Rzekomy sojusz PiS i faszystów jest źle opowiedzianą bajką, w którą wierzą tylko liberałowie i lewica. Po wydarzeniach 11 listopada rośnie wrogość między dwoma stronami prawicowego obozu. Lewica powinna umieć to wykorzystać, stawiając na politykę klasową, zamiast zamykać się we własnej subkulturze, gdzie czuje się dobrze wyłącznie sama ze sobą.

Żeby twierdzić, że w stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości PiS maszerował ramię w ramię z narodowcami, trzeba opierać się wyłącznie na doniesieniach zagranicznych mediów lub memach antypisowskich fanpejdży na Facebooku. Tania agitka zawsze jest w cenie i dobrze się rozchodzi. Fakty są jednak takie, że faszyści okazali się zdecydowanym wrogiem rządu, który wcześniej w nieudolny sposób próbował ich “zneutralizować”, by przejąć ich bazę społeczną. Będzie narastał konflikt między tymi dwoma siłami. Jeżeli lewica nie weźmie tego pod uwagę, znaczy to, że zarówno faszyzm, jak i antyfaszyzm są dla niej polityczną fantazją, którą chętnie skopiują Hanna Gronkiewicz-Waltz i Rafał Trzaskowski, by spożytkować we własnych celach.

Marsz ramię w ramię, którego nie było

Nie ma racji w swym komentarzu Tymoteusz Kochan. Do sojuszu pisowsko-faszystowskiego nie doszło, chociaż został on ogłoszony. Nacjonaliści zachowali swoją odrębność w trakcie jubileuszowego marszu, w ogóle nie doszło do połączenia obu pochodów. Nie robi różnicy, czy stało się tak na skutek wstrzymywania wymarszu przez skrajną prawicę ich kolumny, czy – jak twierdził min. Brudziński – z powodu celowego utworzenia “strefy buforowej”.

Narodowcy nie dochowali warunków współpracy. Prośby o to, żeby nie było pirotechniki, potraktowano jak kpinę – centrum stolicy aż płonęło od rac. Flagi miały być wyłącznie biało-czerwone, tymczasem powiewały nie tylko sztandary ONW i MW, lecz i włoskiej Forza Nouva. Jedną z “atrakcji” marszu było spalenie flagi UE. Obietnice prezydenta, że nie będzie haseł “dzielących Polaków” od razu można było włożyć między bajki. Wybrzmiało nie tylko oklepane: “Raz sierpem, raz młotem…”. “Europa tylko dla Europejczyków!” – krzyczeli nacjonaliści w kominiarkach, niosący flagi z celtykami. Ba, Wszechpolacy nie kryli się z wrogością wobec samego rządu, zręcznie łącząc ją z najohydniejszym rasizmem w haśle: “Morawiecki, chcesz Murzyna? To go sobie w domu trzymaj!”. Tradycyjnie nie zabrakło też dewastowania elementów przestrzeni publicznej.

Duda i Morawiecki podjęli duże ryzyko, licząc na to, że narodowcy na ich rozkaz się “uspokoją”. Można uznać, że ich strona potraktowała sprawę poważnie. MSWiA postarało się o “spokój” bardziej niż dotychczas – niektórzy zagraniczni goście jadący do Polski na marsz zostali zawróceni na lotnisku – tak się stało m.in. z wpływowym szwedzkim nacjonalistą. Szturmowcy i Niklot żalili się na represje, jakich przed 11.11 doświadczyli ze strony służb. Potwierdził to resort Brudzińskiego, informując, że zatrzymali około stu osób, które miały zagrażać bezpieczeństwu obchodów, m.in poprzez organizację koncertu neonazistowskich kapel.

