjazd tysięcy narodowych radykałów, nie spełniły się. Pesymiści, obawiają się, że internetowe wezwania do ogólnokrajowej mobilizacji mogą jednak dać efekt. I nie tylko internetowe – narodowcy chwalili się, że wykupili w Białymstoku mobilną reklamę, która od kilku dni jeździ po centrum miasta.
Ale to nieważne, jak głośno będą krzyczeli, że „Bury” jest bohaterem. Zebrani pod pomnikiem znają prawdę z rodzinnych i sąsiedzkich przekazów. Takich, jak ten, którym dzieli się również teraz starsza kobieta, otoczona przez grupę ludzi. Opowiada: prawie nie pamiętam ojca. Miałam pięć lat, kiedy zabił go oddział „Burego”.
To córka jednego z wozaków, porwanych 28 stycznia 1946 r. przez „wyklęty” oddział. Ludzie Romualda Rajsa dokonali wcześniej nieudanego uderzenia na Hajnówkę, nie mieli szans z regularnym oddziałem radzieckim, który akurat znajdował się na stacji kolejowej. Cofając się do lasu, natknęli się na furmanów wysłanych po drewno na opał w ramach szarwarku. Zabrali ich ze sobą, zmusili, by dowieźli oddział do Zaleszan, które spalili, potem do Wólki Wygonowskiej.
Może nas wypuszczą
Niewyobrażalny ból przebija przez tę opowieść, chociaż starsza pani stara się mówić prostymi, konkretnymi zdaniami, żeby tylko ta historia była zrozumiała dla kilkorga słuchających dziennikarzy, którzy nie żyją na tej ziemi ani nie doświadczyli tamtych czasów:
Przyjechali do nas do wsi, powiedzieli, że naszych furmanów zabrała jakaś banda. Pamiętam, jak mama okropnie krzyczała, lamentowała…Sąsiad, któremu udało się uciec, opowiedział potem mamie, że kiedy zajechali do Zaleszan, kiedy wieś już się paliła, to on podszedł do mojego taty i powiedział: Fiedzia, uciekajmy stąd! Ale mój tata odpowiedział: jak ja mogę uciekać, jeśli na moim wozie siedzi sam szef, „Bury”. Tylko nogę zdejmę z furmanki – i już mnie nie ma… Może nas dalej powiozą, może puszczą…
Nie puścili. 31 stycznia w lesie koło Puchał Starych oddział rozstrzelał prawosławnych furmanów. Katolików wypuścił. „Bury” nawet na swoim procesie w Białymstoku nie chciał powiedzieć, gdzie są jego ofiary. Rodziny same, przez wiele lat, szukały szczątków najbliższych.
Jeździliśmy do Puchał i tam nam opowiadali: leżeli zabici, przykryci tylko gałęziami. Na wiosnę – smród, psy rozciągały ciała…
Część ciał z lasu w Puchałach ekshumowano w 1951 r. na cmentarz w Klichach do bezimiennej mogiły ofiar wojny. Dopiero w 1995 r. odnaleziono wszystkie szczątki. Wtedy rodziny zamordowanych, mając przeciwko sobie prawicową wojewodę Krystynę Łukaszuk i sekretarza generalnego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzeja Przewoźnika, zaczęły domagać się powtórnej ekshumacji. Dopięły swego. W 1997 r. masową mogiłę ponownie otwarto, ustalając bez żadnej wątpliwości przyczynę śmierci wozaków. Też po długich staraniach prawosławnym udało się wznieść pomnik ku czci furmanów na cmentarzu wojskowym w Bielsku Podlaskim i doprowadzić do tego, by przeprowadzono historyczne śledztwo w sprawie działań „Burego”.
W ramach śledztwa zrekonstruowano i przeanalizowano historię porwania wozaków, napadu na Zaleszany, Wólkę Wygonowską, a potem, już po rozstrzelaniu furmanów, jeszcze na Zanie, Szpaki i Końcowiznę. To wtedy, na zakończenie pracy, IPN orzekł, że palenie wsi i zabijanie bezbronnych mieszkańców nie ma nic wspólnego z walką o wolną Polskę. To była zbrodnia o znamionach ludobójstwa.
