Z Enzo Traverso, włoskim badaczem zajmującym się historią Holocaustu i zjawiskiem totalitaryzmu, autorem książki „Historia jako pole bitwy. Interpretacja przemocy w XX wieku” (Książka i Prasa 2014), rozmawia Michał Siermiński. Rozmowa ukazała się pierwotnie w kwartalniku „Bez Dogmatu”.
Michał Siermiński: W tym roku przypada stulecie rewolucji październikowej. W Polsce, gdzie przewrót bolszewicki okazał się szczególnie brzemienny w skutkach, nawet środowiska lewicowe nie wykazują większego zainteresowania, by skorzystać z tej okazji i na nowo, w sposób wolny od interpretacyjnych kalk, przemyśleć historię XX-wiecznego ruchu komunistycznego. Czy podobne milczenie cechuje zachodnią historiografię? Czy okrągła rocznica skłania do pogłębionej refleksji nad rewolucją październikową?
Enzo Traverso: Jest jasne, że w przypadku Polski sposób, w jaki myśli się o rewolucji październikowej, w dużym stopniu zależy od historii konfliktów polsko-rosyjskich. Nie wydaje mi się jednak, żeby obojętność polskiej lewicy w stosunku do rocznicy, o którą pytasz, była czymś wyjątkowym. Z tego, co wiem, wśród wydanych ostatnio książek bardzo niewiele dotyczyło wydarzeń w Rosji z 1917 roku: dwie ważne prace powstały w Wielkiej Brytanii (mam tu na myśli książki China Mieville’a oraz Tarika Alego) oraz jedna – szczególnie interesująca – w Hiszpanii (myślę o pracy zbiorowej pod redakcją Juana Andradego). Mówiąc ogólnie, wygląda na to, że radykalna lewica nie czuje się spadkobierczynią rewolucji październikowej. Dziś paradygmat rewolucji wypracowany w Październiku wydaje się jej przestarzały.
Sądzę jednak, że jako lewica nie musimy ani oswajać, ani kategorycznie odrzucać dziedzictwa rewolucji październikowej – potrzebujemy za to umiejętności interpretowania wydarzeń w Rosji z historycznego punktu widzenia, zdolności rozumienia ich w sposób krytyczny. Nie uda nam się odkryć nowych projektów zmiany świata bez włączenia w nasze myślenie doświadczeń przeszłości. Innymi słowy, Październik musi zostać „zsekularyzowany” – należy go rozpatrywać bez uciekania się do mitycznych reprezentacji (zarówno negatywnych, jak i pozytywnych).
Rewolucja październikowa – zarówno w oczach swoich lewicowych apologetów jak i antykomunistycznych krytyków – jest jednym z najbardziej bogatych w konsekwencje wydarzeń XX wieku. Nie zmienia to faktu, że jej dziedzictwo od początku było i w dużym stopniu wciąż jest opisywane zgodnie z dwoma, biegunowo odmiennymi schematami interpretacyjnymi…
Oczywiście, masz rację. W ciągu XX wieku fakt, że bolszewicy doszli do władzy w Rosji, interpretowano w dwojaki sposób – z jednej strony wydawał się on zapowiedzią globalnej zmiany w kierunku socjalizmu, z drugiej zaś jawił się jako początek epoki totalitaryzmu. W 1927 roku Sergei Eisenstein nakręcił słynny Październik – film, który ukształtował wyobraźnię kilku pokoleń, przedstawiając rewolucję jako imponujące powstanie uciśnionych mas. Historiograficznym ekwiwalentem tego dzieła sztuki była Historia rewolucji rosyjskiej Trockiego – zarówno chronologiczna, jak i analityczna rekonstrukcja wydarzeń z 1917 roku, w której empatyczna, pełna kolorytu narracja świadka miesza się z pojęciową przenikliwością marksistowskiego myśliciela. Książka Trockiego była pełna pasji, ale również chłodnego namysłu. Przez cały wiek jak świat długi i szeroki większość lewicy – również tej zdecydowanie odcinającej się od oficjalnego ruchu komunistycznego – postrzegała rewolucję październikową w podobny sposób: jako kanoniczny obraz utopijnych aspiracji i niezaprzeczalny dowód słuszności teleologicznej wizji dziejów, traktującej socjalizm jako naturalne zwieńczenie historii.
To punkt widzenia pewnej części lewicy. Jak byś przedstawił drugą, prawicową interpretację rewolucji październikowej?