Marsz Niepodległości 2015 r. Fot. Flickr.com/zygmunt

PiS zdawał sobie sprawę, że jeżeli chce przejąć Marsz Niepodległości, nie ponosząc przy tym miażdżącej porażki wizerunkowej, musi skutecznie zdyscyplinować narodowców. Okazało się to o tyle niemożliwe, że podstawową cechą, która przyciąga tłumy na MN, jest jego spontaniczność i oparcie organizacji o poziome struktury, odporne na “centralne sterowanie”. Garstka ścisłych liderów faszystowskich, m.in. Robert Bąkiewicz, deklarowała poszanowanie zasad “godnego zachowania”. Szybko się jednak okazało, że nawet oficjalne social media narodowców zaczęły zachęcać do świętowania przy zachowaniu dotychczasowego “w pełni oddolnego charakteru”. Tweet MW został w końcu usunięty, zdążył dać jednak jednoznaczny sygnał tysiącom szeregowych uczestników marszu. Większość faszystów ani myślała podporządkować się stronie rządowej. Od początku dochodziły głosy o całkowitym braku zgody na wspólny marsz z Mateuszem Morawieckim, w którym narodowcy dopatrywali się przede wszystkim “byłego doradcy Tuska”. Rząd się zdecydowanie przeliczył i teraz poniesie tego konsekwencje. Chcieli zjeść ciastko i mieć mieć je nadal. Byli głupi i teraz to widzą. Przecież nacjonaliści nie mogli w ciągu dwóch dni puścić w niepamięć próby zawłaszczenia marszu bezpośrednio po próbie jego delegalizacji przez HGW.

PiS skompromitował się sam, ponosząc wielką stratę wizerunkową, bowiem w widoczny sposób został zwyczajnie pokonany przez faszystów. Dla tych drugich jest to jednak pyrrusowe zwycięstwo. Ich liderzy przemawiali na błoniach Stadionu Narodowego, bo przewidywała to ramówka. Teraz jednak bez wątpienia nastąpi całkowity rozbrat PiS-u z narodowcami. Nic dziwnego: na marszu słychać było nawet okrzyki “PiS, PO – jedno zło”. Następnego dnia Krzysztof Bosak oświadczył, że w tej chwili dopiero “rozpoczyna się prawdziwa walka o Marsz Niepodległości”. Robert Winnicki wyraził wręcz obawę, że rząd może zniszczyć MN. Z kolei policja podległa Brudzińskiemu wyznaczyła nagrodę pieniężną za wskazanie osoby, która spaliła unijną flagę, a sprawca czynu, członek MW, w prowokacyjnym geście zgłosił się sam i jeszcze się tym chwalił. TVP, czyli tuba PiS, zaskoczyła wszystkich wytykając organizatorom MN obecność Forza Nuova, która wprost została nazwana organizacją faszystowską. Brudziński potwierdził, że FN jest formacją ekstremistyczną, niebezpieczną i znajdowała się pod ścisłą obserwacją. Nijak nie wygląda to na przejawy sojuszu. Dojdzie pewnie jeszcze do wyostrzenia różnic. PiS nie będzie zwalczał rodzimych faszystów otwarcie, bo dalej podcinałby gałąź, na której siedzi. Będzie to robił po cichu i tylko tak można skutecznie zwalczać konkurencję.

Niezależnie od pierwotnych intencji ścisłego kierownictwa MW i ONR, siła, którą reprezentują, okazała się wrogiem partii rządzącej – wściekłą sforą, która po spuszczeniu z łańcucha bez wahania zagryzie swojego “łaskawcę”. Igrając z ogniem PiS właśnie się sparzył. Pożałują tego obie strony. Faszyści pokazali, że są siłą, której rząd nie zmoże. Ale są tą siłą przez wyłącznie 11 listopada. Przez pozostałą część roku leżą na grzbiecie, podani służbom na tacy, i przebierają bezradnie łapkami. PiS będzie mógł z nimi zrobić, co chce, a widząc, co się święci i jakiego piwa sobie nawarzyli, użyje pewnie wszelkich środków, by ONR i MW pozbawić wpływów i swobody działania na wszelkich szczeblach, gdzie władza centralna ma cokolwiek do powiedzenia. Nie pozwolą już pchać się drzwiami i oknami do wszystkich państwowych mediów i instytucji. Miarka się przebrała.

