W wigilię święta zmarłych na lewicy przyszło na świat nowe życie. Partia Razem pogrzebała swoje świętości, aby narodzić się na nowo. Przyznam, że konferencja prasowa, na której Maciej Konieczny i Agnieszka Dziemianowicz-Bąk obwieścili społeczeństwu gotowość podjęcia współpracy z SLD zaskoczyła nawet mnie, hienę lewicowej żurnalistyki. Nieformalne rozmowy pomiędzy przedstawicielami obu ugrupowań toczyły się już od pewnego czasu, jednak mało kto spowiewał się tak szybkiej anuncjacji.
Klęska Razem w wyborach samorządowych nie była trudna do przewidzenia. Słaby wynik to przede wszystkim skutek polaryzacji pola politycznego przez popisowski duopol, ale również wypadkowa etapu rozwoju, na którym znajduje się młoda lewica. Razemici przedstawili niezły program i bardzo poprawnie, na tyle na ile starczyło środków i ludzkiego zapału, przeprowadzili kampanie wyborczą w większych ośrodkach. Cóż z tego, skoro społeczeństwo kompletnie nie postrzega Razem jako poważnej siły w polityce lokalnej, a lewicowe postulaty do swoich programów wpisały główne siły polityczne. W takiej sytuacji jedyną szansą okazało się postawienie na kandydatów z doświadczeniem i sukcesami w działalności politycznej, którzy mogliby uwiarygodnić propozycje programowe oraz znalezienie koalicjantów Na takie rozwiązanie zdecydowali się działacze z Poznania. W efekcie współtworzony przez nich komitet wyborczy zdobył dwa mandaty w radzie miasta. W wyścigu o lokalną prezydenturę Razem poparło wiceprezydenta miasta Tomasza Lewandowskiego, który ostatecznie zajął trzecie miejsce. Dokładając do tego trzeci w skali kraju wynik w wyborach do sejmiku wojewódzkiego, otrzymujemy świadectwo, że w polityce można wygrywać, tylko trzeba wiedzieć, kogo wziąć do składu.
Kierownictwo Razem nie pokładało szczególnych nadziei w wyborach lokalnych. Miały one służyć przede wszystkim zwiększeniu rozpoznawalności kandydatów przed bardzo ważnym rokiem 2019, a także zaprawieniu aktywu w działaniach kampanijnych i przeprowadzeniu testu sprawności politycznej przed kluczowymi dla przyszłości partii starciami – o europarlament i Wiejską. Test został oblany, ale to nie jedyna fatalna wiadomość dla działaczy. Lekarstwem na obniżone morale miał być dobry wynik w eurowyborach, kiedy niska frekwencja tradycyjnie sprzyja małym ugrupowaniom. Zdobycie kilku mandatów pozwoliłoby przystąpić do boju o parlament w r0li poważnej siły politycznej. Pojawił się jednak problem, a na imię mu Robert Biedroń. Były prezydent Słupska od dwóch miesięcy jeździ po kraju, spotyka się z wyborcami, a przede wszystkim – tworzy struktury swojego ugrupowania przed debiutem, który zaplanował właśnie na eurowybory. Biedroń ma wszystko to, czego brakuje razemitom – nazwisko, nimb sukcesu politycznego, wiarygodność i pewność siebie. A jednym z segmentów rynku wyborczego, do którego zamierza dotrzeć z ofertą, jest elektorat Partii Razem.
Widmo katastrofy w eurowyborach jest dla Razem perspektywą apokaliptyczną. Jeśli partia nie doskoczy do progu, defetyzm i demotywacja osiągną masę krytyczną, konflikty przerodzą się w dekompozycję, co ostatecznie sprawi, że karminowe sztandary będziemy mogli podziwiać już tylko w Muzeum Socjaldemokracji, zbudowanym z inicjatywy prezydenta Biedronia w roku 2027.
Robert Biedroń nie będzie koalicjantem Razem. Nie ma żadnego powodu, by nim zostać. Jego celem jest stworzenie i szybka promocja własnego brandu, za pomocą którego zamierza zdobyć serca „lewego” segmentu elektoratu PO, Nowoczesnej i znacznej części lewicy, która zagłosuje na niego, bo nie ma żadnej poważnej alternatywy.