Dla interpretacji prawicowej konstytutywne okazywało się przedstawienie bolszewików jako ucieleśnienia totalitarnych potencjalności zawartych w samej nowoczesności. W drugiej połowie lat dwudziestych, po konsolidacji Związku Radzieckiego, początkowe obrazy stada pawianów przeskakujących przez pole ruin i czaszek – by przywołać prozę Winstona Churchilla – zostały odrzucone, ale komunizm wciąż był przedstawiany jako patologia zagrażająca nowoczesnym społeczeństwom. Dla wielu konserwatywnych myślicieli – od Isaiaha Berlina po Martina Malię, od Karla Poppera do Richarda Pipesa – był on rodzajem „ideokracji”, koniecznym skutkiem przymusowej transformacji społeczeństwa zgodnie z pewnym abstrakcyjnym i autorytarnym modelem. Według tej prawicowej narracji, w przypadku Rosji wola stworzenia społeczeństwa równych zrodziła społeczeństwo niewolników.
Wydaje się, że te dwa sposoby patrzenia na rewolucję październikową nie są od siebie całkiem niezależne. Drugi z nich stanowi dokładne odwrócenie pierwszego…
Dokładnie! Wydaje mi się interesujące, że najbardziej radykalne wersje tych opozycyjnych interpretacji – z jednej strony narracji oficjalnego ruchu komunistycznego, z drugiej zaś reprezentantów zimnowojennego antykomunizmu – są wręcz w pewnym sensie zbieżne. W obydwu przypadkach bowiem Partia Komunistyczna wydawała się rodzajem demiurgicznej siły historycznej. Jak ironicznie pisał Claudio S. Ingerflom, większość zimnowojennych sowietologów broniła „antybolszewickiej wersji «zbolszewizowanej» historii”. W ich przypadku, dokładnie tak jak w wersji wydarzeń forsowanej przez komunistów, historyczny krajobraz okazywał się całkowicie zdominowany przez ideologię (której doskonałym instrumentem wydawała się partia), z tą ważną różnicą, że obiecywana przez bolszewików droga do raju zastąpiona została drogą do piekła.
Dwadzieścia pięć lat po upadku Związku Radzieckiego i realnego socjalizmu jedynie pierwsza ze wspomnianych przeze mnie symetrycznych interpretacji zniknęła. Druga z nich wciąż istnieje i zachowuje mocną, nawet jeśli już nie hegemoniczną, pozycję w świecie nauki, wyraźnie kształtując sposób, w jaki przeszłość wykorzystywana jest w debatach publicznych – począwszy od medialnych wulgaryzacji, a skończywszy na politykach odnoszących się do historycznej pamięci.
Jak rozumiem, uważasz, że musimy w jakiś sposób przezwyciężyć dychotomię pomiędzy tymi dwiema interpretacjami – jedną idylliczną, a drugą napełniającą grozą?
Kilka dekad po jego zakończeniu, eksperyment komunistyczny, którego źródła sięgają rewolucji październikowej, nie musi być idealizowany, broniony ani demonizowany. Zasługuje jednak na to, by wreszcie zostać krytycznie zrozumianym – jako całość, jako dialektyczna totalność kształtowana przez wewnętrzne napięcia czy sprzeczności i przedstawiająca swoje wielowymiarowe oblicze przy pomocy szerokiego spektrum kolorów: od zbawiennej żywiołowości czy rozmachu po totalitarną przemoc, od demokracji uczestniczącej i kolektywnych obrad po ślepą opresję i masową eksterminację, od najbardziej utopijnych wyobrażeń świetlanej przyszłości po najbardziej zbiurokratyzowaną dominację; przy uwzględnieniu, że człony poszczególnych opozycji nierzadko przenikały się wzajemnie w krótkich odstępach czasu.
W 1991 roku, przygotowując nową przedmowę do autobiograficznej historii zerwania z Francuską Partią Komunistyczną, Edgar Morin zaproponował definicję stalinizmu, która dobrze oddaje złożoność i sprzeczny charakter komunistycznego eksperymentu: był to, jak pisał, „potworny krok w gigantycznej przygodzie mającej na celu zmianę świata”. W nieunikniony sposób ten koszmarny krok położył się cieniem na całym eksperymencie – właściwie na całym XX wieku – ale przygoda, o której pisze Morin, zaczęła się wcześniej od stalinizmu i trwa nadal po upadku realnego socjalizmu. To dlatego rozpatrywanie eksperymentu komunistycznego z historycznego punktu widzenia – a to właśnie postuluję – oznacza wpisanie go we wspomnianą „gigantyczną przygodę”, która jest tak stara jak sam kapitalizm. Nie należy myśleć o komunizmie jako o doświadczeniu odizolowanym od tego, co je poprzedzało i co nastąpiło później.
W jaki sposób powinniśmy myśleć o rozwoju komunizmu?
