Kiedy kupujemy książkę, to najpierw oczywiście najpierw kartkujemy trzymany w rękach egzemplarz, potem szukamy informacji o książce i samym Autorze/Autorce ostatniej stronie okładki i na jej skrzydełkach. Człowiek, który w księgarni wziął w dłonie książkę Mai Wolny „Pociąg do Imperium” mógł poczuć się co najmniej zaintrygowany.

Maja Wolny jawiła się w opisie jako nieledwie nowa gwiazda polskiego reportażu, Kapuściński w spódnicy. Porównanie do Kapuścińskiego o tyle jest na miejscu, że sama Wolny podkreśla, że była koleżanką, a potem przyjaciółką Ryszarda Kapuścińskiego w redakcji „Polityki”. Noblesse oblige, zatem już chciałoby się zapoznać z jej twórczością. Ale najpierw zerkamy na skrzydełko okładki, na którym czytamy, że jest nie tylko doktorem nauk humanistycznych, pisarką i kuratorką. Jest też, co z pewnością ważniejsze, „laureatką wielu nagród i wyróżnień”, a jej powieść z 2016 roku „Czarne liście” zyskała „ogromny rozgłos w Polsce”, a belgijska gazeta „De Standaaard” uznała ją za jedną z 20 najlepszych książek świata w 2017 roku. Nie potwierdzam, nie zaprzeczam – nie czytałem. Kolejna książka, „Księgobójca”, otrzymała belgijską nagrodę literacka Herculesa Poirota. Kolejne powieści Wolny były tłumaczone na niderlandzki, angielski i niemiecki. A o samej książce „Pociąg do Imperium” jest napisane na ostatniej stronie okładki: „W atmosferze strachu i kontroli pokonuje ponad 10 tysięcy kilometrów koleją, marszrutkami, samolotem. (…) Szuka odpowiedzi na pytanie, jak mieszkańcy tego ogromnego kraju postrzegają wojnę na Ukrainie, jak oceniają rządzących i wreszcie: dlaczego się nie buntują i czy wojna zmieniła ich stosunek do nie-Rosjan. (…) W styczniu 2023 roku Maję Wolny zatrzymano na granicy, gdzie wydano 20 letni zakaz wjazdu na teren Białorusi. Zakaz wydały władze Rosji”. To ostatnie zdania wyróżniono czarną tintą, co dodaje im dramatyzmu i powagi. Przyznacie, że po takich wstępach mało kto nie chciałby osobiście zapoznać się z twórczością tak znamienitej osoby, na dodatek prześladowanej za poglądy. W tej grupie znalazłem się i ja, książkę przeczytałem. A oto, co w niej zobaczyłem.

Przede wszystkim odczułem w stosunku do Mai Wolny podziw, przemieszany z żalem. „Kiedy piszę te słowa, jest styczeń 2023. Po jesieni wypełnionej niebezpiecznymi podróżami na Wschód ukrywam się, właściwie nie wychodzę na zewnątrz. Różnymi kanałami płyną do mnie pogróżki rosyjskich trolli, życzenia śmierci, precyzyjne opisy możliwych egzekucji”, pisze Wolny. Wyobrażacie sobie? Od miesięcy nie wychodzi, ukrywa się, wciąż się boi, jest na celowniku rosyjskich trolli i innych, być może płatnych morderców (a być może to jedno i to samo, ponieważ czemu rosyjski troll nie miałby być zabójcą, na dodatek płatnym?), którzy nie marzą o niczym innym, jak tylko o pozbawieniu życia dzielnej pisarki. A to dopiero 6 strona tekstu Mai Wolny. Drżącymi rękoma przewracałem kartki książki, bo jeżeli, zgodnie z doktryną Hitchcocka, ma się zacząć od trzęsienia ziemi, a potem napięcie ma stopniowo wzrastać, to co będzie dalej??? A jednak ta odważna kobieta nic a nic się nie bała i przemierzała straszne przestrzenie rosyjskiego Wschodu, patrząc zapewne śmierci w twarz i nie odwracając się do niej plecami albo i czymś innym. Podziw dla odwagi i  żal, że zapłaciła za nią tak straszną cenę.