Z tego orzeczenia IPN w ostatnich miesiącach chyłkiem się wycofuje. Organizuje spotkania, podczas których osobę Romualda Rajsa przedstawia się wyłącznie w heroicznych odcieniach. Aktualny przekaz brzmi: walczył z komunistami, więc był bohaterem, a bohaterów się nie osądza.
Uciekajmy, na Bożą wolę
24 lutego także Klaudia Kałużyńska, która mając siedem lat przeżyła spalenie rodzinnych Zaleszan, opowiadała, na drugim spotkaniu z modlitwą i wspomnieniem, co ją wtedy spotkało. Najpierw, mówiła, przyjechali partyzanci zażądali, by dać im śniadanie. Gdy zobaczyli, że jedna z kobiet w domu, jej ciotka, szyje na maszynie, chcieli jeszcze, by naprawiać im płaszcze. Zabrali konie, wóz…
A potem, już koło pierwszej, wołają nas do jednego domu: na zebranie, na zebranie! My poszli. Żołnierze okrążyli ten dom, gdzie myśmy byli zebrani, gdzie drzwi, tam stali dwaj z karabinami, drzwi były zapieczętowane. Najpierw zażądali, żeby wystąpił Piotr Demianiuk, syn sołtysa, 16 lat miał. On nie chciał wyjść, żołnierza w rękę całował, a oni go wyprowadzili na podwórko i zastrzelili, a z nim jeszcze jednego człowieka z sąsiedniej wsi. My płaczemy: o Boże, Pietiu zabili! Jego matka zemdlała.
Starsza pani, nawet po tylu latach, musi się przeżegnać, zanim opowie, co było dalej, jak żołnierze podpalili dom, w którym zamknęli zebranych mieszkańców. Podłożyli też ogień pod zabudowania wsi.
I wtedy jakaś kobieta w domu zawołała: ludzie! Wszystkich nas nie wystrzelają. Uciekajmy, na Bożą wolę, ktoś będzie zastrzelony, a ktoś będzie żył! Wybijajmy drzwi. I uciekałyśmy z siostrą, ona mnie ciągnęła. Już chlew się palił, stodoła… wszystko się paliło.
Oni uciekli – żołnierzy, którzy pilnowali domu, ruszyło sumienie. Strzelali nad głowami biegnących. Ale ci, którzy nie poszli na zebranie, pozostali w zabudowaniach, spłonęli żywcem albo zostali zastrzeleni, kiedy próbowali uciekać. Zginęło siedmiodniowe dziecko, którego rodzice byli pewni, że zwołane przez partyzantów spotkanie szybko się skończy i nie ma potrzeby go tam ze sobą zabierać. A Klaudia Kałużyńska, kiedy już z ojcem i rodzeństwem schronili się w sąsiedniej wsi, widziała na własne oczy, jak przywożą z Zaleszan śmiertelnie poparzoną kobietę, która została w chacie, bo właśnie rodziła.
Mówić prawdę, nacjonalistów ignorować
Co można zrobić, żeby powstrzymać zjawisko gloryfikowania takich postaci jak Rajs? Kieruję to pytanie do Adriana Zandberga, który razem z delegacją partii Razem też złożył swój znicz pod pomnikiem. Tylko lewicowe partie przyjechały na Podlasie – oprócz Razem jeszcze tylko delegacja SLD udała się do Zaleszan. Prawica różnych odcieni, tak chętnie mówiąca o szacunku wobec zmarłych i historii, udaje, że nie widzi, co dzieje się w nadgranicznym miasteczku.
Działacz Razem podkreśla, że trzeba konsekwentnie mówić, jaka jest prawda historyczna, przypominać, że „żołnierze wyklęci” to kłamliwe pojęcie-worek, gdzie lądują zarówno osoby pokroju Witolda Pileckiego czy Kazimierza Pużaka, jak i sprawcy zbrodni wojennych, bo przecież Rajs nie jest jedyną taką ponurą postacią.
