Przez ostatnie pięć lat Bronisław Komorowski został mistrzem marszu środkiem drogi: z najwyższą starannością unika zajmowania twardego stanowiska w jakiejkolwiek kwestii.
Najnowszy spot wyborczy Bronisława Komorowskiego, nadziany celebrytami jak gęsi pipek miazgą z kartofli, wzbudził sporo złośliwych komentarzy. Aktorzy, muzycy, a nawet jeden bokser informują w nim z przekonaniem: „Głosuję na Komorowskiego”, ale nikt nie usiłuje tłumaczyć dlaczego. I bardzo słusznie. Jak powiedział jeden facet, odchodząc od żony – „nie ma dlaczego”.
Bronisław Komorowski najpewniej wygra te wybory, albowiem – żeby zacytować klasyka – nie ma z kim przegrać. Jednak prawdziwą miarą jego sukcesu jest fakt, iż przez ostatnie kilka miesięcy stracił poparcie co trzeciego obywatela – w listopadzie pozytywnie oceniało go 76 procent Polaków, dziś chce na niego głosować zaledwie 42 procent. Co do genezy tego zjazdu istnieje sporo hipotez, ale osobiście przychylam się do opinii, iż jest to prosty efekt kampanii wyborczej: Komorowski tym lepiej wygląda, im mniej go widać.
Ta absurdalna popularność prezydenta, z którą mieliśmy do czynienia przez ostatnie parę lat, więcej niż o Komorowskim mówiła o Polakach. Od czasów Aleksandra K. wiemy, że aby być prezydentem RP z 80-procentowym poparciem wystarczy nic nie robić i mieć powyżej 170 cm wzrostu. Teraz, kiedy prezydent zaczął wykazywać kampanijną aktywność, liczba jego wielbicieli gwałtownie topnieje. Osobiście sądzę, że dzieje się tak, gdyż odbywając wiele spotkań i mówiąc dużo i często, Komorowski od czasu do czasu się zapomina – i zaczyna być sobą. A to jest zabójcze dla autorytetu.
Jedynym powodem do tego, żeby Komorowski ponownie został prezydentem – jest to, że już nim jest. Żadna cecha charakteru czy osobowości Bronisława Komorowskiego nie predestynuje go do piastowania stanowiska głowy państwa w sporym kraju w środku Europy.
Ryszard Bugaj – człowiek, który mimo pewnych zaburzeń emocjonalnych wywołanych obsesyjnym antykomunizmem, pozostaje dla mnie jednym z wzorców lewicowego myślenia – powiedział ostatnio, że w jego przypadku dwa czynniki wykluczają głosowanie na Komorowskiego. Po pierwsze, nie jest w stanie poprzeć nikogo, kto dla przyjemności strzela do zwierząt – a po drugie, jako chłop pańszczyźniany nie ma sympatii do facetów z sygnetem na palcu.
Prawdziwym problemem Komorowskiego jest jednak to, iż sygnet ma on nie tylko na palcu, ale też i w głowie. Prezydent RP nawet po zgoleniu wąsów w głębi duszy pozostał wąsatym sarmatą, którego interesują tylko szlacheckie męskie sprawy.
Zanim partia rzuciła Komorowskiego na odcinek męża stanu – przez cztery pierwsze kadencje Sejmu III RP – zabierał on głos z trybuny (policzyłam) ponad 160 razy. 80 proc. tych wystąpień dotyczyło wojska: organizacji armii, pieniędzy na armię, wysyłania armii na wojnę, ministrów obrony, broni, amunicji, poboru, kombatantów… Reszta była o łowiectwie, mniejszości na Wschodzie, skąd Komorowski się wywodzi i reprywatyzacji, której, jako były pamieszczyk, był serdecznym zwolennikiem. W innych kwestiach głosu w Sejmie nie zabierał, ale jego stanowisko dało się wywnioskować z czego, co katolicy nazywają „świadectwem życia”: na przykład stosunek Bronisława Komorowskiego do roli kobiet w społeczeństwie znakomicie definiuje pięcioro jego dzieci, które zmajstrował swojej żonie w regularnych odstępach w ciągu dekady 1979-89, uwalniając ją definitywnie od trudów życia zawodowego w cokolwiek ulotnej profesji filologa klasycznego. Albowiem „jeśli chodzi o miejsce kobiet, gdzieś w nim jest pewne rozdarcie, bo sam był dzieckiem biegającym z kluczem na szyi” – zwierzał się kiedyś dziennikarzom. „Pewnie część z państwa też takie doświadczenia miała – wynikające z faktu aktywności zawodowej własnych matek czy opiekunek. To jest doświadczenie, które dzisiaj mówi, że każda aktywność kobieca w innym obszarze niż rodzina niesie cenę”. W kwestii ceny aktywności kobiecych niezgodnych z tradycją Bronisław Komorowski miał zresztą dość radykalne pomysły. Swego czasu, jako jeden z siedmiu posłów 67-osobowego klubu parlamentarnego Unii Demokratycznej podpisał potworny, firmowany przez ZChN projekt ustawy antyaborcyjnej, który dopuszczał przerywanie ciąży jedynie dla ratowania życia matki – i przewidywał karę dwóch lat więzienia nie tylko dla lekarza, ale i dla kobiety, która samodzielnie pozbyła się płodu.