Komunizm był rezultatem rewolucji październikowej, która – z mojego punktu widzenia – była procesem. Zarówno jego pojawienie się jak i to, do czego doprowadził, nie było nieuniknione – niezależnie od historiozoficznych założeń komunistów. Wiele punktów zwrotnych w rozwoju procesu, o którym mówię, wynikało z nieoczekiwanych okoliczności. Jego trajektoria – daleka od linearnej – pełna była gwałtownych załamań czy bifurkacji. Składały się na nią zarówno oddolna aktywność mas jak i radykalne zmiany zaprowadzane odgórnie, zarówno skoki do przodu jak i thermidoriańskie regresy, które retrospektywnie można wpisać w jeden ciąg historycznych wydarzeń. Lenin i Stalin nie byli do siebie podobni, ale należeli do tego samego procesu historycznego.
Uważam, że zrozumienie komunizmu jako globalnego doświadczenia historycznego wymaga rozróżnienia pomiędzy ruchem komunistycznym i reżimem komunistycznym, ale bez ich wzajemnego separowania: nie tylko ruch w pewnym momencie przerodził się w reżim, ale reżim utrzymywał z poprzedzającym go ruchem symboliczny związek, wpływający na jego projekty i działania. Partia bolszewicka przed 1917 rokiem – w przeważającym stopniu grupująca wygnańców oraz inteligentów-pariasów – wydawała się innym światem niż gigantyczny aparat biurokratyczny, stojący na czele Związku Radzieckiego w następnych dekadach. To oczywiście dwa różne światy, istnieje jednak między nimi wiele związków. Nie mówię tu wyłącznie o historii rewolucji bolszewickiej, ale o całej historii komunizmu, przynajmniej w kilku pierwszych dekadach jego rozwoju. Kiedy w Związku Radzieckim Stalin zdecydował się na czystki eliminujące między innymi starą gwardię bolszewicką (szacuje się, że w drugiej połowie lat trzydziestych i w latach czterdziestych zabito pół miliona osób), komuniści stali na czele antyfaszystowskiego ruchu oporu w Europie Zachodniej oraz –organizując „Długi Marsz” w Chinach w latach 1934-1935 – sprezentowali światu jedno z najbardziej imponujących doświadczeń rewolucyjnych XX wieku.
Porozmawiajmy przez chwilę o samej rewolucji październikowej, od której – jak mówisz – wszystko się zaczęło…
Rewolucja to moment, w którym – by przywołać słowa Isaaca Deutschera – ludzie tworzą swoją własną historię; rewolucja jest przejściowym, efemerycznym, magicznym momentem, w którym dotychczas uciśnione masy stają się historycznym podmiotem, wywracającym do góry nogami stary porządek społeczno-polityczny i próbującym zastąpić ten porządek czymś nowym. Możemy to nazwać Eisensteinowskim etapem komunizmu: Październik nie jest historyczną rekonstrukcją rewolucji rosyjskiej, jest arcydziełem ujawniającym jej emancypacyjną żywiołowość.Rewolucja wiąże się oczywiście z relacjami władzy, taktyką i strategią, z ruchami społecznymi i przywództwem czy ze sztuką insurekcji; ale dotyczy również gniewu, resentymentu, szczęścia, wspólnotowości, utopii i pamięci. W skrócie, jest momentem, w którym polityka nagle napełnia się uczuciami i emocjami. Rewolucja jest praktyką ludową, której charakter plasuje ją na antypodach modelu społeczeństwa postulowanego przez klasyczny liberalizm – społeczeństwa złożonego z odizolowanych od siebie jednostek działających jak współzawodnicy. W rewolucyjnych okolicznościach historycznych liderzy są popychani i ukierunkowywani przez nowe formy kolektywnego działania. Zwyczajnie rejestrują i formalizują decyzje konstytutywnej siły społecznej kształtującej się w sposób oddolny.
W swojej autobiografii Trocki jasno podkreśla tę cechę każdego procesu rewolucyjnego, opisując ekscytującą atmosferę panującą w trakcie jego przemówień w cyrku Modern w Piotrogrodzie w 1917 roku. Tłum jakby penetrował jego podświadomość i mówił poprzez jego głos: „Nie było zmęczenia, które ostać by się mogło przed elektrycznym napięciem tej namiętnej zbiorowości ludzkiej […]. I wówczas zdawało mi się, że sam słucham mówcy gdzieś z boku, że nie nadążam za nim myślą i lękam się jedynie, aby nie spadł ze skraju dachu, jak lunatyk, obudzony głosem mego rezonerstwa”
To wszystko prawda, ale rewolucja październikowa nie wydarzyła się w historycznej próżni. Wyłoniła się przecież z I wojny światowej…
Oczywiście, kontekst wojny jest szczególnie istotny. Symbiotyczny związek łączący wojnę i rewolucję określił całą trajektorię XX-wiecznego komunizmu. Komuna Paryska, która wyłoniła się z konfliktu francusko-pruskiego rozpoczętego w 1970 roku, stanowiła już zapowiedź splotu polityki i wojny – często podkreślało to zresztą wielu bolszewików – ale dopiero rewolucja październikowa oznaczała wystąpienie tego zjawiska w naprawdę gigantycznej skali: Gwardia Narodowa nie była przecież tym samym, co Armia Czerwona, zaś dwadzieścia dzielnic stolicy Francji nie może zostać porównanych do całego carskiego imperium.