– Trzeba też naciskać na władze, by korzystały z obowiązującego prawa – mówi Zandberg. – W zeszłym roku widzieliśmy przecież, że podczas tego spędu nacjonalistów były wznoszone hasła wzywające do nienawiści i przemocy. W takiej sytuacji władze powinny rozwiązać zgromadzenie i mają do tego pełne prawo.
Proboszcz Jan Romańczuk nie ma wielkich złudzeń, że władze zareagują: po panichidzie w cerkwi powie mieszkańcom, że najlepiej zrobią, jeśli nacjonalistów po prostu zignorują, pójdą do domu. Organizatorzy spotkania przy pomniku dodają: można też postawić w oknie znicz. Rozdają wkłady przy wyjściu z cerkwi.
Biorę i ja, wewnętrznie się buntując: jak to zignorować? Nie wolno udawać, że nic się nie dzieje, gdy nacjonaliści swoimi okrzykami plują w twarz tym wszystkim ludziom. Ale kilka godzin później zaczynam poważnie się zastanawiać, czy w słowach duchownego nie było jednak wiele słuszności.
Tylko tylu?
To pierwsze pytanie, które mi się narzuca, kiedy widzę zgromadzenie pod kościołem Podwyższenia Krzyża Pańskiego. Pod flagami ONR, flagami polskimi, powstańczymi kotwicami stoi sto, może dwieście osób. Z łatwością zmieszczą się na jednym zdjęciu. Więcej jest policjantów, którzy w pełnym rynsztunku pilnują przemarszu. A także mieszkańców, którym ciekawość i złość jednak nie pozwoliły pozostać w domu.
Druga myśl, z jeszcze większym niedowierzaniem: ale gdzie ci wyklęci?
Front pochodu to bowiem kilkoro młodych ludzi z potężnym biało-czerwonym banerem z napisem HAJNÓWKA, gdzie „J” wystylizowane jest na symbol Jagiellonii Białystok. Idą w dresach i kurtkach, tylko niektórzy mają modne „patriotyczne” czapki, w dalszych rzędach widać na rękawach falangi. Zadowoleni z siebie, niektórzy wręcz rozbawieni, uśmiechnięci. Nie inaczej wyglądają, gdy idą na mecz, albo gdy z meczu już wygranego wracają. Futbolowe skojarzenie wzmacnia banner sąsiedni: Patriotyczna Jagiellonia.
Tym emblematom musieli oddać honorowe miejsce rzekomi bohaterowie dnia, idole bez skazy. Plakat z napisem „Cześć i chwała bohaterom”, który tak bulwersował rok i dwa lata temu, na którym widnieją między innymi zdjęcia „Łupaszki” i „Burego”, z czoła pochodu odjechał na bok. Jeśli ktoś się marszowi przyglądał mniej uważnie albo po prostu stał z drugiej strony, może go nawet nie widział.
To samo z repertuarem okrzyków. Tak, zawołano, dokładnie sześć razy, o „Burym” bohaterze. Było o „Ince” patrzącej z nieba i była Guantanamera przerobiona na „Niech żyje major Łupaszka”, załapały się Narodowe Siły Zbrojne, obwieszczano „narodową Hajnówkę”. Tyle, że te hasła brzmiały jak przerywniki wobec przesłania głównego: najchętniej wygrażano śmiercią nieistniejącym komunistom, niewidocznej czerwonej hołocie. Z rozpędu uzupełniono zastępy wrogów jeszcze o „kłamstwa Michnika” i Platformę Obywatelską.
Tak doszli do domu kultury, gdzie czekał na nich hagiograficzny film o „Burym”. Nie musieli, jak rok temu, maszerować naokoło, policja odpowiednio zadbała, by trasę mieli czystą. Szli więc obok soboru Trójcy Świętej, na chwilę przestając wznosić okrzyki; rzecznik prasowy ONR napisze potem na Twitterze, że był to wyraz szacunku.
Jaka w tym logika?
Grunt to bić czerwonych
Pod soborem dociera do mnie, że logiki nie ma.
