Chaos i brak kontroli przy wycince drzew – takie są skutki wielokrotnych zmian ustawy o ochronie przyrody w latach 2015-2018 – twierdzi NIK.
NIK zbadała 30 organów samorządowych – marszałków województw, starostów, wójtów, burmistrzów i prezydentów miast – i skontrolowała, jak wywiązywali się z zadań związanych z usuwaniem drzew i krzewów oraz zagospodarowaniem drewna. Okazało się, że urzędy nie mają kontroli nad „znikającymi” na potęgę drzewami, a wiele zezwoleń wydano na podstawie niekompletnych wniosków.
Od 2015 r. do maja 2018 r. zbadane przez Izbę urzędy wydały 17 tys. zezwoleń na usunięcie 330 tys. drzew i 133 tys. mkw. krzewów. W 2017 r. liczba wniosków i zezwoleń spadła niemal o połowę. Dlaczego? Bo nie były już konieczne, nowelizacja zwana „lex Szyszko” zezwalała na cięcie drzew na prywatnych posesjach bez zezwolenia.
Po pierwsze – po wprowadzeniu „lex Szyszko” gminy całkiem się pogubiły: „Od 1 stycznia 2017 r. z obowiązku uzyskania zezwolenia zwolnione zostały osoby fizyczne, zamierzające usunąć drzewa na cele niezwiązane z prowadzeniem działalności gospodarczej. W efekcie organy gminy nie wiedzą, ile drzew usunięto przez blisko pół roku, do czasu kolejnej zmiany przepisów. Żaden ze skontrolowanych przez NIK wójtów, burmistrzów i prezydentów miast nie monitorował wycinki i nie znał liczby drzew usuniętych w tym okresie przez osoby fizyczne na cele niezwiązane z działalnością gospodarczą. Z przeprowadzonego przez NIK podczas kontroli badania ankietowego wynika, że tylko w 17 spośród 525 urzędów gmin (ponad 3 proc.), które wzięły udział w badaniu, oszacowano wielkość wycinki w tym okresie. Przyczyną takiego stanu rzeczy był przede wszystkim brak wymogów prawnych, a także brak techniczno-organizacyjnej możliwości stałego i kompleksowego monitorowania wycinki drzew na terenach prywatnych” – pisze NIK na swojej stronie.
Potem też nie było różowo: „postępowania dotyczące wydania zezwoleń na ścięcie drzew i krzewów często prowadzone były nierzetelnie i niezgodnie z przepisami. W blisko połowie skontrolowanych jednostek stwierdzono przypadki wydawania zezwoleń na podstawie niekompletnych wniosków. Wnioskodawców nie wzywano do ich uzupełnienia, a decyzje wydawano mimo braków. Nieprawidłowości odnotowano w 70 sprawach z 392 zbadanych (18 proc.). Przed wydaniem zezwolenia powinny być przeprowadzone oględziny drzew i krzewów. Kontrolowane jednostki w większości wywiązywały się z tego obowiązku, jednak nierzetelnie dokumentowały wyniki oględzin – blisko 12 proc. zbadanych protokołów nie zawierało informacji o gatunkach oraz wymiarach drzew i krzewów objętych oględzinami lub o występowaniu w obrębie zadrzewień gatunków chronionych. Takie nieprawidłowości stwierdzono w dziewięciu jednostkach z 30 skontrolowanych (30 proc)”.
Kontrolerzy zdają sobie sprawę, że na chaos wokół wycinki wpływały pięciokrotne zmiany ustawy w ciągu 3 lat. Ale samorządy nie kontrolowały także pobierania opłat ani wykonywania obowiązku nowych nasadzeń. Nie kontrolowały też przebiegu wycinki na ich własnych terenach, a bywało, że były „sędziami we własnej sprawie” – „w blisko połowie jednostek (47 proc.) stwierdzono przypadki rozpatrywania przez gminy własnych wniosków, mimo wynikającego z przepisów obowiązku złożenia ich do innych organów”. Umowy na wycinkę najczęściej zakładały, że ten kto ścina – zabiera drewno. W związku z tym umowy nie zawsze mogły być dla gmin korzystne.
NIK zwróciła się do Ministerstwa Środowiska o nowelizację, która wreszcie zapanuje nad wycinkowym chaosem.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…