„Antyfaszyzm” jako bezradność

Podsumowując: faszyzm przeszedł. Prawdopodobnie nie zauważyła tego warszawska lewica, która jak co roku, w bezpiecznej odległości od ultrasów, skandowała: “No pasaran!” Trwa dyskusja, czy tegoroczny “marsz antyfaszystowski” był mniejszy czy większy od zeszłorocznego. W kontekście 250 tys. uczestników po drugiej stronie barykady nie ma ona żadnego znaczenia. Liczy się fakt, że inicjatywa pozostała niezauważona dla nikogo oprócz osób, które się na nią wybierały lub specjalnie szukały o niej informacji. Część osób mieszkających w budynkach przy trasie demonstracji też jej pewnie nie zauważyła, bo w tym czasie maszerowała w pochodzie nacjonalistów.

Problemem lewicy okazała się – tak jak zwykle – niszowość. Po raz kolei jej zgromadzenie cechowało się hermetycznością języka i oprawy, środowiskowym, wręcz subkulturowo-towarzyskim charakterem. Wydaje się, że przyjęta w tym roku formuła “tanecznego street party” jedynie uwydatniła ten problem. Można też przyjąć, że w setną rocznicę powrotu państwa polskiego na mapę Europy, było to symboliczne i smutne zwieńczenie stulecia samej polskiej lewicy. Gdy w latach 20. XX w. w Polsce zaczęły się plenić faszystowskie bojówki podniecone sukcesem Mussoliniego, wtedy PPS, Bund, a również komuniści, byli w stanie względnie skutecznie podejmować z nimi konfrontacje na ulicach miast. Dzisiaj na to szans nie ma. Osobom określającym się mianem lewicy, czasem w ogóle nieświadomym tamtej tradycji, pozostaje dziś tylko zaklinać rzeczywistość tańcem.

Marsz Koalicji Antyfaszystkowskiej 2018 r/fot. Maciej Wiśniowski

Nie trzeba chyba dodawać, że antyfaszystowskie pląsy były udziałem mniejszości. Nie było to nikomu szczególnie niezbędne, a niektórym wydawało się pomysłem niepasującym do dominującego w środowisku nastroju politycznego. Brak entuzjazmu do skandowania haseł przykrywać miała muzyka z laptopa i nieodłączna samba. Dla większości uczestników rzeczywistym celem tego rytuału jest upewnienie się, że środowisko jeszcze jako tako się trzyma. Zgodnie z tradycją minionego trzydziestolecia lewica nastawiona jest głównie na trwanie.

Każdy i każda, kto czuje, że powinna protestować przeciwko faszyzmowi ma prawo, może nawet obowiązek to robić. Problem w tym, że zadowalając się obrzędowością, lewica lekceważy zagadnienie skuteczności antyfaszyzmu i odpowiedzialności za cele polityczne, z jakimi jest on związany. Antyfaszyzm jako sztuka dla sztuki, ewentualnie jako promocja “kultury otwartości”, nawet jeżeli pod pewnymi względami przynosi korzyść społeczną, niekoniecznie – a na pewno nie w Polsce – służy rozwojowi samej lewicy i przemianie społeczeństwa. “Promocja otwartości” od lat okazuje się wodą na młyn samych liberałów, którzy naciskani przez mainstreamowe media w coraz większym stopniu są skłonni przejmować dyskurs antydyskryminacyjny celem zbijania kapitału politycznego.

Prezydent-elekt Warszawy Rafał Trzaskowski, który już zapowiedział swoją obecność na przyszłorocznym Marszu Równości, równie dobrze mógłby pojawić się na demonstracji Koalicji Antyfaszystowskiej. Tym bardziej, że w tym roku akcenty antykapitalistyczne, a nawet temat walki ruchu lokatorskiego z reprywatyzacją, zostały ograniczone do wstydliwego minimum. Lewica daje się tym sposobem zapędzić w kozi róg: w sytuacji gdy zamyka się w subkulturowości, staje się – tak jak każda subkultura – łatwym kąskiem dla mainstreamu, cały czas skutecznie kontrolowanego przez siły liberalne, elitarystyczne, antyrównościowe – przez strażników kapitalizmu.

