W starożytności ziemie obecnego Jemenu nazywano Arabia Felix – Szczęśliwą Arabią. Dziś przydomek ten brzmi jak kiepski żart. Jemen może śmiało rywalizować z Syrią, Irakiem czy Libią o miano najbardziej nieszczęśliwego wśród krajów arabskich. Nic dziwnego, skoro na jego terytorium zastępczą wojnę toczą regionalne potęgi.

Najnowsza historia Jemenu składa się niemal wyłącznie z konfliktów. W aktualnie trwającym początkowo walczyły ze sobą: szyicka partyzantka Huti z północnej części kraju oraz wojsko stojące po stronie prezydent Abd Rabbuha Mansura Hadiego. Huti sprzeciwiali się prezydentowi, zarzucając mu korupcję i dyskryminowanie mieszkańców północnej części kraju. Protesty miała jeszcze zaostrzyć planowana przez niego federalizacja kraju. Huti zdołali przeciągnąć na swoją stronę część jednostek jemeńskiej armii, wspierali ich również zwolennicy Alego Abd Allaha Saliha – prezydenta Jemenu obalonego w czasie Arabskiej Wiosny. Przeciwko sobie, oprócz wojska lojalnego Hadiemu, mieli plemiona z Jemenu południowego, sunnitów.

W styczniu 2015 r. oddziały Huti i ich sojuszników odniosły ogromny sukces – opanowały stolicę kraju, Sanę, i zmusiły prezydenta do emigracji. Pierwszy raz w historii niepodległego Jemenu władza znalazła się w rękach szyitów. Konserwatywnym sunnickim monarchiom Zatoki Perskiej, z Arabią Saudyjską na czele, wyrósł pod samym nosem wielki problem. Bo skoro Huti są szyitami, to nie zostawi ich bez pomocy rządzony przez współwyznawców Iran. A potencjał ludnościowy i gospodarczy Jemenu nie jest na tyle wielki, by było to partnerstwo na równych warunkach. Irańskiego protektoratu tuż pod swoją południową granicą Arabia Saudyjska sobie nie wyobraża. Dwa miesiące po proklamowaniu w stolicy Jemenu, Sanie, powstańczego rządu tymczasowego, Saudowie utworzyli międzynarodową koalicję (z udziałem Egiptu, Jordanii, Maroka, Kuwejtu, Bahrajnu, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Senegalu, Sudanu), która oficjalnie zamierzała zaprowadzić w Jemenie „ład i stabilność”. Praktycznie – też utworzyć protektorat, tyle, że pod nadzorem Ar-Rijadu. Największy sojusznik Saudów, Stany Zjednoczone, do koalicji nie przystąpił (jest przecież zajęty walką z Państwem Islamskim), ale udzielił błogosławieństwa, w pakiecie z pomocą sprzętową i danymi wywiadowczymi.

wikimedia commons/Bernard Gagnon
wikimedia commons/Bernard Gagnon

Wyrzucenie potencjalnych sojuszników Iranu z Półwyspu Arabskiego to korzyść, dla której Saudowie gotowi są na wiele. Także na kompletne zrujnowanie Jemenu i wybicie znaczącej części jego mieszkańców. W pierwszych dniach operacji, w marcu, nad Jemen wylatywało ponad 100 samolotów bojowych naraz. Bombardowały cele wojskowe – i nie tylko. Same naloty okazały się jednak niewiele warte. Zamiast szybkich sukcesów koalicji była tylko błyskawicznie rosnąca statystyka ofiar spośród zwykłych Jemeńczyków. Wówczas Saudowie ogłosili koniec operacji lotniczej i początek nowej, szumnie nazwanej „Przywrócić Nadzieję”. Tym razem do akcji wprowadzono również wojska lądowe, a to pozwoliło na odbicie z rąk Huti pięciu południowych prowincji kraju oraz ważnego miasta portowego – Adenu. Dla wzmocnienia przekazu propagandowego wrócił tam były prezydent. W jego szumne zapowiedzi o rychłym sukcesie i odbudowie ładu i porządku nikt chyba jednak nie uwierzył. Nawet saudyjscy koalicjanci, którzy – za wyjątkiem Kuwejtu, Kataru, Sudanu i Zjednoczonych Emiratów Arabskich – chyłkiem wycofali swoich żołnierzy z udziału w potencjalnie przewlekłym konflikcie.

Tymczasem „przywracanie Jemeńczykom nadziei” zamieniło się w masowe odbieranie im życia. Po sukcesach osłabionej koalicji w południowej części kraju walka przeniosła się w regiony północne, gdzie Huti mogą sprawnie bronić się przez długi czas, perfekcyjnie wykorzystując, oprócz irańskiej broni, także górzyste ukształtowanie terenu. A dla armii saudyjskiej, nie mówiąc już o jej sojusznikach, toczenie bojów z partyzantami to zupełna nowość. Zamiast karmić opinię publiczną newsami o błyskawicznych zwycięstwach, Saudowie ukrywają doniesienia o stratach własnych. Tym bardziej, że zdarzają im się wpadki zupełnie kompromitujące, jak sytuacja z 17 października, gdy saudyjskie samoloty zbombardowały pozycje sojuszników, jemeńskich wojsk rządowych, spodziewając się, że zastaną tam partyzantów.