I wojna światowa w istotny sposób zmieniła bolszewików: kilka kanonicznych prac należących do tradycji komunistycznej – np. Rewolucja proletariacka a renegat Kautsky (1918) Lenina czy Terroryzm i komunizm (1920) Trockiego – wydaje się wprost niewyobrażalnych przed 1914 rokiem. Tak jak rok 1789 przyniósł zupełnie nową koncepcję rewolucji – definiowaną już nie w kontekście astronomii, ale jako zerwanie porządku społeczno-politycznego – tak Październik 1917 roku oznaczał trwałe związanie konceptu rewolucji z terminami o charakterze militarnym: kryzys starego porządku, masowa mobilizacja, dwuwładza, zbrojna insurekcja, dyktatura proletariatu, wojna domowa i gwałtowne starcie z kontrrewolucją. Czas niezwykłej brutalizacji kultury, w którym wojna gwałtownie wtargnęła do świata polityki, zmienił bolszewicki język i praktyki. Ten swoisty kod genetyczny bolszewizmu był widoczny wszędzie – od tekstów do języka, od ikonografii do pieśni, od symboli aż do rytuałów.
Ten „kod genetyczny” był również niezwykle brzemienny w skutkach, prawda?
Oczywiście, masz rację. Bolszewizm stworzył pewien paradygmat rewolucyjny, który głęboko wpłynął na historię komunizmu na całym świecie. W europejskim ruchu oporu, jak również w trakcie socjalistycznych przewrotów w Chinach, Korei, Wietnamie czy na Kubie – we wszystkich tych przypadkach obserwowaliśmy podobne symbiotyczne zespolenie wojny i rewolucji. To dlatego międzynarodowy ruch komunistyczny był postrzegany jak rewolucyjna armia stworzona przez miliony bojowników. Miało to oczywiście bardzo poważne konsekwencje dla jego organizacji, autorytaryzmu, dyscypliny, podziału zadań i – last but not least – panujących w jego ramach hierarchii genderowych. Kobieta stojąca na czele ruchu składającego się z bojowników może stanowić jedynie wyjątek…
Dotychczas rozmawialiśmy o samej rewolucji. Teraz chciałbym się skupić na reżimie komunistycznym, który powstał w wyniku wydarzeń z października 1917 roku. Zgaduję, że Twoim zdaniem bolszewicy w jakimś stopniu zinstytucjonalizowali ten „militarny wymiar” rewolucji, o którym mówiliśmy…
Tak, oczywiście. Reżim komunistyczny zniszczył kreatywnego, anarchistycznego i emancypacyjnego ducha 1917 roku – roku pełnego wzburzeń społecznych i politycznych – likwidując powstałe w jego trakcie formy i praktyki demokratyczne. W tym samym czasie jednak wpisał się niejako w proces rewolucyjny. Analizując przemianę rewolucji w kierunku reżimu sowieckiego, możemy wyróżnić różne kroki: wojna domowa (1918-1921), kolektywizacja rolnictwa (1930-1933) czy polityczne czystki w trakcie procesów moskiewskich (1936-1938). Rozwiązując Zgromadzenie Ustawodawcze po rewolucji październikowej, bolszewicy ustanowili demokrację rad, ale ta, wraz z zakończeniem wojny domowej, obumierała. W trakcie tego okrutnego i krwawego konfliktu rewolucjoniści wprowadzili cenzurę, zlikwidowali pluralizm polityczny (później zakazali również jakiejkolwiek działalności frakcyjnej wewnątrz samej Partii Komunistycznej), doprowadzili do militaryzacji pracy, stworzyli pierwsze obozy pracy przymusowej, powołali do życia tajną policję polityczną (Czeka) i przymusowo zsowietyzowali narody, którym wcześniej przyznali prawo do samostanowienia. Symbolicznym końcem demokracji rad było brutalne stłumienie powstania w Kronsztadzie w marcu 1921 roku. Związek Radziecki wyłonił się z wojny domowej jako jednopartyjna dyktatura.