Antyprawosławna prowokacja wyszła dumnym kibicom Jagiellonii zaledwie przy okazji. Nie byliby w stanie świadomie jej zaplanować ani wykonać. Szli pod soborem, bo tak wychodziła najkrótsza droga, cieszyli się nie z tego, że jako arcykatolicy dokopują innym chrześcijanom, tylko z tego, jak wspaniale biją wirtualnych czerwonych. To był – zaledwie – rozłażący się po szwach wariant ogólnopolskiego doświadczenia pokoleniowego zaprojektowanego przez wulgarną prawicową politykę historyczną.
Nie ma dla nich sprzeczności między tym, żeby chwalić mordercę prawosławnych, a potem krzyczeć o wielkiej Polsce chrześcijańskiej, nie katolickiej, przez wzgląd na lokalne uwarunkowania. Ba, prowodyrzy Narodowej Hajnówki nie mają nic przeciwko temu, by dołączali do nich prawosławni koledzy (i wiem, że tacy są). Przejście całej trasy marszu pozostawia nieodparte wrażenie, że najważniejsze jest wspólne wrzeszczenie „precz z komuną”.
Rajsa na pochodzie w ogóle mogło nie być. Gdyby tylko IPN, po wydaniu orzeczenia w jego sprawie, głęboko schował tę postać i gdyby nie znaleźli się zacietrzewieni prawicowi historycy, tworzący absurdalne usprawiedliwienia jego działań. Niestety, zabójca furmanów stał się jednym z najpopularniejszych „wyklętych”, chwalonym przez niepokornych publicystów, portretowanym w albumach „narodowych” wydawnictw. Więc młodzi gniewni, których wiedza historyczna ogranicza się do powtarzania najgłośniejszych klisz, sięgnęli po niego. Równie dobrze mogli iść w patriotycznej odzieży z samą „Inką” na sztandarach, hałaśliwie, ale niekontrowersyjnie. Nawet mieszkańcy Hajnówki pod pomnikiem ofiar wojny mówili: jeśli ktoś ma potrzebę chwalić tych żołnierzy, to niech sobie maszeruje. Byli tacy leśni, którzy naprawdę walczyli. Tylko po co tam ten morderca?!
Teraz jednak „Bury” będzie każdej edycji marszu, nieważne, ile ich jeszcze będzie, towarzyszył niechybnie. Bo kiedy patriotyczni kibice usłyszeli pod swoim adresem wyrazy oburzenia, zobaczyli, że przez niego właśnie ściągają uwagę całej Polski, tym bardziej poczuli się prawdziwymi buntownikami, nie przymierzając – nowymi „wyklętymi”.
Widziałam tę dumę w oczach prowadzącego pochód Dawida Poleszuka, lidera hajnowskich prawdziwych patriotów, a także działacza stowarzyszenia kibicowskiego z kryminalną kartoteką, gdy przed samym startem dziennikarka TVP zapytała go o to, jak odnosi się do faktu, że w Zaleszanach oddział Rajsa zabił dzieci. – Na wojnie zawsze są przypadkowe ofiary, a „Bury” prowadził wojnę – oznajmił bez wahania. Za jego plecami maszerujący śmiali się. Cieszyło ich to, że są w centrum zainteresowania.
Chcieli być groźni. Nie byli. Straszne jest natomiast to, że tej w gruncie rzeczy groteskowej grupie udało się wywołać sprzężenie zwrotne. Gdyby nie hałaśliwe hajnowskie marsze, IPN pewnie nie uznałby, że jest koniunktura na podkręcanie kultu Rajsa. Gdyby nie inicjatywy Instytutu, nie byłoby chowania głowy w piasek przez polityków z pseudoopozycji, których stać obecnie co najwyżej na stwierdzenie, że ocena „Burego” nie jest jednoznaczna. I wreszcie gdyby przez to tchórzostwo narodowa prawica nie była bezkarna, albo musiałaby jakoś tonować swoje zachwyty nad „armią wyklętą”, albo po prostu zachwyty te nie niosłyby się takim echem.
A tak nakręcanie kultu trwa. Już po marszu jeden z poczytnych prawicowych portali opublikował list w obronie… dobrego imienia Rajsa.
