Strajk.eu rozmawia z Valevem Kaldem, przewodniczącym Estońskiej Zjednoczonej Partii Lewicy i Władimirem Drozdowem, przewodniczącym Rady tejże partii.
Odkąd Estonia w 1991 r. po raz drugi stała się niepodległym państwem, u władzy cały czas jest prawica. Jaki jest bilans tych rządów i w jakich obszarach najbardziej przydałaby się lewicowa alternatywa?
Valev Kald: Faktycznie, przez te 26 lat Estonią nieustannie rządzą partie prawicowe. Efektem tego jest chociażby upowszechnienie się myślenia, że ludziom należy dawać wędkę, żeby każdy sobie coś złowił, a nie, tak jak mówią socjaliści, żeby państwo służyło ludziom. Problem w tym, że w Estonii owo łowienie utrudnia kilka zasadniczych czynników. Na lokalnym rynku działają głównie firmy zagraniczne, które dążą po prostu do maksymalizowania zysków, korzystają z tego, że mogą tu znaleźć tanią siłę roboczą, a partie prawicowe kwestiami społecznymi zajmują się, powiedzmy, w drugiej kolejności. W rezultacie mamy wynagrodzenia i emerytury znacznie niższe od średniej europejskiej, a podwyżki pensji nie nadążają za inflacją i wzrostem cen. To ostatnie zjawisko szczególnie przybrało na sile po wstąpieniu do strefy Euro.
Inna kwestia, której prawica nie poświęca należytej uwagi, to problem obywatelstwa, tzw. „szarych paszportów”. W 1992 r. przegłosowano przepisy, w myśl których dawny obywatel radziecki zamieszkały na terenie Estonii nie otrzymuje automatycznie estońskiego obywatelstwa. Żeby zostać naturalizowanym, musi zdać egzamin, także z języka estońskiego. Inną opcją było ubieganie się o obywatelstwo dowolnego nowopowstałego po rozpadzie ZSRR państwa. Kto zaś nie chciał wyjeżdżać, ale nie był w stanie zdać egzaminu, dostawał „szary paszport” – status nieobywatela, bezpaństwowca. Analogiczne rozwiązanie wprowadzono na Łotwie, inną za to drogą poszła Litwa, przyjmując opcję zero – obywatelstwo dla wszystkich chętnych mieszkańców. W Estonii do teraz jest ok. 80 tys. nieobywateli. Niektórzy z nich mieszkają tu od kilkudziesięciu lat, są też nieobywatele w drugim pokoleniu. Płacą tutaj podatki, czują się jakoś związani z Estonią i konkretnie ze swoim miejscem zamieszkania, ale z powodu nieznajomości języka nie mają szans na obywatelstwo. I nie jest to tylko kwestia czysto etniczna – Słowianinowi niełatwo nauczyć się estońskiego, a państwowy kurs przed egzaminem, dość trudnym, tani nie jest. Kosztuje 350 euro, prawie tyle, co nasza płaca minimalna.
Władimir Drozdow: Sytuacja społeczna w Estonii poważnie pogorszyła się po wstąpieniu do Unii Europejskiej, a konkretnie po przyjęciu euro. Po jego wprowadzeniu niektóre ceny wzrosły piętnastokrotnie. Nie zawsze od razu, często stopniowo, ale jednak.
Co na przykład podrożało?
WD: Bardzo szybko wzrosły ceny energii, ogrzewania, wszelkich usług komunalnych.
VK: Potem podrożały również wszelkie produkty akcyzowe.
Wstąpienie do Unii Europejskiej musiało jednak mieć także swoje plusy.
WD: Dla wielu Estończyków szansą stało się otwarcie rynku pracy w krajach wspólnoty. Z Tallinna do Finlandii statki pływają jak tramwaje, szacuje się, że obecnie jest tam zatrudnionych 100-120 tys. ludzi.
VK: W Finlandii płaca minimalna to 1600 euro, u nas – 400. To, że zwłaszcza młode pokolenie decydowało się na emigrację, było naturalne. Wyjeżdżają ludzie wykształceni, tacy którzy w Estonii byli nauczycielami, policjantami, strażakami, nawet lekarzami niektórych specjalności.
Podsumowując zatem – przeciętny poziom życia w niepodległej Estonii nie spełnił nadziei.
WD: Oczywiście! Odsetek ludzi żyjących w ubóstwie jest coraz większy. Niektórzy eksperci szacują, że może być to nawet 20 proc. społeczeństwa. To bardzo dużo.
VK: Szacuje się, że co piąte dziecko w Estonii jest niedożywione. W co trzeciej rodzinie wielodzietnej brakuje na podstawowe potrzeby – nawet na jedzenie; tylko w szkole dzieci z takich rodzin mają szansę zjeść ciepły posiłek.
