Szef amerykańskiego ministerstwa wojny, czyli sekretarz obrony Mike Esper został przesłuchany przez Komisję Sił Zbrojnych Izby Reprezentantów. Wiadomo już, że żadnego wycofania wojsk amerykańskich z Syrii nie uświadczymy. Przynajmniej nie w dającej się przewidzieć przyszłości.

Mark Esper, sekretarz obrony USA; źródło: Wikipedia

Esper przesłuchiwany był wraz z generałem Markiem Milleyem. Obaj potwierdzili plany Pentagonu – m. in. utrzymania obecności wojskowej w Syrii, czyli faktycznej okupacji części tego kraju. „Trudno jest przewidzieć kiedy dokładnie żołnierze Stanów Zjednoczonych będą mogli odejść” – zeznał sekretarz obrony.

Swoje plany pozostawienia US Army w Syrii motywowali przede wszystkim zagrożeniem ze strony tzw. Państwa Islamskiego (ISIS). Wskazywali też, iż prezydent Donald Trump nalegał, aby ta organizacja terrorystyczna została całkowicie pokonana. Tymczasem – według nich – syryjskie wojsko nie ma dostatecznej gotowości do samodzielnego jej zwalczania.

Jest to argumentacja cokolwiek osobliwa zważywszy, iż od kilku tygodni sieć niemal zacina się od ustawicznych udostępnień nagrań wideo Donalda Trumpa, który przy różnych okazjach bez ogródek stwierdza, że jedynym powodem dla pozostawania amerykańskich wojsk na terytorium Syrii jest dostęp do złóż ropy naftowej tego państwa. Prezydent USA wspominał również, że ropa ta jest niezbędna amerykańskim koncernom naftowym, choć nie wskazał dokładnie którym.

Jednocześnie jasnym jest dla każdego, czyje spojrzenie na wojnę przeciwko Syrii wykracza poza nagłówki mediów głównego nurtu, że amerykańskie wojsko faktycznie walczyło przeciwko ISIS w tym państwie wyłącznie w okolicach miasta Rakka oraz na południe od niego, czyli na stosunkowo niewielkim obszarze w północnej i centralnej części kraju. Tymczasem z prowincji Idlib na północnym wschodzie kraju, który cały czas pozostaje małym dżihadystycznym rajem, Amerykanie wycofali swoje wojsko i dali zielone światło dla inwazji tureckiej, która wzmacnia sunnickich fanatyków. W tym kontekście świat usłyszał jednak wyłącznie o tym jak to Donald Trump złamał obietnice wobec Kurdów. Reszta terenów zajętych przez ISIS została wyzwolona przez Syryjską Armię Arabską przy wspomaganiu ze strony rosyjskiego lotnictwa i irańskich strategów wojskowych.

Gen. Mike Milley, źródło: Wikipedia

Mimo to, gen. Milley stanowczo stwierdzał w obliczu kongresmenów, że ewentualne wycofanie wojsk amerykańskich z Syrii stanowiło będzie „niebezpieczny punkt zwrotny” i przesłankę dla niechybnego odrodzenia Państwa Islamskiego. Zważywszy, że pokonanie kalifatu ISIS zajęło lata i pochłonęło dziesiątki tysięcy ofiar angażując armie kilku państw cokolwiek naiwnie byłoby wierzyć, że 600-osobowy amerykański korpus może faktycznie w jakikolwiek sposób skutecznie przeciwstawić się dżihadystom, nie mówiąc już o ich zwalczaniu (tudzież zapobieżeniu odrodzenia Państwa Islamskiego). Jednocześnie wojskowy podkreślił, iż „walka ta jest wyjątkowo trudna, gdyż jest to walka z ideologią”. W jaki sposób ideologię można pokonać militarnie? Na to pytanie odpowiedzi brak.

Pewne światło rzuca na wszystko dalsza część zeznań Milleya i Espera. Podczas dwugodzinnego przesłuchania obaj wielokrotnie powtórzyli, że długofalowym celem Waszyngtonu są działania zmierzające do ograniczenia globalnych wpływów najważniejszych mocarstw, z którymi Stany Zjednoczone – na własne życzenie – pozostają w stanie ostrego konfliktu. Chodzi oczywiście o Chiny i Rosję.

Zeznania Espera i Milleya nie okazały się szczególnie przekonywające dla kongresmenów. Najlepiej podsumowuje to bodaj reakcja demokratycznego deputowanego ze stanu Colorado Jasona Crowa.

„Koniec końców, wygląda na to, że obecna administracja nie ma żadnej strategii jeśli chodzi o Bliski Wschód, a jeśli chodzi o Syrię widać wyłącznie jakieś przypadkowe decyzje i potknięcia” – podsumował Crow.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Dziś to już nikogo nie dziwi, że pod ochroną międzynarodowego prawa można otworzyć w suwerennym kraju wygodny poligon. Poniektórzy mogą tylko pozazdrościć, zapominając, że bomba, nawet nowoczesna, sama potrafi trafić do celu, wbrew zamiarom bombardiera. To jednak dobra prognoza dla niejednej giełdy i instytutu badawczego. Świat stał się dodatkiem do konta bankowe bogatych.

    1. Przede wszystkim to w KRLD nie ma żadnych strategicznych złóż surowców. Te kilkanaście bomb jądrowych do których brak środków przenoszenia o zasięgu transkontynentalnym – nie jest dla nikogo (poza sąsiednią Korea Południową) ważkim zagrożeniem. Większe znaczenie w kwestii istnienia tej republiki przypisywałbym postawie Chin niż tym kilku głowicom atomowym.

    2. Sąsiedztwo ChRL nie pozostaje bez znaczenia, Pekin z pewnością nie chce graniczyć z lennem USA. Niemniej jednak, granica z innym potężnym sąsiadem – Rosją – nie uratowała byłych republik radzieckich przed zamieszaniem, więc północnokoreańska przezorność jest jak najbardziej uzasadniona. Mając broń jądrową i rakiety do ich przenoszenia są nietykalni, co powinno być lekcją dla wszystkich antyimperialistycznych rządów. Oczywiście to tylko jeden z gwarantów bezpieczeństwa, a nie żadna cudowna recepta na wszystkie bolączki. Równie wielką rolę odgrywa model państwa niemożliwy do infiltracji przez obce służby.

      Fakt, że KRLD nie śpi na ropie i gazie, chociaż podobno wykryto tam złoża metali ziem rzadkich. W każdym razie szczególnie istotna jest granica lądowa z ChRL, którą chętnie by obstawiła US Army.

  2. A czego się spodziewaliście?
    To wojna o być albo nie być, a być bez dostatecznej kontroli nad kurczącymi się zasobami paliw płynnych staje pod znakiem zapytania.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej

Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…