Borislaw Sandow, bułgarski działacz społeczny, został skazany przez sąd pierwszej instancji za nazwanie szemranego biznesmena z miejscowości Panagjuriszte „oligarchą”. To bardzo niebezpieczny precedens.
Sandow to w Bułgarii znana postać. Od kilku lat jest jednym z najważniejszych organizatorów rozlicznych społecznych wystąpień jakie miały miejsce w Bułgarii. Z racji przynależności do partii Zieloni, w której przywództwie zasiada, zajmuje się przede wszystkim kwestią ochrony bogactw przyrodniczych kraju, systematycznie niszczonych przez tamtejszą mafię. Masowe wycinki lasów celem sprzedaży drewna lub budowy kolejnych górskich kurortów, stoków czy innej infrastruktury turystyczno-rozrywkowej doprowadziły już nie raz do potężnych kataklizmów, m. in. dwóch potężnych powodzi w latach 2013 i 2014. Jedna z nich całkowicie zniszczyła dużą dzielnicę Warny, jednego z największych miast Bułgarii. Sandow i jego partia brali także udział w protestach przeciwko pierwszemu rządowi Bojko Borisowa (który dziś także jest premierem) oraz jego następcy – Płamenowi Oreszarskiemu.
Bieżący spór sądowy wynikł z długoletniej walki zarówno bułgarskich Zielonych, jak i aktywistów wielu innych organizacji przeciw planom rozbudowy kilku górskich luksusowych kompleksów turystycznych oraz poszerzeniu obszaru wydobycia miedzi w jednej z kopalni koło miejscowości Panagjuriszte, w środkowo-zachodniej Bułgarii. Jej właścicielem jest spółka Arsel-Medet, na czele której stoi niejaki Lyczezar Cocorkow, ważny bułgarski oligarcha.
Tym właśnie epitetem Sandow był uprzejmy scharakteryzować Cocorkowa we wpisie na swoim prywatnym profilu na portalu Facebook. Dodał też, że jest on „trucicielem”, odnosząc się do nieprzestrzegania przepisów dotyczących ochrony środowiska w kopalni w Panagjuriszte.
Gdy Cocorkow dowiedział się o wpisie, „musiał zacząć mierzyć sobie ciśnienie” gdyż tak mocno dotknęły go te – jak twierdzi – obraźliwe sformułowania. Tak przynajmniej zeznawał w sądzie, gdyż w związku z doznanym uszczerbkiem na zdrowiu (sic!) oraz poczuciem obrazy pozwał Sandowa i wygrał. Sąd pierwszej instancji uznał bułgarskiego aktywistę winnym naruszenia dóbr osobistych i dobrego imienia. Zgodnie z nieprawomocnym wyrokiem Sandow ma zapłacić odszkodowanie w wysokości 3 tys. lewów (ponad 6 tys. zł) powodowi oraz pokryć 1,5 tys. lewów (ponad 3 tys. zł) kosztów sądowych.
Nie przestraszyłem się i nie zamierzam złożyć broni – mówi Borisław Sandow w rozmowie z Portalem STRAJK. – To co się stało oceniam jako bardzo niebezpieczny precedens. Z jednej strony jest to ewidentna próba zamknięcia działaczom ust, ale też i uderzenie w „zielony” ruch, który jest faktycznie najpoważniejszą opozycją wobec mafijnego status quo w Bułgarii. Osiągnęliśmy już, jako państwo, niechlubne 106 miejsce w rankingu wolności słowa; widać teraz władza zabiera się za niewygodnych ludzi poprzez „czyszczenie” mediów społecznościowych. Ja do końca będę walczył o wolność do nazywania problemów, z którymi mamy do czynienia w Bułgarii, po imieniu. To jeden z fundamentów demokracji.
Wielu komentatorów twierdzi, że inny wyrok był niemożliwy, gdyż sprawę rozpatrywał sąd w Panagjuriszte, którego instytucje Cocorkow kontroluje w całej rozciągłości. Podobnie jak w całym regionie. Wniosek o apelację już został złożony.
[crp]Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…