Bez zdecydowanego wyakcentowania niezgody na kapitalizm, w warunach nasilającej się polaryzacji politycznej kraju wszelkie lewicujące tendencje zostaną zawłaszczone przez “antyPiS”, a sama lewica nie odrodzi się nigdy. Dowodem tego jest nie tylko to, że sprzeciw wobec faszyzmu stał się już trwałym elementem działalności całkowicie liberalnych gospodarczo Obywateli RP, często podkreślających swą niechęć do lewicy. Na czoło “walki z faszyzmem” wysunęła się przecież PO, po tym jak Hanna Gronkiewicz-Waltz po raz pierwszy podjęła próbę delegalizacji Marszu Niepodległości. Również Trzaskowski podkreślał, że “faszyści nie mają prawa defilować ulicami Warszawy”. Tendencja ta jeszcze się nasili, bo Platforma będzie poszukiwać nowych sposobów na mobilizację elektoratu. A elektorat – często szczerze nieznoszący nacjonalistów – znacznie łatwiej łyknie taki “antyfaszyzm”, niż kulturę pełnej równości promowaną na wydarzeniach Antify. Liberalni wyborcy zawsze łatwiej zaufają znanej i rozpoznawalnej partii, której przypiszą rzeczywistą sprawczość polityczną, niż kolorowym korowodom subkultury posthipisowskiej. Tak wyłania się “Antifa Konstancin” o twarzy HGW i Tomasza Lisa.

A co z nieliberalną częścią społeczeństwa, którą też często mdli na widok MW i ONR? Lewica, nawet ta mieniąca się antykapitalistyczną, wydaje się coraz bardziej od nich wyalienowana. Istnieje co prawda stanowisko lansowane przez publicystów Krytyki Politycznej i Oko.press, głoszące, że lewica ma szanse “zmieniać świat” poprzez skuteczne oddziaływanie na liberałów, czytaj: stając się ich przybudówką. Faktycznie jednak, jeżeli uznaje się, że jedynie liberalizm ma szanse “zmieniać świat na lepsze”, w ogóle nie ma sensu mówić o lewicy. Dzisiaj, kiedy socjaldemokracja sama się unieważnia i kapituluje, jedynie zdecydowany sprzeciw wobec kapitalizmu jest wyrazem wiary w równość i sprawiedliwość społeczną, a więc zarazem fundamentem antyfaszyzmu. A ci, którzy mają usta pełne równościowych haseł zapominając jednocześnie o masach upodlonych przez kapitalizm, sami pracują na sukces narodowców, sami zdradzają własne idee.

Marsz Koalicji Antyfaszystkowskiej 2018 r/fot. Maciej Wiśniowski

Kamienie milowe lewicowej tradycji walki z faszyzmem, takie jak bitwa o Cable Street, zostały położone przez ruch robotniczy. Lewica mieniąca się radykalną, mówiąca nawet o walce klas, znajduje dziś setki wymówek, by odmawiać pracy z ludźmi pracy, wykręcając się najchętniej pojęciem prekariatu. Prawdziwy powód jest prosty: ludzie ci nie przypominają osób, z których składają się marsze Antify. Nic dziwnego, że Ruch Sprawiedliwości Społecznej dawno „wypisał się” z imprez antyfaszystowskich. Zamknięcie się w subkulturowości to de facto kapitulacja przez nacjonalizmem. Szukanie niszy, w której można się przed nim schować, bez mozolnego wysiłku na rzecz pozbawienia go podstaw. Promowanie samej “kultury otwartości” jest budowaniem domu począwszy od dachu.

Rozdźwięk, jaki nastąpi w najbliższym czasie między partią rządzącą a narodowcami będzie też osłabieniem mechanizmu wzajemnego wzmacniania się tych formacji. Oznacza to warunki, w których proces stopniowej faszyzacji społeczeństwa może zacząć zwalniać. Antyfaszyści, którzy traktują swoją misję poważnie, powinni wykorzystać ten czas na rachunek sumienia i zmianę sposobu działania.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Kluczowe jest odcięcie się od „lewicy” starej, która została zdegradowana przez ludzi mówiących o lewicy i robiących coś na przekór ogólnej równości i solidarności ludzkiej.