A jednak policja coś zrobiła
Już długo po marszu, na komendzie policji w Hajnówce u zbiegu ulic Piłsudskiego i Armii Krajowej Obywatele RP czekali na wypuszczenie swoich zatrzymanych aktywistów.
To oni i grupa działaczy lewicowych, m.in. anarchistów i aktywistów Pracowniczej Demokracji, próbowali jednak marsz zablokować. Dwie Obywatelki wybiegły na trasę marszu z transparentem „Moją Ojczyzną jest człowieczeństwo”. Zepchnięto je na chodnik, przyparto do ogrodzenia, potem zabrano do radiowozu. Tak samo za podwójnym kordonem stać musiała główna grupa kontrdemonstrantów, z antyfaszystowskimi hasłami, z transparentem „Bury nie jest bohaterem”.
– Co wy robicie – mówili z niedowierzaniem do policjantów ci mieszkańcy, którzy postanowili obserwować przebieg marszu tutaj, na jego ostatnich metrach. Dowiedzieli się, że wszystko to dla ich bezpieczeństwa.
Potem, gdy kibice Jagiellonii już przeszli, policja postanowiła wykazać się dodatkową gorliwością i wylegitymować niektórych Obywateli. Ci twierdzą, że nie podano nawet podstawy prawnej, więc dokumentów nie pokazali – wtedy odwieziono ich na komendę. Nie przesłuchano, wręczono tylko protokół zatrzymania pod zarzutem zakłócania zgromadzenia i odmowy wylegitymowania się.
Po drugiej stronie ulicy, w pizzerii, rozsiedli się za stołami „młodzi, aktywni, radykalni”. Jedli, pili, głośno się śmiali, przynaglali obsługę. Nie przejmowali się tym, że tak naprawdę nie było czego świętować. Nawet liczebnie nie posunęli się do przodu – w porównaniu z ubiegłym rokiem marsz był jeszcze mniejszy. Mieli swoje pięć minut, to się liczyło.
Narzucić swojego spojrzenia na historię nigdy nie mieli szans.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
Czym się różni Rajs zabijający prawosławnych Białorusinów od Putina zabijającego prawosławnych Ukraińców i muzułumanów Syryjczyków?
Pani to na poważnie?
a czym się różnią Ukraińcy zrzucający bomby na miasta w których mieszkają również Ukraińcy ? ALBO Turcy mordujący ludność kurdyjską w Syrii czy amerykanie bombardujący szpitale i szkoły w Iraku?
Komuniści zabili milion razy więcej prawosławnych niż Rajs. Za Stalina 10 mln Ukraińców umarło z głodu.
Idiotka z urodzenia
Uważasz, że powinni dorownać Stalinowi?
a ilu zamordowano Rosjan podczas stalinowskich czystek??
Łatwo oceniać ale co sam bym zrobił w danym momencie? Bury!!!
Bandytyzm sam się nie rodzi, jego starannie hoduje kacza banda
Na miano żołnierza wyklętego zasługuje może Witold Pilecki,ale z całą pewnością nie ludzie,którzy po wojnie w czasach,kiedy cały świat pragnął pokoju i pojednania niczym wycieńczony upałem podróżnik przemierzający najgorętszą pustynię wody,siali terror i śmierć,nie są to dla mnie żadni bohaterowie,żadne państwo nie ma prawa tolerować samozwańczych partyzantów ani tym bardziej ich gloryfikować,wiem że religia i ideologia dla każdej władzy jest użyteczna i potrzebna,a skoro tak to niech to będzie chrystianizm,Jezus z całą pewnością potępiłby wszelkich bandytów,burzących harmonię i pokój,dzisiaj na szczęście nie ma żadnych bandytów leśnych na wzór tych pokroju burego i jemu podobnych,nikt nie atakuje policji i obcych wojsk na terytorium Polski,kiedyś Sowietów a dzisiaj Jankesów,być może Polska wyleczyła się już z takich ideologicznych urojeń bezsensownych przegranych powstań i podobnie jak żołnierze wyklęci to jedynie państwowy mit,który spaja i jest dzięki temu użyteczny,ale nikt tak naprawdę nie ma zamiaru tego szaleństwa ani kontynuować ani naśladować,jest to jedynie teoretyczny symbol władzy,jednak uważam że jest tak samo niebezpieczny jak kult Bandery na Ukrainie,ponieważ fundamentem pozostaje nienawiść,a przecież powinniśmy miłować nieprzyjaciół,zamiast żołnierzy wyklętych niech będzie rodzina Ulmów,zamiast powstania warszawskiego udane powstanie wielkopolskie,wartością jest pokój i wynajdywanie tego co nas łączy,w Europie za wyjątkiem lokalnych wojen mamy cały czas ponad 70 lat pokoju,nie zepsujemy tego.