Spodziewacie się, że w takich okolicznościach ludzie z większą sympatią zaczną patrzeć na partie lewicowe?
WD: Ludzie zaczynają rozumieć pewne zależności, o których wcześniej wcale nie mówiono. Po ogłoszeniu niepodległości w naszym kraju panowała euforia. Politycy przekonali Estończyków, że nastała wolność i czas nieograniczonych szans. Zachęcali: pracujcie więcej, każdy zarobi tyle, ile da radę. Wszystko zależy od tego, na ile będziecie przedsiębiorczy.
VK: Zwyciężyła wiara w wolny rynek bez żadnych ograniczeń. Na początku lat 90. nawet niedawni liderzy partii komunistycznej mówili, że w poprzednim systemie wszystko, dosłownie wszystko, było złe. Nawet oni twierdzili, że wszyscy wyjdą lepiej na tym, że Estonia pójdzie drogą liberalną w gospodarce. Były oczywiście partie, które starały się zwracać uwagę na realne problemy społeczne – na przykład Estońska Zjednoczona Partia Ludowa, która współtworzyła potem naszą partię. Wskazywały one, że możemy na przykład czerpać inspirację z modelu szwedzkiego czy duńskiego. Ale ich głos był słabo słyszalny.
Teraz to się zaczyna powoli zmieniać. Swoje zrobiło również kilka głośnych afer, na przykład upadek krajowych linii lotniczych AirBaltica. Nie wytrzymywały one konkurencji , nie inwestowały w nowe samoloty, ale prezes zarządu pobierał zupełnie niewyobrażalną dla przeciętnego Estończyka wypłatę – 32 tys. euro miesięcznie.
WD: Lewicy nie będzie jednak łatwo zmienić panujący układ sił. Między innymi dlatego, że prawica zbudowała sobie poważne zaplecze w postaci niezwykle rozbudowanej administracji państwowej. Jest ona nieproporcjonalnie rozrośnięta w stosunku do liczby mieszkańców tak małego kraju, jakim jest Estonia. Tak utworzone stanowiska pracy rządzące partie mogły dzielić między swoich zwolenników. Z drugiej strony i na tym polu sytuacja może się niedługo zmienić – krajowemu budżetowi coraz trudniej wykarmić taką rzeszę urzędników.
Społeczeństwo ubożeje, dopiąć budżet coraz trudniej, a tymczasem Estonia głośno zapowiada zwiększenie wydatków na obronność.
WD: Wzrost wydatków już nastąpił w momencie wejścia do NATO, a teraz dochodzi jeszcze kwestia rozmieszczenia wojsk Sojuszu…
VK: Mówi się że będą one „tarczą” Estonii, ale mało kto wspomina o tym, że to nasze państwo będzie musiało pokryć koszty ich stacjonowania.
WD: Najprawdopodobniej te pieniądze również zostaną „pozyskane” dzięki zredukowaniu wydatków socjalnych. Tak najprościej.
VK: Estonia wydaje na zbrojenia zalecane 2 proc. PKB, a nawet nieco więcej. Dla tak małego kraju to znaczna suma.
Wróćmy jeszcze do tego, jak przebiegała transformacja gospodarcza w Estonii. Jak się odbiła na gospodarce najzamożniejszej niegdyś republiki ZSRR?
WD: Niepowetowane straty ponieśliśmy w obszarze rolnictwa, bo eksport na wschód był tu naturalnym kierunkiem. Sąsiadujemy z obwodem leningradzkim, to w Rosji był naturalny rynek zbytu. Europa naszych produktów rolnych nie potrzebuje. Z przemysłem było inaczej, ale również nie zakończyło się dobrze. Jako najbogatsza republika związkowa Estonia miała sporo aktywów. W kilka lat praktycznie się ich pozbyła.
VK: Przemysł rybny, znakomicie rozwinięty na wybrzeżu Estonii, został za bezcen wyprzedany i doprowadzony do upadku. Jeśli cokolwiek zostało, to w zagranicznych rękach, tak stało się na przykład z największą fabryką przetworów rybnych na wyspie Saaremaa, którą, jeśli się nie mylę, niedawno kupili Norwegowie. Norweska firma kupiła też słynną fabrykę słodyczy Kalev, znaną swojego czasu w całym ZSRR. Najbardziej znane estońskie browary to z kolei własność Carlsberga.
WD: To samo, jeśli chodzi o system bankowy – w Estonii działają banki fińskie i szwedzkie. Miejscowych nie ma.
VK: Samowola banków to w ogóle osobny problem i również w tej sprawie prawicowe rządy nie robiły nic, by chronić zwykłych ludzi. Ba, same zachęcały: bierzcie kredyty!