W jeszcze większej konspiracji Arabia Saudyjska szuka coraz bardziej niepewnych i trudnych do upilnowania lokalnych sojuszników. Mogą to być miejscowe radykalne organizacje sunnickie, którym z szyitami również nie po drodze. Do przyjęcia są nawet komórki Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego, która publicznie potępia monarchię Saudów i wzywa do jej obalenia. Chwilowo saudyjscy dowódcy przymykają oko na fakt, że rzeczona organizacja ma względem Jemenu (i całego Półwyspu) własne plany. Jeszcze przed styczniem 2015 r. walczyła zarówno z rządem, jak i z Huti. Może i chętnie przyczyni się do masakry szyitów, ale pracować nad poszerzeniem strefy wpływów Saudów nie ma już zamiaru. Tym bardziej, że coraz śmielej poczyna sobie konkurent – jemeńska odnoga Państwa Islamskiego. Jego przywódcy, skorzystawszy z chaosu w Syrii i w Iraku, chętnie powtórzyliby swój sukces w kolejnym strategicznie położonym państwie. Na to z kolei nie chcą pozwolić zarówno Saudowie, jak i ich amerykańscy sojusznicy. Ci ostatni, widząc, że plany wojny błyskawicznej okazały się nierealne, zwiększyli dostawy broni dla Ar-Rijadu i wysłali do pomocy wojskowych doradców. Arabii Saudyjskiej na szeroką skalę uzbrojenie sprzedaje także Wielka Brytania.

Gdy zatem każdy, kto liczy się w regionie, ma jakieś plany związane z Jemenem, los jego mieszkańców liczy się najmniej. Już przed wybuchem wojny był to najbiedniejszy kraj regionu. Teraz marną egzystencję zastąpiła walka o przetrwanie. Jemeńczycy giną dziesiątkami podczas nalotów, w tym od zabronionych w ponad 100 krajach bomb kasetowych. Pod koniec września liczba ofiar wojny dobiła do 6 tys. Tylko w drugim tygodniu października w zbombardowanych domach mieszkalnych w Sanie życie straciło kolejne 200 osób. Dołożyć do tego trzeba jeszcze 1,5 mln ludzi (10 proc. całej populacji Jemenu), którzy przed podobnym losem uratowali się ucieczką. Ci, którzy nie zginęli od bomb, mają przed sobą widmo śmierci głodowej. W 2011 r. Jemen musiał importować 90 proc. żywności i zdecydowaną większość leków. Teraz, gdy Arabia Saudyjska prowadzi blokadę morską i nie dopuszcza statków handlowych, o dobrach tych można w zasadzie zapomnieć, tak jak o paliwie i systemach oczyszczania wody pitnej. Według danych ONZ 80 proc. Jemeńczyków ma bardzo ograniczony dostęp do żywności. Trzy czwarte z trudne zdobywa nawet wodę pitną. W tej liczbie jest 500 tys. bezpośrednio zagrożonych głodem dzieci.

O Jemenie próbowała przypomnieć Amnesty International, apelując o powołanie przy ONZ międzynarodowej komisji śledczej. Miała ona badać przypadki łamania prawa humanitarnego przez obie strony. Wniosek o powołanie komisji 2 października zgłosiła na forum Rady Praw Człowieka ONZ Holandia. I tutaj jednak Arabia Saudyjska mogła liczyć na pomoc USA i Wielkiej Brytanii. Komisji nie będzie, ONZ prosi jedynie prezydenta Hadiego, by obiektywnie zbadał, kto i dlaczego stosuje w Jemenie przemoc.

Optymiści starają się, mimo wszystko, widzieć szansę na wyjście z sytuacji. Na początku października przywódcy Huti zadeklarowali, że ponownie zasiądą do rozmów pokojowych pod patronatem ONZ. Są gotowi opuścić stolicę i rozbroić popierającą ich milicję w miastach. Strona rządowa dwanaście dni później zadeklarowała, że także chce negocjować. Nawet jednak przy założeniu dobrej woli u obu stron, może się okazać, że wezmą udział jedynie w grze pozorów. Arabia Saudyjska (jeśli nadal będzie mieć po swojej stronie Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię) oraz Iran (który w razie czego może liczyć na wsparcie rosyjskie) będą nadal bez żenady rozgrywać swoje interesy. Narastający chaos cieszy terrorystów z Al-Kaidy i Państwa Islamskiego, poczynających sobie coraz śmielej. A Jemeńczycy? Świat zauważyłby ich, gdyby na wielką skalę zaczęli uciekać do Europy. Niestety, mają daleko.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…