Okazuje się, że – mimo społecznego poparcia – obóz rządowy wciąż nie zamierza wprowadzać jakichkolwiek realnych środków walki z pandemią i to w czasie, gdy dobowa liczba zakażeń przekracza 50 tysięcy. Setki zgonów dziennie i realna groźba totalnego paraliżu systemu ochrony zdrowia zdają się nie robić żadnego wrażenia na naszych przywódcach. Prawicowa władza jest na kolanach, bo jej elity boją się nauki, boją się racjonalizmu, bo są ciemne, wsteczne, ultrakonserwatywne i klerykalne. Zaś większość społeczeństwa – większość ludu – wyprzedza ich mentalnie o całe dekady. No i w tym cały problem.
Jedną z najpopularniejszych teorii spiskowych w przedwojennej Polsce była kuriozalna bajeczka o żydowskim spisku, o żydomasonerii i żydokomunie. Teoria ta funkcjonowała w różnorakich wersjach, do których przez lata dopisywano kolejne coraz bardziej idiotyczne wątki. W wymyślaniu owych kretynizmów przodowały, rzecz jasna, środowiska narodowe i katolickie.
Niekiedy i twórcy owych bajeczek – pogrążeni we własnym fanatyzmie – sami zaczynali w nie wierzyć, popadając tym samym w kompletną paranoję, bo – jak powszechnie wiadomo – „gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również w nas”.
Świetnym przykładem jest tu wieloletni lider endecji, Roman Dmowski, który na początku międzywojnia, tuż po pokojowej konferencji w Paryżu, ukrył się w swojej prowincjonalnej posiadłości w Chludowie, chcąc uniknąć gniewu „żydowskich spiskowców”, którzy potajemnie mieli rządzić całym globem. Dmowski był bowiem przekonany, że „świat wchodzi w okres wszechpotęgi międzynarodowego żydowstwa” (jak możemy przeczytać w pamiętniku jego przyjaciela, Stanisława Grabskiego). Oczywiście żadnego spisku nie było, a realnym zagrożeniem okazał się nie „wszechżyd”, a faszyzm – czyli ideologia promowana m.in. przez samego Dmowskiego. Co ciekawe, w czasie, kiedy Polską miały rządzić te wyimaginowane „żydowskie elity”, byliśmy krajem na wskroś antysemickim. Funkcjonowały przecież getta ławkowe, Żydzi mieli utrudniony dostęp do pracy w wielu zawodach, co jakiś czas odbywały się pogromy, a prawicowe media mogły bezkarnie szczuć na wyznawców judaizmu, i to praktycznie każdego dnia.
Hmmm… Coś dziwne te „elity”, co to tak zarządzają swym krajem, że życie w nim staje się dla nich prawdziwym piekłem, prawda?
Oczywiście po II wojnie światowej na odgrzebywanie bajeczek o żydowskim spisku mogli się zdecydować wyłącznie totalni idioci, więc prawdziwe elity musiały wymyślić sobie nowych wrogów. W III RP takowych wyimaginowanych tworów mieliśmy sporo, lecz ja chciałbym się tu skupić na popularnej do dziś teorii spiskowej pt. „liberalno-lewicowe elity, co to potajemnie rządzą Polską od 1989 roku”. Teoria to dziwaczna, tym bardziej, że III RP została skonstruowana przez neoliberalno-prawicowe elity – rządzące tym krajem po dziś dzień – które od przeszło 30 lat wciskają naszemu społeczeństwu nacjonalistyczno-klerykalno-neoliberalną propagandę. Przypomnijmy, że przy „okrągłym stole” zasiadło aż trzech księży, podobnie jak przy wódce podczas „rozmów w Magdalence”. Co więcej, dyskursem założycielskim III RP stała się antylewicowość.
Przez lata wmawiano nam, że synonimem wszystkiego, co złe jest „lewactwo” – zupełnie jak w III Rzeszy synonimem wszystkiego co złe był „bolszewizm”. W prawicowych mediach (liberalno-konserwatywnych i narodowo-konserwatywnych) – stanowiących 99 proc. polskiego rynku medialnego – obrzydzano nam wszelakie formy wspólnotowości (rzecz jasna – poza religijnymi i nacjonalistycznymi), wpajano nienawiść do związków zawodowych, spółdzielczości i społecznego zaangażowania.
„Kościół, rodzina, przedsiębiorstwo” – oto trójca święta tego śmiesznego państwa z tektury; „społeczeństwo, jednostka, pracownik” – oto tematy tabu mediów III RP.
Tak oto – przez długie lata prawicowego prania mózgów – Polska stała się najbardziej prawicowym, klerykalnym i konserwatywnym krajem Unii Europejskiej. Jednak nie zawsze taka była. Gdy dzisiejsza Platforma Obywatelska w 1993 roku (wtedy UD) przepychała projekt ograniczenia prawa antyaborcyjnego, większość społeczeństwa (miedzy 60 proc. a 70 proc.) była przeciwko owym ograniczeniom, choć wówczas już od kilku lat trwała wzmożona kampania propagandowa mająca zohydzić Polakom prawa kobiet. Gdy niedawno wprowadzano kolejne ograniczenia praw reprodukcyjnych, wspierało je jedynie ok. 10 proc. społeczeństwa.
Gdy Platforma za swych rządów uwalała cztery ustawy o związkach partnerskich, ponad 50 proc. Polaków było za ich wprowadzeniem, mimo całej homofobicznej nagonki prawackich elit i Kościoła katolickiego. Gdy wdrażano skrajnie prawicowy, radykalnie antypracowniczy „plan Balcerowicza”, zdecydowana większość społeczeństwa była za bardziej progresywnymi (soc-demowymi i demo-socjalistycznymi) rozwiązaniami. Przykłady mógłbym mnożyć.
Dziś, gdy III RP jest najszybciej laicyzującym się krajem na świecie, upada mit ultrakonserwatywnego, katolickiego społeczeństwa i okazuje się on zwykłą imaginacją prawicowych elit, które rzeczywiście rządzą tym krajem od przeszło 30 lat. Wbrew temu, co mówią politycy PiS i PO, ksiądz proboszcz nie jest nam potrzebny do życia, nie potrzebujemy katolickiego chomąta, by przetrwać i ocalić „naszą tożsamość”. Ten ostatni radykalny sprzeciw wobec Kościoła katolickiego jest czymś w rodzaju „powrotu Realnego”, jest triumfem prawdy nad narzucanym nam prawicowym fałszem.
Nasze ciemne, prawackie elity – zarówno platformiane, jak i PiS-owskie oraz konserwatywno-postPZPR-owskie (à la Leszek Miller) – ponoszą dziś klęskę i ratują się wszelakimi możliwymi sposobami. I być może to nie jest nawet ich wina. Być może, tak samo jak Dmowski w międzywojniu, oni sami uwierzyli w te ich konserwatywne bajeczki i tkwią w tym wsteczniackim stuporze.
Cóż… Odsunięcie elit od władzy i przekazanie jej w ręce społeczeństwa wydaje się więc jedyną możliwością na realny postęp w tym kraju.
AI – lęk czy nadzieja?
W jednym z programów „Rozmowy Strajku” na kanale strajk.eu na YouTube, w minionym tygodniu…