    Trzeba stworzyć nową lewicę , dostosowaną do obecnych czasów. To powinni być młodzi aktywiści, których nie można kupić, odizolowanych od kapitalistycznego „prania mózgu”.
    Muszą to być ludzie poza obecnym zgniłym szkolnictwem, które z zasady dzieli klasowo ludzi na pana i niewolnika, magistra i robotnika. Kler, szkolnictwo i obecne media „hodują” bezwartościowy tłum cwaniaczków. Tak wychowani ludzie, dogłębnie lewicowi nie będą , bo nie mieści się w ich wyobraźni symbioza pokonująca problemy ekonomiczne i wykorzystująca rozwój technologiczny do pozbycia się biedy.
    Dzisiaj „lewacy” to przeważnie studenci [mimowolnie uwikłani w system], którzy pokrzyczą i potem pójdą pracować do korporacji lub podobnie, utrzymując układ z większościowym pakietem biedaków.
    Tacy grzeczni „lewacy” faktycznie są potrzebni elitom, które mogą machać nimi w mediach niczym marionetkami, dla swych brudnych interesów, jak niszczenie oddolnych neo-faszystów, których też nie można kupić, więc trzeba ich zniszczyć.
    Kto wie czy właśnie oddolnie nacjonalistyczne ruchy nie wykonają „brudnej roboty” walki z kliką bogaczy i nie zmiotą z powierzchni ziemi obecny układ, choć oczywiście dając w zamian ruinę społeczną [promowani przez nich drobni prywaciarze, to wyzysk i głód], co może później wykorzystać nowa lewica do przejęcia prowadzenia społecznego[im gorzej, tym lepiej, bo póki „miska pełna”, pragmatyczny wygodnicki tłum się nie zmieni, co wymaga wysiłku intelektualnego].
    Matka chroniąca swoje dziecko jest lewicowa. Lewica jest więc podstawową cechą mentalności ludzkiej, jeśli się to wydobędzie i będzie pielęgnować, odrzucając zdziczałe instynkty walki i wzajemnego wyniszczania. To wymaga wychowania, zbudowania nowej kultury, sztuki, muzyki i literatury, zwalczającej prawicowe kłamstwa, które łatwo wytępić, gdy da się ludziom podstawy lewicowej myśli.
    Ale ludzka rasa od 100 000 lat tylko niszczy. Więc pojawia się pytanie: czy będą się rodzić ludzie o lepszych cechach zmierzających w stronę matczynej bezinteresowności, czy [co dziś przeważa] napełnieni energią fałszu i zła , wychowani przez szkolnictwo, kler i media na potworów zmierzających do zagłady ekologicznej, ekonomicznej i nuklearnej?

    Do starej lewicy można zaliczyć i ten portal, który na przykład wspiera korporacje farmaceutyczne produkujące szczepionki, tworząc „bajki” o epidemii odry, a przemilczając faktyczną epidemię salmonelli[10 000/15 zgonów rocznie], chorób serca[50% zgonów], czy raka[25%; na tyfus i dżumę się nie szczepimy i epidemii nie ma, podobnie jak obowiązkowych szczepień w wielu krajach], ponadto próbuje się przedstawiać SLD[PZPR] jako lewicę . Takie stanowisko wspiera… ale Rosję Putina i nie daje ludziom szans na zbudowanie nowej wartościowej lewicy zwalczającej dyktat bogaczy robiących ze społeczeństwa zakamuflowanych niewolników.

  2. Dziś antykapitalizm leży po stronie nacjonalistów pieknt, czarny baner „mówił’ wraznie „Naszą droga nacjonalizm -udeż, udeż w kapitalizm” Was juz nie ma. Zabraliśmy wam to co mieliście najcenniejsze a własciwie sami się tego pozbyliście patrząc z obrzydzeniem na polskiego robotnika.