Dziesięć lat później kolektywizacja rolnictwa gwałtownie położyła kres rewolucji chłopskiej oraz przyniosła nowe formy totalitarnej przemocy i biurokratycznie scentralizowanej modernizacji kraju. W drugiej połowie lat trzydziestych polityczne czystki fizycznie unicestwiły wszelkie pozostałości rewolucyjnego bolszewizmu i zdyscyplinowały całe społeczeństwo, zaprowadzając rządy oparte na terrorze. Przez dwie dekady Związek Radziecki był gigantycznym systemem obozów koncentracyjnych. Pomiędzy kolektywizacją i procesami moskiewskimi również rewolucja kulturalna, która miała miejsce po październiku 1917 roku, została brutalnie zdławiona; artystyczna awangarda została zmuszona do posłuszeństwa, a socrealizm stał się oficjalną radziecką doktryną w literaturze i sztuce. W tym samym czasie rosyjski nacjonalizm powrócił we wszystkich nierosyjskich republikach ZSRR. Stalinizm był rezultatem tych wszystkich transformacji.
Czy możemy zdefiniować stalinizm jako kontrrewolucję biurokratyczną?
Nie, bynajmniej. Binarna wizja przeciwstawiająca rewolucyjny bolszewizm stalinowskiej kontrrewolucji pozwala na łatwe odróżnienie przemocy o charakterze emancypacyjnym od totalitarnych represji, ale zakrywa istniejące pomiędzy obydwoma zjawiskami związki. Ponadto wydaje się tak „sterylna” jak interpretacja konserwatywna, która podkreśla substancjalną ciągłość między Leninem i Gorbaczowem, wskazując na ideologiczne podstawy Związku Radzieckiego. Stalinizm oznaczał oczywiście radykalne odejście od jakiejkolwiek demokracji i samo-emancypacji, ale – trzymając się właściwego znaczenia słów – nie był żadną kontrrewolucją. Porównanie do imperium Napoleona wydaje się stosowne, ponieważ stalinizm świadomie powiązał przemiany zrodzone z rewolucji rosyjskiej z oświeceniem i tradycją Rosyjskiego Imperium. Nie oznaczał jednak restauracji starego, przedrewolucyjnego porządku – ani w sensie politycznym czy ekonomicznym, ani nawet kulturalnym.
Jak rozumiem, starasz się kreślić ciągłą linię wiodącą od rewolucji październikowej do stalinizmu?
Interpretowanie stalinizmu jako pewnego kroku w procesie, jakim była rewolucja rosyjska, nie oznacza kreślenia ciągłej linii, o którą pytasz. Pierwsza fala terroru w porewolucyjnej Rosji miała miejsce w trakcie wojny domowej, gdy samo istnienie ZSRR było zagrożone przez międzynarodową koalicję antyradziecką. Brutalność białej kontrrewolucji oraz niewyobrażalna przemoc związana z jej propagandą i jej praktykami – pogromami i masakrami – popchnęły bolszewików do ustanowienia bezwzględnej dyktatury. Stalin z kolei zainicjował drugą i trzecią falę terroru – czyli kolektywizację i czystki – w latach trzydziestych, gdy ZSRR był spacyfikowanym krajem, którego granice cieszyły się międzynarodowym uznaniem i którego władza polityczna nie była zagrożona ani przez siły zewnętrzne, ani wewnętrzne.
Stalinizm był „rewolucją odgórną”, paradoksalną mieszanką modernizacji i społecznego regresu, której punktem dojścia okazały się masowe deportacje, system obozów koncentracyjnych, mnogość procesów politycznych, w trakcie których ożywiano inkwizycyjne fantazje, i fala masowych egzekucji uderzających w siłę państwa, partii i armii. W przypadku terenów wiejskich stalinizm oznaczał – zgodnie ze słowami Bucharina – powrót do „militarnej eksploatacji feudalnej” chłopstwa, przynoszącej katastrofalne skutki ekonomiczne. Arno Mayer słusznie definiuje stalinizm jako „zmienny i niestabilny amalgamat monumentalnych osiągnięć i monstrualnych zbrodni”.
Nie chodzi mi o jakąkolwiek teleologiczną wizję historii. Można powiedzieć, że stalinizm ani nie był historycznie nieunikniony, ani nie wpisywał się w koherentny sposób w Marksowskie schematy ideologiczne. Wyłonienie się stalinizmu nie może być jednak również w prosty sposób wywiedzione z historycznych okoliczności związanych z wojną i społecznym zacofaniem gigantycznego kraju o absolutystycznej przeszłości – kraju, w którym budowa socjalizmu w sposób nieunikniony wymagałaby przedsięwzięcia makabrycznej „pierwotnej akumulacji kapitału”. Ideologia bolszewicka odegrała pewną rolę w trakcie wojny domowej w Rosji, gdy dokonywało się przejście od emancypacyjnej demokratycznej żywiołowości do bezwzględnej totalitarnej dyktatury. Charakterystyczna dla niej wizja przemocy jako „akuszerki historii”, jak również jej karygodna obojętność w stosunku do prawnych ram państwa rewolucyjnego – traktowanego jako historycznie przejściowe i skazane na obumarcie – w sposób oczywisty przyczyniła się do narodzin autorytaryzmu i reżimu jednopartyjnego. Wiele nici łączy rewolucję październikową i stalinizm, jak również ZSRR i ruchy komunistyczne działające na całym świecie.