Maja Wolny do strasznej Rosji wyruszyła jesienią 2022 roku. Ciekawe, to dokładnie wtedy, kiedy i ja tam byłem. Ja wprawdzie rosyjską granice przekroczyłem troszeczkę wcześniej, bo we wrześniu i pozostawałem tam kilka tygodni. Chętnie też bym Was uraczył tak mięsistą opowieścią, z jak strasznym molochem przyszło spotkać się Mai Wolny, ale nie tylko nie potrafię, mogę tylko przyznać ze wstydem, że po prostu nie spotkało mnie nic tak wstrząsającego tak, jak utytułowaną pisarkę. I trzeba powiedzieć, że lęk przed Rosją jest u Mai Wolny jak najbardziej zasadny. Chciała pojechać do Rosji samochodem, ale to środek lokomocji, który jest tam, w tym strasznym kraju, deklaracją polityczną. „Własny samochód oznaczałby wolność, ale w kraju, w którym wolności oduczono, jest ona czymś niebezpiecznym, czymś, co sprawia kłopot i dyskomfort”. Rozumiecie? Każdy, kto ma własny samochód musi być przeciwnikiem ustroju. Rosja chyba zawali się lada moment, bo według tego kryterium, buntowników przeciwko opresyjnemu państwu jest strasznie dużo – w 2022 roku w Rosji zarejestrowano 45 milionów samochodów osobowych. Nie wiadomo dokładnie, czemu nie rozstrzeliwuje się ich wszystkich w tym zniewolonym kraju na poboczach dróg, ale widocznie przez przeoczenie.

Zatem Maja Wolny podjęła decyzję prostą jak cios – będzie przedzierać się autobusem. Nieprzypadkowo używam słowa „przedzierać się”. Bo oto najpierw musi jechać pociągiem, ale to przez cywilizowaną Europę, zatem nic strasznego. Za to potem… klękajcie narody! Autobus oczywiście śmierdzi, przepraszam, jest „pachnący charakterystyczną mieszanka starych kanapek i detergentu”. W samym autobusie wyróżnia się jak biała wrona. „Niestety zwracam na siebie uwagę”, konstatuje ze smutkiem. Różni się od innych pasażerów, oczywiście na korzyść, bo inni pasażerowie „są spięci, zamyśleni, ze wzrokiem utkwionym w telefonach”. Za to Maja Wolny jest wyluzowana. Ale nie do końca przecież. Taka podróż to ho, ho. Nie lada wyzwanie. „Trzeba przewidzieć każdą ewentualność, poinformować zaufane [no jakżeby inaczej, tylko zaufane – przyp. MW] osoby o planie podróży, rozmieścić gotówkę w różnych miejscach. I jakoś uporać się z lękiem, który trudno nazwać”. Bo, nie ukrywajmy tego faktu: Maja Wolny boi się . „To jest strach osobliwy, zupełnie inny niż ten, który towarzyszył mi w trakcie pobytu w zaatakowanej przez Rosję Ukrainie. Tam zagrożenie jest wyraźne i jasno określone”. A w Rosji, jezusmaria! „To wyprawa w ciemności. (…) Wokół czają się upiory. Nie wiadomo, które z nich są prawdziwe i groźne, a które istnieją tylko w wyobraźni”. No, przyznać trzeba, że przy takim nastawieniu sam początek podróży może przyprawić o zawał serca. I rzeczywiście – dalej jest tylko gorzej. Im bliżej rosyjskiej granicy, z autobusowego radia płyną wyłącznie rosyjskie piosenki, a wszystkie „wydają się smutne i anachroniczne”. Kontrola graniczna po rosyjskiej stronie daje przedsmak koszmaru. Pogranicznicy rosyjscy są z psami i latarkami. Wiadomo, w jakim celu – by stworzyć atmosferę strachu. Potem celnik, który oczywiście „świdruje” wzrokiem, oraz „marszczy groźnie czoło”. Przyszła kolej i na Maję Wolny, która czuje w „żołądku ucisk”, ale jednak ja przepuszczają. Po kontroli bagażu wjeżdża na teren Rosji.