Co więc może zrobić Partia Razem, by uniknąć zagłady? Sojusz z SLD jest jedyną szansą na wprowadzenie karminowych reprezentantów do europarlamentu i polskiego Sejmu. Nikt przecież wówczas nie zabroni prowadzenia własnej, niezależnej od SLD gry politycznej, przychodzenia na pracownicze demonstracje, angażowania się w ruchy kobiece czy LGBT. Oczywistą korzyścią będzie zapewnienie finansowej reprodukcji ugrupowania, większa liczba cytowań i zaproszeń do najważniejszych stacji telewizyjnych, co z kolei może być początkiem końca anonimowości najdzielniejszych działaczy karminowej lewicy.
Elektorat Razem różni się znacznie od eseldowskiego, więc ryzyko „pożarcia”, tak namiętnie kreślone przez krytyków tej koalicji, jest niczym jak innym jak projekcją zaniżonego poczucia własnej wartości i zwykłym lewackim panikarstwem. Dla wielu osób związanych z Razem pakt z SLD oznacza konieczność wymiany fundamentów etyki politycznej. Hasła takie jak „znajdzie się cela dla Leszka Millera” czy „kurica nie ptica, SLD nie lewica” symbolizowały negacje bezideowego, neoliberalnego projektu, który gospodarował przestrzeń lewicową w poprzednich dekadach, a także marzenie o stworzeniu prospołecznej formacji. Mamy jednak rok 2018, nie 2005. Leszek Miller nie znaczy już prawie nic w SLD, Sojusz po raz pierwszy chyba poszedł do wyborów z autentycznie lewicowym programem. Niebawem ostateczną decyzję w sprawie doboru sojuszników podejmie rada krajowa Razem. Jej członkowie będą musieli wybrać pomiędzy etycznym puryzmem, który w obecnych warunkach może zakończyć żywot ich ugrupowania, a trudnym aliansem, który jednak, w całej swojej paradoksalnej złożoności, jest jedyną nadzieją na to, że inna polityka może jeszcze będzie możliwa.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Duopol działa na wszystkie małe podmioty. Jeśli więc w tym kontekście uda się Biedroniowi uzyskać jakiś znaczący wynik, to będzie to elektorat, który na pewno by na Razem nie zagłosował. Bezzasadne jest więc tłumaczenie konieczności zawarcia koalicji z SLD obawą rzekomej utraty głosów na rzecz Biedronia w kontekście bardzo słabego wyniku partii Razem w ostatnich wyborach.
Inna rzecz, czy uda się faktycznie uzyskać jakiś znaczący wynik przez ugrupowanie byłego burmistrza Słupska. Nie jest też wykluczone, że i on może dołączyć do koalicji z SLD.
W informacjach prasowych o rezygnacji z kandydowania na stanowisko burmistrza dziennikarze pomijali ważne uzupełnienie, że będzie startował w wyborach na radnego. Uzyskał ten mandat, a więc ostatecznie sukces jego przyszłej partii , to nie jest dla niego, być albo nie być.
„Elektorat Razem różni się znacznie od eseldowskiego”
Widzę ciąg dalszy próby definitywnego zatopienia SLD. Najpierw środowisko libertariańskie wypromowało Razem, by zgarniając pewną pulę głosów nie wpuściło do Sejmu startującego w koalicji SLD, a teraz po przerzedzeniu struktur Sojuszu chce… zaciągnąć go pod koalicyjny sztandar z nieosiągalną misją zdobycia 8,5%. SLD bez fioletowej przystawki ma szanse na podobny lub nieco lepszy wynik, ale fanatycznie antykomunistyczni liberałowie na listach będą jedynie straszakiem. PiS znowu będzie miał powód do radości z racji praktycznie obniżonej proporcjonalności wyniku wyborów, a libertariańska opozycja kolejny raz będzie pukać się w czoło z niedowierzaniem.
No cóz… Kolesie plujący na Leszko Młynarza, nagle (po sromotnych bęckach wyborczych) postanowili się podłączyć…
Nie bardzo widzę sens przyjmowania ich propozycji.
Podejrzewam że efekt Nowackiej z Ogórkiem może łatwo się powtórzyć.
Lewica to ci, którzy nigdzie nie należą.
ale co zyska SLD na współpracy z Razem? jakieś nowe idee? bo na pewno nie nowych wyborców ;) a idee mają swoją, od lat, czyli szczerą wolę współpracy z kapitałem. Obie „lewice” są poza tym pronatowskie i antyrosyjskie, czyli – w praktyce – można je nazwać partiami konfrontacji i wojny. I to ma być lewica?