Porozmawiajmy o wpływie, jaki rewolucja październikowa wywarła na sytuację na świecie. Jaki jest związek pomiędzy rosyjskim październikiem i procesem dekolonizacji?
Powiedziałbym, że rewolucja stworzyła przesłanki dla dekolonizacji. W związku ze swoją pośrednią pozycją między Europą i Azją, z gigantycznym terytorium rozciągającym się na obydwu kontynentach i zamieszkanym przez ludzi o różnorodnej przynależności narodowej, religijnej czy etnicznej, ZSRR stał się miejscem, w którym krzyżowały się drogi Zachodu i świata skolonizowanego. Bolszewizm był w stanie mówić jednocześnie do proletariackich klas w krajach wysoko rozwiniętych, jak i do ludzi ze skolonizowanego Południa.
W ciągu XIX wieku antykolonializm na Zachodzie niemal nie istniał – istotny wyjątek stanowił tu ruch anarchistyczny, którego aktywiści i idee krążyli pomiędzy południową i wschodnią Europą, Ameryką Łacińską i różnymi krajami Azji. Po śmierci Marksa socjalizm budował swoje nadzieje i oczekiwania na rosnącej sile industrialnej klasy robotniczej, złożonej w przytłaczającej większości z białych mężczyzn i skoncentrowanej w rozwiniętych krajach kapitalistycznych na Zachodzie. W łonie wszystkich masowych partii socjalistycznych rozwijały się potężne nurty broniące „misji cywilizacyjnej”, którą Europa miała mieć do odegrania na całym świecie. Niewyobrażalna przemoc związana z kolonializmem mogła być stanowczo potępiana – np. po eksterminacji plemienia Herero w niemieckiej Namibii w 1904 roku – ale bez podawania w wątpliwość historycznego prawa europejskich mocarstw do rządzenia w Azji czy Afryce. Partie socjalistyczne – szczególnie w największych mocarstwach – odkładały wyzwolenie od panowania kolonialnego na okres, który miał nastąpić po socjalistycznej transformacji w Europie i Stanach Zjednoczonych. Przypomnę, że gdy dyskutowano kwestię kolonializmu na kongresach Drugiej Międzynarodówki – w Amsterdamie w 1904 roku oraz w Stuttgarcie trzy lata później – definicja skolonizowanych ludów jako „niższych ras” była krytykowana, ale nikt nie podważył prawa jej zwolenników do obecności w partiach socjalistycznych, w których byli licznie reprezentowani.
Jak rozumiem, chcesz powiedzieć, że rewolucja bolszewicka doprowadziła do zerwania z tą niechlubną tradycją?
Tak, było to bardzo radykalne zerwanie. Drugi kongres Międzynarodówki Komunistycznej, który odbył się w Moskwie w czerwcu 1920 roku, przyjął dokument programowy wzywający do rewolucji kolonialnej przeciwko imperializmowi; dokument ten postulował zarówno tworzenie partii komunistycznych w koloniach, jak i wyraźne odcięcie się od niejednoznaczności obecnych w programie dawnych partii socjaldemokratycznych. Kilka miesięcy później bolszewicy zorganizowali Kongres Narodów Wschodu w Azerbejdżanie (Baku), który zgromadził prawie trzy tysiące delegatów z większości krajów azjatyckich i zakończył się płomiennym przemówieniem Grigorija Zinowjewa, wzywającego do dżihadu przeciwko imperializmowi. Kongres – umożliwiający spotkanie inteligentom związanym z ruchem komunistycznym, liderom związków zawodowych, środowiskom chłopskim jak również reprezentantom kilku wyłaniających się nurtów nacjonalistycznych – wywarł silny wpływ, który przykrył związane z nim niejednoznaczności i wewnętrzne sprzeczności (wynikające choćby z obecności armeńskich socjalistów i tureckich nacjonalistów cztery lata po ludobójstwie w Anatolii, czy z obecności kilku nacjonalistów chińskich, którzy zaledwie pięć lat później brutalnie zmiażdżyli komunistyczne powstanie w Kantonie). W przeciągu kolejnych dekad konflikt pomiędzy komunizmem i nacjonalizmem stanie się oczywisty, ale rewolucja październikowa była momentem inaugurującym globalny antykolonializm – przede wszystkim dlatego, że po raz pierwszy zobaczyła w ludziach skolonizowanych polityczne podmioty i historycznych aktorów.
Począwszy od lat dwudziestych antykolonializm nagle opuścił królestwo historycznych możliwości i znalazł się w polu politycznych strategii oraz militarnych organizacji. Proklamacja Chińskiej Republiki Ludowej w 1949 roku była rezultatem procesu – ciągnącego się od powstania w Kantonie do „Długiego Marszu” i walk przeciwko Japonii – który znalazł jedną ze swoich najważniejszych przesłanek właśnie w rewolucji bolszewickiej.