Najpierw dojeżdża do Sankt Petersburga. Już wiemy, że tam Maja Wolny nie będzie miała lekko, bo tytuł rozdziału brzmi „Petersburg. Agorafobia”. Agorafobia to lęk przed przestrzenią i jeśli Maja Wolny miała z tym wcześniej jakieś problemy, to źle wybrała cel podróży: Rosja jest największym krajem na świecie, a na przykład na Syberii, gdzie zaludnienie wynosi 2,4 mieszkańca na kilometr kwadratowy, są też miejsca, gdzie człowieka w ogóle nie uświadczysz. No, ale to nie mój problem na szczęście.

W każdym razie Petersburg jest miastem krwi i przemocy. „Miasto faktycznie zostało zbudowane na szkieletach. Taka była cena europeizacji małego kawałeczka Rosji”. Ja tam nie chcę nic podpowiadać, ale jeżeli taka była cena dla małego kawałeczka, to strach pomyśleć co by było, gdyby trzeba było zeuropeizować cała Rosję. Może lepiej nie próbować?

W Petersburgu nie jest bezpiecznie, opowiada Wolny. Na szczęście jest hotel, którego szklane drzwi oddzielają „zachodni luksus od ponurej rzeczywistości”. Jednak odważa się wyjść z hotelu, by zajrzeć na pl. Pałacowy, na którym stoi kolumna Aleksandra. „Ta najwyższa tego typu kolumna na świecie ma w sobie coś niezwykle potężnego i absurdalnego tak jak wiele rzeczy w Rosji”.

Z Petersburga do Moskwy. O tym będzie w rozdziale „Moskwa. Strach przed carem”. Wolny jedzie tam szybkim pociągiem tzw. sapsanem. I już na samym początku znowu się boi. „Podaję konduktorce paszport i bilet do kontroli. I znowu strach. Irracjonalna obawa przed mundurem, czerwoną czapeczką i surowym  spojrzeniem, które tu zawsze towarzyszy mundurowym”. W drodze autorka myśli o Rosji i możliwej wspólnocie jej losów z polskimi i „od tej myśli wieje chłodem. To wiatr ze wschodu: mocny, porywisty i przenikający do kości”. Ale to jeszcze nie koniec. W pociągu puszczają pasażerom filmiki, mające uprzedzić ich o różnych niebezpieczeństwach w trakcie podróży. „Wiadomo – troskliwe państwo informuje i ostrzega. Najlepszy sposób na przejęcie kontroli nad ludźmi, to podniesienie lęku w każdej sferze życia”.

Wreszcie stolica Rosji. Mało jest tutaj, według Mai Wolny, mężczyzn w wieku poborowym, bo, jak wiadomo, uciekło ich za granicę kilka milionów. W hotelu pisarka ogląda rosyjską telewizję a tam, co za niespodzianka „wszystko po rosyjsku”. Wtem ktoś puka do jej pokoju i mówi, że mają zabrać lodówkę, ale Maja Wolny nie otwiera. Oczywiście „czuje niepokój”. Potem się ubiera, by być gotową do ucieczki. W końcu intruzi odchodzą, ale to nie kończy sprawy. „Gdyby takie zdarzenie miało miejsce Europie, oceniałabym je zupełnie inaczej. Tu jednak jest Rosja. Tu na co dzień używa się strachu jako siły regulującej porządek”. Jak się człowiek boi, to nie ma siły na inne działania, konkluduje Wolny, też przecież w oparach lęku po tej wizycie. Potem spotyka się z tłumaczką dzieł literatury polskiej, Iriną, która zdradza jej, że gdy Polacy protestują, Rosjanie zamykają się w swoich mieszkaniach i płaczą w samotności. Ta sugestywna opowieść uruchamia wyobraźnię Wolny, która wyobraża sobie „tysiące zakrytych twarzy i łzy, których nikomu nie można pokazać. Tak wygląda sprzeciw w Rosji”. Irina chciałaby popełnić samobójstwo, ale nie robi tego, bo nie zobaczy zmiany w Rosji, które to zmiany niechybne nadejdą. I natychmiast Wolny spogląda na młodych ludzi przy kawiarnianych stolikach i zastanawia się, ilu z nich chciałoby ze sobą skończyć. Ot, dziennikarski instynkt…

Potem Nowosybirsk, ma się rozumieć pełen ludzi o „zmęczonych twarzach”, poruszających się, jakby „dźwigali na barkach niewidoczne ciężary, jakieś worki z cementem”. Potem jeszcze spotkanie metrze dwóch ubranych na ciemno mężczyzn i do razu wiadomo, że „to mogą być funkcjonariusze bezpieczeństwa”.