Do kultu Łupaszki przyczynił się m.in. solidarnościowy Dariusz Fikus, który w 1988 r. opublikował hagiograficzną książkę „Pseudonim Łupaszka”. Na okładce wydania z 1990 można przeczytać: „Łupaszka” to pseudonim partyzancki jednego z najdzielniejszych, najwierniejszych i najbardziej ofiarnych żołnierzy Polski Podziemnej, który do końca walczył o niepodległą i suwerenną Rzeczpospolitą z wszystkimi jej wrogami – zewnętrznymi i wewnętrznymi. Nie złożył broni, gdy zamiast upragnionej wolności z Zachodu przyszło zniewolenie ze Wschodu – siłą bagnetów Armii Czerwonej narzucona i nigdy przez naród nie zaakceptowana samozwańcza władza, wymuszająca posłuch masowym terrorem. Desperaci, którzy wystąpili zbrojnie przeciwko tej władzy, okrzyczani zostali mianem „bandytów”. „Łupaszka” należał do „bandytów” najgroźniejszych i najsławniejszych. Jego leśne imię w komunistycznej propagandzie stało się synonimem wilka, którym straszy się i dzieci, i dorosłych. (…) O drodze życia i walki legendarnego dowódcy V Wileńskiej Brygady AK, tzw. Brygady Śmierci, majora Zygmunta Szendzielarza – „Łupaszki” mówi ta książka.”
„(…) z wszystkimi jej wrogami – zewnętrznymi i wewnętrznymi.” – także z ojcem Haliny Matejczuk…
Książka miała co najmniej 5 wydań i wg KARO obecna jest w wielu bibliotekach na terenie Polski. Pan Fikus uznawany jest za wybitnego dziennikarza, który walczył o wolną Polskę. Podobnie jak bohater jego książki.
Książka Haliny Matejczuk znana jest niewielu…
Hańba ! Wstyd ! ZGROZA !!! i co jajco !!???
Ciekawe czy jak przyjdą znów podpalać prawosławne wsie, to czy batiuszka też każe ignorować nacjonalistów.
Batiuszka nic kazać nie może, on tylko zaleca. To nie łaciński ksiądz.
Jak w latach 1930 w Polsce burzono setki cerkwi, duchowieństwo prawosławne
też zalecało wiernym pokojowe znoszenie krzywd i zniewag. A przecież ci „patrioci”
to tylko naiwne zmanipulowane dzieci.
Pan Jezus powiedział:
„Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi! Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz!”
Warto popatrzeć, kto zatruwa umysły młodych. Sami protektorzy siedzą sobie wygodnie w ławach i na stołkach, a pachołków i tumanów wysyłają na ulicę. Zawłaszczyli nazwę Jagiellonii, symbolicznie nawiązującej do owej dynastii, dzięki której Białystok jest dziś miastem polskim. Czym różni się kult Łupaszki od kultu UPA, a morderstwa na Białostocczyźnie od mordów na Wołyniu? Tylko skalą, bo chęci były i nadal są, Hańba.
Swoistym kontrapunktem jest pisowata ustawa o odebraniu stopni m.in. generałom Kiszczakowi i Jaruzelskiemu. „To symboliczna data ze względu na przypadający wówczas Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Projekt pozwoli na zadośćuczynienie społeczeństwu polskiemu i stanowić będzie symboliczne rozliczenie epoki Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. Niejaki Pięta, poseł pis, idzie jeszcze dalej: „Nagrobki powinny zostać objęte osobnym aktem prawnym, na podstawie którego wszyscy komunistyczni kolaboranci, którzy uczestniczyli w prześladowaniach Polaków i sprawowali władzę w imieniu Moskwy, powinni być przeniesieni z cmentarzy, które dzisiaj są narodowymi nekropoliami. To, jak rodziny czy mocodawcy moskiewscy urządzą nagrobki swoich stronników to już państwa polskiego nie interesuje.” Cytuję za wp.pl.