Wydaje mi się, że Twoja opowieść wymaga jednak pewnego zniuansowania. Postawa ruchu komunistycznego wobec dekolonizacji nie zawsze była taka jednoznaczna. Wspomnijmy na przykład politykę Francuskiej Partii Komunistycznej…
Oczywiście, masz rację. Na historię sojuszu pomiędzy komunizmem i antykolonializmem składa się również kilka momentów kryzysu czy napięcia, związanych zarówno z konfliktami ideologicznymi jak i wytycznymi radzieckiej polityki zagranicznej. Antyfaszystowski zwrot we Francuskiej Partii Komunistycznej (PCF), który miał miejsce w latach trzydziestych, był w istocie dziwaczną symbiozą stalinizmu i narodowego republikanizmu. Wiązał się z wpisaniem rewolucji rosyjskiej w narodową tradycję jakobinizmu, zaś socjalistycznego internacjonalizmu w ramy związanej z ową tradycją, uniwersalnej misji cywilizacyjnej. W rezultacie hasła antykolonialne poszły w odstawkę. Wraz z zakończeniem drugiej wojny światowej francuscy komuniści weszli w skład koalicyjnego rządu, który brutalnie zdławił antykolonialne rewolty w Algierii (1945) i na Madagaskarze (1947), zaś w kolejnej dekadzie – gdy rozpoczynała się w wojna w Algierii – wsparli politykę premiera Guya Molleta. Co więcej, postawa PCF nie jest jedynym przykładem kryzysów i napięć pomiędzy komunizmem i dekolonizacją. W Indiach w trakcie II wojny światowej ruch komunistyczny został zmarginalizowany, ponieważ zdecydował się na zawieszenie swoich antykolonialnych walk i udzielenie wsparcia Imperium Brytyjskiemu – związanego wtedy sojuszem militarnym ze Związkiem Radzieckim przeciwko państwom Osi.
Jeśli te przykłady wyraźnie pokazują sprzeczności związane z komunistyczną polityką wobec kolonizacji, na pewno nie zmieniają historycznej roli, którą ZSRR odegrał jako pewne zaplecze dla wielu antykolonialnych rewolucji. Cały proces dekolonizacji miał miejsce w kontekście zimnej wojny, w kontekście pewnego stosunku sił związanego z istnieniem Związku Radzieckiego. W wielu przypadkach polityka antykolonialna komunistów wykraczała poza ramy narzucone przez stalinizm, Związek Radziecki czy Chiny – czego najlepszym przykładem jest guerrilla latynoamerykańska po rewolucji kubańskiej. Fala neoimperializmu rozlewająca się po Bliskim Wschodzie od czasów upadku ZSRR pokazuje – nawet jeśli w sposób czysto negatywny – organiczny związek łączący komunizm i dekolonizację.
W jaki sposób zmieniła się sytuacja światowej lewicy po 1989 roku?
Wraz z upadkiem komunizmu rozumianego jako reżim odszedł także komunizm rozumiany jako rewolucja. Koniec stalinizmu – zamiast wyzwolić nowe siły – zrodził szeroko rozpowszechnioną świadomość historycznej porażki dwudziestowiecznych rewolucji: wrak realnego socjalizmu pochłonął również komunistyczną utopię. Rewolucje XXI wieku muszą zostać wymyślone na nowo, muszą nabrać znacznego dystansu do dawnych wzorców. Konieczne jest stworzenie nowych modeli, nowych idei i nowej utopijnej wyobraźni. Oczywiście zadanie, o którym mówię, wcale nie jest proste, ponieważ upadek komunizmu pozostawił nas z brakiem alternatyw dla systemu kapitalistycznego. Mamy do czynienia z nową sytuacją: młodzi ludzie dojrzewają w neoliberalnym świecie, w którym kapitalizm stał się pewnym „naturalnym” – niemalże ontologicznym – środowiskiem ludzkiego życia. W tym samym czasie lewica ponownie odkrywa rewolucyjne tradycje, które w XX wieku zostały stłumione lub zmarginalizowane – mam tu na myśli przede wszystkim anarchizm – i rozpoznaje mnogość politycznych podmiotowości, wcześniej ignorowanych bądź spychanych na drugi plan. Doświadczenia związane z ruchem „alterglobalistycznym”, arabską wiosną, Occupy Wall Street, hiszpańskim Indignados, grecką Syrizą i francuską Nuit Debout są – moim zdaniem – kolejnymi krokami w procesie wymyślania nowego „komunizmu”. Proces, o którym mówię, jest nieciągły, żywi się pamięcią, ale w tym samym czasie pozostaje odcięty od XX-wiecznych doświadczeń i pozbawiony jest możliwego do wykorzystania dziedzictwa.
