List, w którym przedstawiłem patologie outsourcingu na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym zaskakująco szybko obiegł moje miejsce pracy. Już po dwóch dniach doszedł do kierownictwa opisywanej firmy DGP, po trzech dniach zdobył popularność wśród moich kolegów-gońców. Każdy z nich komentował: sama prawda! Wreszcie 10 maja wezwano mnie do biura firmy i wręczono wypowiedzenie.
Powodu wypowiedzenia nie podano. Bo i jaki miałby być? Napisanie prawdy o praktykach tej firmy? Cała sytuacja bardziej mniej rozśmieszyła niż zasmuciła.
Bardziej zasmucające są kolejne fakty o sytuacji pracowników zatrudnianych przez DGP na potrzeby GUMed-u, które albo nie zmieściły się w moim poprzednim liście, albo które poznałem je już po jego publikacji. Poprzednio nie rozwinąłem m.in. wątku pracy na dyspozytorni, gdzie byłem równocześnie dyspozytorem i gońcem. Teoretycznie było tak tylko przez godzinę – ale była to godzina najgorsza. Oczekiwano ode mnie, że będę równocześnie odpowiadał za transport pacjentów, odbieranie telefonów z całego GUMedu, przyjmowanie dyspozycji, zlecanie ich kierowcom lub ich samodzielne wykonywanie. Musiałbym się rozerwać, żeby zrobić to wszystko…
Z kolei już po napisaniu listu dowiedziałem się, że zatrudnionym na umowie-zleceniu potrącają 10 minut każdego dnia roboczego (to trzy godziny w skali miesiąca!) z wypłaty za rzekomą przerwę.
Tyle, że przerwy nie ma.
Goniec może odpocząć, gdy nie ma akurat żadnych zleceń. Jeśli kogoś oburza fakt odpoczynku i jest fanem, jak się wyraził Jarosław Górski w swym genialnym felietonie, „bezsensownego zapierdolu”, powinien się z tego leczyć. A takich też można znaleźć na terenie GUMedu. Chociażby jedna z brygadzistek DGP, która powiedziała mi, że mógłbym się zainteresować również innymi oddziałami niż ten który został mi wyznaczony…
Mój przypadek i tak nie jest najdrastyczniejszy. Przykrości, jakie spotykały mnie w pracy, to nic w porównaniu z historią pewnej niepełnosprawnej kobiety-gońca. Pracowała w faktycznym wymiarze ponad 12 godzin, chociaż w grafiku widniało godzin 7. Miała oczywiście umowę-zlecenie… „Z braku ludzi do pracy” wymuszano na niej, by pracowała dłużej, nie zawsze płacono za te nadgodziny. Za to, jeśli wyszła ze szpitala po siedmiu godzinach, dzwoniono do niej, zarzucano, że jest nieodpowiedzialna, żądano, by wracała… Tymczasem ona nie radziła sobie z ciężarem pracy i natłokiem zleceń.
Po trzech miesiącach pracy jako goniec, „za karę” została… sprzątaczką przy prosektorium.
Miesiąc później odeszła z GUMed-u, by się ratować – mdlała w pracy z przemęczenia, miała myśli samobójcze. Niestety, zapewne nie była ostatnia. DGP do dziś postępuje w podobny sposób. Firma potrafi skierować do sprzątania osobę, która jest formalnie gońcem, jeśli chce ją „zdyscyplinować” za to, że np. „za często choruje”. Sam po tygodniu choroby, choć ciągle pracowałem jako goniec, dostałem identyfikator z napisem „serwis sprzątający”. W żadnym wypadku nie pogardzam osobami, które wykonują tę bardzo ważną pracę. Niemniej jasne jest dla mnie, że DGP chce w ten sposób pracowników upokarzać.
Inną stałą praktyką firmy DGP jest dawanie pracownikom do podpisania rachunku, na którym nie ma podanej liczby godzin. Mnie 7 maja poproszono o podpisanie czegoś innego.
W biurze DGP wręczono mi wniosek o umowę-zlecenie, choć dużo wcześniej wypełniałem wniosek o zatrudnienie na umowę o pracę. Wypełniłem ten wniosek z wyjątkiem ostatniej strony, która dotyczyła szczepień na WZW i badań sanitarno-epidemiologicznych. Nie zaszczepiłem się wcześniej na WZW, choćby dlatego, że nie miałem kiedy; codziennie pracowałem! Powiedziano mi, że mam załatwić szczepienie we własnym zakresie, firma za to płacić nie będzie. Skierowania na badania sanitarno-epidemiologiczne, o czym pisałem w poprzednim artykule, też nie dostałem.
10 maja wręczono mi wspomniane na wstępie wypowiedzenie bez podania przyczyny.
Co z moimi kolegami, którzy czekali na informacje o kursie na sanitariusza, ponoć niezbędnym, by dostać umowę o pracę? Część osób (podobno większość) ostatecznie… dostała umowę bez kursu. O samym szkoleniu nadal cisza, co więcej, kwestionuje się sens tego kursu nawet wśród niektórych lekarzy.
Można zapytać – czy skoro widzimy, co dzieje się w naszym miejscu pracy, czy próbowaliśmy szukać pomocy? Otóż tak. Wspomniana przeze mnie goniec, która stała się sprzątaczką, zgłosiła swój przypadek do Państwowej Inspekcji Pracy. Nie otrzymała pomocy.
Powyższe patologie zawdzięczamy terapii szokowej, rozpoczętej wówczas, gdy szpital postanowił się „wyręczyć” firmami zewnętrznymi.
Wraz z outsourcingiem doszło do pogorszenia się sytuacji pracowników. Nastał większy wyzysk i mniejsza stabilność pracy, która z kolei przyczyniła się do pogorszenia się jakości usług szpitalnych (wszystkich, nawet jakości posiłków podawanych pacjentom). Stały personel zdecydowanie lepiej wpływa na funkcjonowanie szpitala niż rotacja pracowników. Tymczasem po wejściu firm zewnętrznych najbardziej doświadczeni z pracy odeszli.
Firmy zewnętrzne powinny wynieść się z sektora publicznego, szczególnie ze szpitali. Ich funkcjonowanie jest sprzeczne z przysięgą Hipokratesa: „najważniejsze nie szkodzić”. Outsourcing szkodzi pracownikom, pacjentom i higienie szpitalnej. Należy stanowczo zrezygnować z tego chorego pośrednictwa.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…
Stanowiska dyrektorskie i inne decyzyjne w placówkach tradycyjnie zajmują lekarze, którzy sami żądają solidarności, ale innych mają w 4 literach. Warto o tym pamiętać przy okazji każdego strajku.
Któryś rektor podjął taką decyzję. Wystarczy podać jego nazwisko.