I Krasnojarsk, gdzie pije się bimber, bo ten „miłosiernie skraca życie”, a na drodze do tego miasta są jakieś miejscowości „zbyt oddalone od wszystkiego, by jeszcze mieć na coś nadzieję”. Jeszcze odmawia występowania w rosyjskiej telewizji, bo ktoś jej to zaproponował.

I o tym, że w Rosji orientacja seksualna nigdy nie była prywatną sprawą obywatela. Potem kolejne miejscowości: Tajszet, Irkuck, Jakuck, Magadan, Murmańsk. Przed Murmańskiem przebywa w Gruzji, Mołdawii, Nadniestrzu.Wszędzie w Rosji to samo: strach Mai Wolny, jacyś podludzie, którzy albo wszystkiego się boją, albo mają mózgi wyprane przez ruską propagandę, albo po prostu nie chcą z Wolny rozmawiać. No i jeszcze coś, co Maja Wolny podkreśla niemal od pierwszej strony: w Rosji nikt na nikogo nie patrzy, a od cudzoziemca odsuwają się wszyscy jak od trędowatego. „Żadnego patrzenia w oczy” (str. 22), „Oczywiście nikt nie patrzy mi w oczy” (str.36), „staruszki, która na mnie nie patrzy” (str.38), „Zawsze natykam się na oczy, które nie chcą widzieć” (str.42), „zaglądam w puste oczy zgarbionej sprzedawczyni” (str.44), „w tym mieście też trudno o kontakt wzrokowy” (str.100), „przyjazd statystów o spuszczonych oczach” (str. 112). I tak cały czas, co kilka, kilkanaście stron. Cała Rosja porusza się, jak wynika z opisu Mai Wolny, w pozycji grzybiarzy: wzrok wbity w ziemię i przygarbieni.

Nie chce mi się podejmować polemiki z wizjami pisarki, choć, jak wspomniałem, w tym samym czasie co i ona byłem w Moskwie i okolicach. Odnoszę wrażenie, że byliśmy w dwóch różnych Rosjach. Nie to, że widziałem Rosję radosną i pełną nowoczesnego, zachodniego sznytu, ale z pewnością nie był to kraj, który próbuje swoim czytelnikom przedstawić Maja Wolny. Trudno mi uwolnić się od wrażenia, że to jakaś projekcja jej nieustającego lęku, strachów i przerażających wizji, które w sobie pielęgnowała od lat. Z tej mieszanki wyprodukowała książkę, która doskonale wpisuje się w oczekiwane w Polsce i na Zachodzie propagandowe zamówienie, ale, mówię to z przykrością, niewiele ma wspólnego z prawdą. Ja rozumiem, że dobrze się jest kąpać w pochwałach wydawnictwa, udzielać teraz wywiadów w telewizji, ale może warto zastanowić się na ceną, jaka się za to płaci?

Nie jestem godzien oczywiście, by dawać Mai Wolny porady, tym bardziej, że mnie o takowe nie prosiła. Sam jestem człowiekiem lękliwym, ale myślę tak sobie, że jeśli Maja Wolny składa się ze strachu, trzęsących się kolan, ściskania w żołądku, co tak sugestywnie opisuje, to niech lepiej nigdzie za granice znanego jej świata nie jeździ. Szkoda zdrowia. Słowo daję.

I jeszcze jedno: książka Mai Wolny kończy się na opisie próby jej wjazdu na Białoruś w styczniu 2023 roku, gdzie oznajmiono jej, że ma zakaz wjazdu na teren Rosji i Białorusi na dwadzieścia lat. Chciałbym otóż osobiście poznać tego tępego i ograniczonego biurokratę rosyjskiego, debila, który jednym pociągnięciem długopisu mianował Maję Wolny prześladowaną przez putinowski reżim pisarką, cierpiącą za pisanie prawdy. W ten sposób stworzył męczennicę, którą Wolny nie jest i dodał wiarygodności jej książce, która na to nie zasługuje.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Żółty żonkil

Dzisiejsze słowo na weekend poświęcam, ze zrozumiałych względów, rocznicy wybuchu powstani…