Gdy mówisz o „ponownym odkrywaniu rewolucyjnych tradycji” czy procesie „wymyślania nowego komunizmu”, sprawiasz wrażenie wielkiego optymisty. Czy nie jest tak, że radykalna, tj. antykapitalistyczna lewica pozostaje całkowicie zmarginalizowana? W tym samym czasie partie skrajnie prawicowe – odwołujące się do nacjonalistycznych, rasistowskich, antyfeministycznych czy homofobicznych emocji – wciąż rosną w siłę…
Nie jestem optymistą. Wierzę jednak w nieprzewidywalność historii. Zupełnie inaczej niż w okresie zimnej wojny, gdy świat wydawał się „zamrożony” i skazany na pozbawiające wolności granice (Polska we wczesnych latach osiemdziesiątych jest tego doskonałym przykładem), XXI wiek pozwala nam odkryć na nowo nagły – i gwałtownie zakłócający stary porządek – charakter wydarzeń historycznych: zarówno ataki z 11 września jak i arabska wiosna, niewątpliwe przełomy historyczne, nie mogą zostać wytłumaczone jako proste czy nieuchronne rezultaty kumulatywnego procesu, nie są, innymi słowy, wynikiem żadnego przyczynowego determinizmu. Dzisiaj rasizm i ksenofobia – określam te zjawiska jako przejawy XXI-wiecznego „post-faszyzmu” – wydają się hegemonicznymi formami, w jakich przejawia się społeczny gniew związany z finansowym kapitalizmem i neoliberalizmem. Ale przecież może to się gwałtownie zmienić.
Oczywiście post-faszyzm jest ogromnie niebezpieczny – wszędzie: od Stanów Zjednoczonych do Francji, od Polski aż po Węgry. Siły społeczne, gdy rozpoczyna się ich mobilizacja i tworzy się nowy ruch masowy, niemal spontanicznie ciążą jednak ku lewicowej orientacji. Jest to rodzaj nieświadomego, historycznego tropizmu. Współczesne ruchy antykapitalistyczne, o których już wspominałem, potwierdzają słuszność mojego przekonania. Problem polega na tym, by być w stanie zaoferować tym ruchom pewien projekt, pewną polityczną formę czy organizacyjną ramę – a nie tylko generalne idee. Tymczasem fakt, że w ostatnich dekadach lewicowa inteligencja – z kilkoma wyjątkami – skupiła się głównie na działalności akademickiej, spowodował, że współczesna myśl krytyczna jest w równym stopniu wyszukana, co pozbawiona mocy.
Na koniec chciałbym zapytać, nad czym teraz pracujesz. Czy możemy spodziewać się kolejnych książek poświęconych historii XX wieku?
Właśnie ukazała się moja książka Left-Wing Melancholia, którą poświęciłem kulturze porażki, będącej w moim przekonaniu „ukrytą tradycją” lewicy. W ciągu ostatnich dwudziestu lat w swoich badaniach skupiałem się na przemocy, faszyzmie i ludobójstwach; teraz chciałbym się zająć historią komunizmu.
Wywiad ukazał się w 113. numerze kwartalnika „Bez Dogmatu”.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
Pogratulować. Warto również poczytać nazwiska tych, którzy zaczęli i kontynuowali rewolucję. Lenin i Trocki, jak papużki nierozłączki, Stalin, wbrew pozorom, wiernie rozwijał represje w stylu późnego Lenina, a Gorbaczow, obciążony tradycjami rodzinnymi rozwiązał problem. Istotne jest, że im dalej od granic rewolucji, tym większy obiektywizm i spojrzenie z perspektywy. kapitalne porównanie Komuny Paryskiej z rewolucją w Rosji. Fakt. Przed wojną wiele pisano o niewierze Lenina w zwycięstwo i sugerowano, że artykuły i pomysły nowatorskie tworzył z myślą, aby pozostawić materiał dla pokoleń. .Marksizm został skutecznie zamrożony przez Kreml, co zauważył przed śmiercią Andropow, Niewiele to dalo. Doktryna sama została zasklepiona w dopisywanych cytatach z Lenina i cenzurowanych dziełach Marksa. Dziś to tylko materiał dla dociekliwych zapaleńców. Nawiasem mówiąc, przez lata w czytelni IH UW po 1956 roku stały spokojnie na pólkach dzieła Lenina, chyba granatowa obwoluta, ale nie było przypadku, aby ktoś zacytował owego klasyka w oficjalnej pracy.
Wielkie dzięki! ;)
Dobry artykuł P.Michale i potrzebny powinno się wiele mówić na ten temat szczególnie dzisiejsza tzw Lewica powinna czytać takie opracowania