    1. Tak, za to tzw szturmowcy to kwiat ruchu związkowego. Banda subkulturowych gamoni zafascynowanych przemocą.

    2. Jak to jest z tymi robotnikami i nacjonalistami?

      Robotnicy nie potrzebują do niczego nacjonalistów, ponieważ są jedyną grupą społeczną, która współcześnie może sama stworzyć społeczeństwo bez żadnych innych klas i nie potrzebuje do tego też żadnej historii. Nacjonaliści potrzebują wszystkich innych klas, warstw i w dodatku preparowanej w dużej części na własny użytek historii. Trudno się jest im pogodzić z bardzo późnym ukształtowaniem się narodu polskiego w ich rozumieniu, ponieważ przez ogromną większość historii większość ludności w Polsce nie przejawiała takiej świadomości. Oczywiście zasadne było rezerwowanie tego pojęcia dla siebie przez szlachtę, co bardzo jest im nie w smak. Nacjonaliści są zwolennikami gospodarki opartej na upowszechnienia drobnej własności prywatnej. Zakładając, że w danym państwie udałoby się ten proces przeprowadzić, oznaczałoby to ni mniej, ni więcej tylko uczynienie z innych narodów czy grup etnicznych niemiłosiernie eksploatowanych i eksterminowanych robotników. Tak więc wyglądają perspektywy wielkiej miłości nacjonalistów tej grupy społecznej, nie rozpisując się nawet o wszelkich zakazach dla organizacji robotniczych w państwach faszystowskich, wyzysku i „chwalebnym” powszechnym awansie robotników do roli mięsa armatniego w wojnach nacjonalistów.

      Nacjonaliści w Polsce lubią się przechwalać swoją odmiennością i wyższością ideologiczną względem faszystów. Można jednak spojrzeć na tę różnicę bardziej prozaicznie i „geograficznie”. Faszyzm mógł i rozwijał się w tych państwach, których potencjał pozwalał na prowadzenie przez nacjonalistów polityki ekspansjonistycznej i radykalnej wewnętrznie. Duża część państw w tamtym okresie nie była w pełni do tego zdolna. To przesądziło, że nacjonaliści pozostali tam tylko „zwykłymi” nacjonalistami.

    3. Kolego NarodowoSocjalny, a Rajchstag już spaliłeś? No to działaj, działaj. I reaktywuj Ałszwic, bo chyba to twój ideał.

  3. Nacjonaliści nie tworzą z PiS-em żadnego trwałego porozumienia, więc granie na różnicach na nic się nie zda, bo nie przełoży się na żaden konkretny efekt polityczny. Związek pomiędzy tymi środowiskami opiera się na symbiozie a nie na żadnym porozumieniu. Politycznie obecnie PiS jest w nim górą, ponieważ zawsze może sobie znaleźć inne ugrupowanie nacjonalistów, a nie na odwrót.

    To PiS zapewnia obecność tych ugrupowań w mediach, w zamian za to ci drudzy zwalczają ich przeciwników na demonstracjach. Nie wyklucza się to wcale z wrogością tych środowisk względem PiS-u. „Nie chcem, ale muszem”.

    Lewica musi zwalczać obie te opcje, podkreślając ich podobieństwa, a nie ich różnice. Oczywiście winna też mieć na względzie prospołeczne elementy polityki PiSu.

    1. Nacjonalisci zwalczają wrogów PISu hahahahahaha wy jestescie jak z innej planety, serio:)

  4. Samo krzyczenie na ulicy „precz z kapitalizmem” nie wystarcza. Brak alternatywy, brak konkretów, ogólna „słabość ideologiczna” lewicy w Polsce, tu jest problem.

    No ale ktoś powie, że jak to? Tu zrobimy tak jak w PRL, albo tu zrobimy inaczej, tylko czy jak wysuniesz już swoje postulaty będziesz umiał je obronić w debacie z prawicowym przeciwnikiem, i to jeszcze takim mocnym? Tu, bardziej „radykalna” lewica ma problem, brak „liderów”, którzy „zmasakrują” oponenta, przynajmniej dla lewicy nie-socjal demokratycznej.

  5. Samo wykrzykiwanie na ulicy: „Precz z kapitalizmem” nie wystarczy. Brak konkretów, brak rozwiązań, ogólna „słąbosć ideologiczna”. To jest główny problem lewicy.

    No, ale ktoś powie, zrobimy to tak jak w PRL, albo odwrotnie, że tu zmienimy i zrobimy ianczej, ale czy postulując konkretne rozwiązania jesteś w stanie wygrać debatę z kapitalistycznym przeciwnikiem i to takim mocnym? Tu zaczynają się schody, gdyz póki co wygląda to słabo., przynajmniej dla bardziej „radykalnej” nie-socjal demokratycznej lewicy.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Para-demokracja

Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…