Przypomnę wpisany w zeszłym roku fragment książki Haliny Matejczuk „Byłam konsulem Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”:
„W tym czasie w Supraślu i okolicach było bardzo niespokojnie. Oddziały Zbrojnego Podziemia Narodowego Zjednoczenia Wojskowego Zygmunta Szendzielarza, pseudonim ‚Łupaszka’, który był dowódcą 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej, i ‚Burego’ – Romualda Rajsa, coraz to kogoś mordowały. Znane są morderstwa między innymi mieszkańców wsi Zaleszany, Zanie, trzydziestu prawosławnych furmanów. Mordowano zbiorowo i pojedynczo – starców, dzieci, nawet kobiety w ciąży. Instytut Pamięci Narodowej zakwalifikował zabójstwo furmanów i pacyfikacje wsi przez oddział ‚Burego’ jako zbrodnie przeciwko ludzkości.
W obliczu tak niebezpiecznej sytuacji tata postanowił wyjechać z rodziną do Białegostoku. Wynajął drewniany domek. Pokazał mi go, odwożąc mnie w końcu kwietnia do Białegostoku, skąd furmanką miałam wracać do Gródka. Tata obiecał, że jak tylko domek wyremontuje, przyjedzie do Gródka i zabierze mnie do siebie. Tak się jednak nie stało.
2 maja 1945 roku oddział ‚Łupaszki’ wtargnął do domu taty i w obecności żony Felicji, synka Zdzisia i babci Marii strzałem w czoło zabił mojego ojca. Miał zaledwie 35 lat.
Tata był zwykłym szewcem, wyznania prawosławnego. Ukończył tylko parę klas szkoły powszechnej. Nikomu w swym krótkim życiu nie zrobił krzywdy. Trudno mi do dziś zrozumieć, że po tak okropnej, niebezpiecznej, głodowej okupacji hitlerowskiej, swoi – jeśli w ogóle można tak bandytów nazwać – mordowali niewinnych, bezbronnych ludzi. W imię czego?
W tym czasie wielu ludzi ze wschodniej Białostocczyzny w obawie o swoje życie wyjechało na wschód, do Związku Radzieckiego. Pustoszały wsie. Tylko z krótkiej uliczki Koszarowej wyjechały rodziny Deszczeniów, Karpiuków, Łukaszów i Mazurków. Mój dziadek Iwan nie pozwolił nam wyjechać, w odróżnieniu od brata mojego ojca Antoniego, który z pięcioosobową rodziną wyjechał z Supraśla za wschodnią granicę. Dziadek powiedział krótko: ‚Polska jest naszą ojczyzną, tu się urodziliśmy, tu mieszkali nasi przodkowie od prapradziadów i my też należymy do polskiej ziemi.’ Nad łóżkiem dziadka wisiał duży karabin, a w szafce ściennego zegara stały dwa granaty. Taką bronią chciał nas chronić.
Szczęśliwie przeżyliśmy ten kataklizm. W tym samym dniu, kiedy zamordowano mojego tatę, w Supraślu zabito dwóch milicjantów, jeden nazywał się Budnik i był prawosławny, dwóch osiemnastoletnich bliźniaków, którzy prawdopodobnie należeli do Związku Walki Młodych, staruszkę. Po latach dowiedziałam się od kuzynki z Supraśla, że w czasie okupacji hitlerowskiej tata był ‚skrzynką’ kontaktową Armii Krajowej.”
Myślę, że dobrą odpowiedzią na faszystowskie zawłaszczanie pamięci, byłoby jak najszersze rozpropagowanie filmu opowiadającego o życiu wspaniałej osoby, pani Haliny Matejczuk z Gródka „Konsul całego PRLu”. Film jest dostępny na YouTube.