Od czerwca Mateusz Kijowski miał raz w tygodniu zgłaszać się na policję i meldować wyjazdy. Miał też zakaz kontaktu z niektórymi osobami. Teraz sąd uznał, że Kijowski nie będzie mataczył, więc dozór uchylił.
W tamtym roku na konto firmy Mateusza Kijowskiego i jego żony KOD przelał ponad 90 tys. zł. Była to zapłata za usługi związane z doradztwem z zakresu informatyki oraz hosting i domenę strony internetowej Komitetu. Wystarczyło to prokuraturze do postawienia Kijowskiemu zarzutów. I skarbnikowi KOD również. Obaj muszą się teraz wytłumaczyć z poświadczenia nieprawdy w fakturach. A ponadto przywłaszczenia 121 tys. zł oraz próby przywłaszczenia kolejnych 15 tys. zł. Gdyby tłumaczenia nie przypadły sądowi do gustu, panowie mogą spędzić w więzieniu nawet 8 lat. Ponieważ było to dość wysokie zagrożenie, sąd w czerwcu zastosował w stosunku do Kijowskiego środek zapobiegawczy w postaci dozoru policyjnego.
Byłemu liderowi KOD taka decyzja nie przypadła do gustu, więc się od niej odwołał. Sąd przychylił się do jego zdania i teraz Kijowski nie musi odwiedzać co tydzień komisariatu.
W uzasadnieniu decyzji sąd podał, że nie widzi podstaw, aby podejrzewać Kijowskiego o próby wpływania na śledztwo. Sąd doszedł do takiego wniosku, bo okazało się, że były lider KOD nie mógłby liczyć na współpracę ewentualnych wspólników, bo z większością świadków jest w ostrym konflikcie.
Co chyba nikogo nie dziwi w kontekście tego, że w KOD niemal oficjalnie mówi się, że Kijowski jako szef ruchu był dokładnie tym, co mogłoby sobie wymarzyć PiS.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…