WD: Ale kiedy wybuchł kryzys gospodarczy, okazało się, że ludzie nie są w stanie tych kredytów spłacać. Były przypadki, że całe rodziny lądowały na ulicy, bo ludzie tracili pracę, nie było ich już stać na płacenie rat za mieszkanie, więc bank je odbierał. A potem okazywało się, że jego wartość i tak nie pokrywa zobowiązania, ci ludzie nadal mieli wobec banku długi.
Estonia należy przecież do Unii Europejskiej – czy Wspólnota nie wymusza respektowania chociażby podstawowych standardów w sprawach społecznych?
VK: Kiedy nasz kraj był przyjmowany do UE, spełniał niektóre kryteria akcesyjne, ale nie wszystkie. I właśnie w kwestiach socjalnych, nawet tych które gdzie indziej uważa się za prawa człowieka, Unia Europejska zgodziła się odstąpić od niektórych swoich wymogów.
WD: I tak Estonia do dziś nie gwarantuje obywatelom prawa do mieszkania, nie ma żadnych przepisów uniemożliwiających eksmisję na ulicę.
Jak na te niekorzystne tendencje reaguje rządząca prawica? Nadal upiera się przy tym, że rynek wszystko ureguluje?
WD: W niedalekim czasie, w październiku czekają nas wybory samorządowe, potem europejskie, po nich parlamentarne. Rządząca Estonią koalicja (tworzy ją socjalliberalna Estońska Partia Centrum, lewicowa tylko w teorii Partia Socjaldemokratyczna oraz konserwatywno-liberalny Związek Ojczyźniany i Res Publica – przyp. strajk.eu) zdaje sobie sprawę z tego, że musi jakoś reagować na to, że ludzie obawiają się o przyszłość. Zamierza na przykład zmienić zasady wypłacania emerytur, by więcej osób mogło w ogóle spełnić warunki uzyskania świadczenia. Życie zmusza prawicę do rozważania rozwiązań, które kiedyś z gruntu by odrzucono. Nadal jednak wpaja się ludziom, że na wolnym rynku tylko od nich samych zależy, na jakim będą żyć poziomie. Ciągle zachęca się do zakładania własnych firm, uproszczono przepisy tak, by można było to zrobić bez wychodzenia z domu, przez internet. Tylko że taki mały przedsiębiorca ma minimalne szanse przebić się na ograniczonym krajowym rynku. Błyskawicznie przegra konkurencję z zagranicznymi firmami. Nie dostanie nawet kredytu.
W Polsce na kryzysie gospodarczym skorzystała głównie skrajna prawica, która przekonała część społeczeństwa, że lekiem na ich problemy jest „narodowe odrodzenie”. Czy w Estonii nie jest podobnie?
VK: Faktycznie w ostatnich wyborach parlamentarnych pewien sukces odniosła partia EKRE (Estońska Konserwatywna Partia Ludowa – przyp. AR). To skrajnie prawicowa partia, która dwa razy organizowała w Tallinnie marsze z pochodniami. Co ciekawe, po tym sukcesie wśród nacjonalistów zaczęły się poważne spory o to, kto jest ich głównym wrogiem. Jedni uważają, że trzeba przede wszystkim blokować napływ uchodźców do Europy, inni atakują przede wszystkim rosyjskojęzycznych mieszkańców Estonii.
WD: Wśród młodzieży estońskiej zainteresowanie ideami skrajnej prawicy jest widoczne. Teraz, kiedy EKRE ma jeszcze do dyspozycji trybunę parlamentarną, to w przypadku, kiedy poziom życia będzie dalej spadał, może przekonać więcej ludzi do swoich „prostych” rozwiązań. Z drugiej jednak strony widać, że w młodym pokoleniu problemy i podziały narodowościowe nie budzą już takich emocji, jak w poprzednim pokoleniu. Młodzież martwi się raczej o pracę, o to, czy będzie konieczny wyjazd na emigrację.
Z jakimi hasłami w pierwszej kolejności zamierzacie iść do wyborów?
VK: Będziemy głośno domagać się ukrócenia tej samowoli banków, o której już wspominałem. Chcemy również zreformować system podatkowy – obecnie w Estonii obowiązuje podatek liniowy, który jest mniej sprawiedliwym rozwiązaniem niż progresja podatkowa. Do tego, że system progowy będzie korzystniejszy dla wszystkich, zamierzamy przekonywać obywateli.
Przede wszystkim jednak chcemy zaproponować zupełnie inną rolę państwa niż ta, która po 1991 jest przedstawiana jako jedyna możliwa. Pokażemy, że państwo powinno opiekować się najuboższymi, pomagać słabszym, stwarzać wszystkim przestrzeń do normalnego życia.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Agatha Rosenberg
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…