Ale to był rok 1992. Od tego czasu „Bronek” niewątpliwie wiele się nauczył. Może niekoniecznie obejmuje to szczery szacunek dla niewiast, ludzi z gminu i innego pospólstwa, usytuowanego niżej w hierarchii społecznej – ale na pewno sztukę robienia takiego wrażenia. Przez ostatnie pięć lat Bronisław Komorowski został mistrzem marszu środkiem drogi: z najwyższą starannością unika zajmowania twardego stanowiska w jakiejkolwiek kwestii, w każdy spór wkraczając z mądrością Kubusia Puchatka, który mawiał, że „każdy zawsze ma rację”. Dlatego prezydent trzyma się obyczaju niemówienia niczego, co mogłoby kogokolwiek oburzyć – co w praktyce oznacza, że z zasady mówi tak, żeby nic nie powiedzieć. Swoje nic ubiera jednak w najlepsze słowa. Każda wypowiedź Bronisława Komorowskiego pełna jest „porozumienia”, „dialogu”, „kompromisu”, „energii, „piękna” i „miłości” – samych pozytywnych konotacji i dobrych manier.
Osobiście przypisuję tę zasługę towarzyszom ze starej Unii Demokratycznej, którzy zaludniają jego kancelarię. W parę lat z wąsatego sarmaty, ultraprawicowego katolickiego dziecioroba, rozumiejącego tylko sprawy proste jak wojna i polowanie, stworzyli Frankensteina demokracji: skrzyżowanie Geremka z K. , odziane w garnitur śp. Oleksego. Ojca narodu, który w każdym wypowiadanym zdaniu jest jednocześnie za i przeciw, oraz dystansuje się do obu wymienionych opinii, odwołując do dobra wspólnego. Andrzej Miłkowski, lewicowy poseł OKP, a później współtwórca „Solidarności Pracy”zauważył kiedyś, że widząc Bronisława Geremka na schodach sejmowych, nigdy nie wie, czy profesor wchodzi czy schodzi. Bronisław Komorowski posunął się krok dalej: ma przód z każdej strony, niczym posąg Świętowita. Potrafi na raz ustawić się przodem do Kościoła i do feministek, do lewicy i do prawicy, do kapitalistów i do pracowników. Jak długo będzie pamiętał, żeby tak stać z uprzejmym uśmiechem i za dużo nie mówić – drugą kadencję ma w kieszeni.
BRICS jest sukcesem
Pamiętamy wszyscy znakomity film w reżyserii Juliusza Machulskiego „Szwadron” …
Ja w sprawie Gajowego. Mówienie o nim że idzie środkiem drogi to chyba jakieś nieporozumienie. Podpisanie np ustawy o podniesieniu wieku emerytalnego , o obrocie nasionami GMO i wiele innych stawia go raczej na prawej stronie drogi. Ten człowiek działa wyraźnie na niekorzyść Polaków a przynajmniej tej części biedniejszej i pracującej . Bardzo korzystny artykuł dla urzędującego prezydenta udało się pani spłodzić pani Agnieszko.
„Bardzo korzystny artykuł dla urzędującego prezydenta udało się pani spłodzić pani Agnieszko.”
Przyleźli ludki z forum NIE i już się czepiają towarzyszki AWŁ. Towarzyszka niedawno przeżyła zawód miłosny i obraziła się na Leszka M. Tak się nie traktuje kobiety co złamane serce ma. Wszelkim insynuacjom mówie zdecydowanie – NIE.
A wracając do layoutu to poprzedni przypominał Przeglądowy. A tam czcionka jest wielkości 16 pikseli i siwe komuchy nie maja problemu z czytaniem.
Przecież nie jest napisane, że tak jest, tylko, że Bronek sprawa takie wrażenie. Dodać by jeszcze trzeba, że wrażenie to potęgują TVN, TVP i Polsat.
No akurat sprzeciw wobec GMO nie idzie w ogóle po linii prawica / lewica.
Uzasadnienie tego sprzeciwu już po tej linii idzie.
Zrobiłem sobie tzw. bookmarkleta (specjalny odnośnik napisany w JavaScripcie), który podmienia czcionki i kolory.
czcionka artykułów:
font-size: 15px;
color: #333;
czerwony w menu itp:
background-color: #A00000; /* bardziej pasuje do loga strajk.eu*/
Drogie Kakao? W jakim sensie? Chodzi o wielkość czcionki? Czy o kontrast? To tylko internet — zawsze możemy coś poprawić. I chętnie to uczynimy :)
Czy jak nie mam websita to też mogę komentować? Nie wiem też gdzie wpisać rozmiar mojego buta i kołnierzyka. Mnie też zatkao bo przedtem było lepiej. Poprawiaczom mówimy stanowcze nie.